0.4 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Białoruska “Solidarność”?

Ciekawe, czy strajkujący robotnicy zdają sobie sprawę, że ich zakłady pracy bez reżimu Baćki nie przetrwają nawet kilku lat, a demokratyzacja oznacza po prostu rozszabrowanie i kolonizację kraju, wg scenariusza przerobionego przez inne byłe demoludy, w tym Polskę?

Natrafiłem w Internecie na interaktywną mapę strajków na Białorusi (belzabastovka.org) z której wynika, że strajki i różnego rodzaju akcje protestacyjne odbywają się w sumie w 150 zakładach – z czego większość w obwodach mińskim (84) i grodzieńskim (37). Z kontekstu zamieszczanych informacji można się domyślić, iż strona może być inicjatywą Ogólnobiałoruskiego Komitetu Strajkowego bądź sympatyzujących z nim wolontariuszy. Generalnie widać dwie prawidłowości – po pierwsze, opozycja przeciw Łukaszence poszerzyła swą społeczną bazę, wykraczając poza inteligenckie getto; po drugie – protesty ludowe koncentrują się wokół największych ośrodków, słabo promieniując na prowincję. To ostatnie jest zresztą dość typowe – również nasza Solidarność swe główne bastiony miała w największych centrach przemysłowych.

Czyżby zatem na Białorusi rodził się odpowiednik naszego wielkiego ruchu związkowego? I na ile może powtórzyć się historia? Pewne analogie dają się zauważyć – w PRL również do pewnego momentu działalność opozycyjna koncentrowała się głównie na salonach, a protesty robotnicze były sporadyczne, odizolowane i szybko pacyfikowane. Podobnie jak obecnie, do wywołania poważnych akcji strajkowych niezbędne było pogorszenie warunków życia w wyniku gospodarczego załamania. Można domniemywać, że gdyby nie ogólny kryzys związany z koronawirusem i utarczkami z Rosją o ropę i gaz, także i teraz antyłukaszenkowskie demonstracje ograniczyłyby się do Mińska i tamtejszej inteligencji przy ewentualnym wsparciu studenckiej młodzieży. Byłaby to więc raczej powtórka z Marca 1968 niż z Sierpnia 1980, którego 40. rocznicę właśnie obchodzimy. No i wreszcie, jak uczy historia, do zaistnienia sytuacji rewolucyjnej niezbędne jest zainteresowanie oraz ingerencja czynnika zewnętrznego, mającego swój interes w dokonaniu przewrotu.

A to zainteresowanie jest ewidentne. W poprzednim felietonie wspominałem o Rosji i Putinie, tyle że Kremlowi chodzi nie o obalenie białoruskiej dyktatury, lecz zmiękczenie Łukaszenki i przymuszenie go do pogłębienia integracji w ramach ZBIR-u. Co innego w przypadku szeroko rozumianego Zachodu – ten może być żywotnie zainteresowany właśnie obaleniem Baćki, bo Białoruś jest, wbrew pozorom, dość łakomym kąskiem. Stąd też nieporównywalne z wcześniejszymi latami materialne i propagandowe wsparcie dla opozycji – i tu również widać analogię z Solidarnością wspieraną na różne sposoby, w tym finansowo, przez kraje Zachodu.

To, że w rozhuśtanie sytuacji na Białorusi zainwestowano znaczne środki, widać gołym okiem. Komentatorzy podkreślali chociażby profesjonalną kampanię Swiatłany Ciechanouskiej, czego nie sposób zrobić bez odpowiednich pieniędzy. Podobnie organizacja powyborczych protestów stoi o kilka poziomów wyżej od tych pamiętanych z poprzednich lat – i nie sposób wytłumaczyć tego jedynie wzrostem antyłukaszenkowskich nastrojów w kraju. Takie rzeczy (szczególnie, jeśli są rozciągnięte w czasie i nie ograniczają się do incydentalnych demonstracji) wymagają sztabów, koordynatorów, działaczy – słowem, tego nie da się zrobić w formule amatorskiej, „po godzinach”. Zawiązanie Ogólnobiałoruskiego Komitetu Strajkowego (znów uderza podobieństwo do Solidarności) to również spore przedsięwzięcie, tym bardziej, że komitet oferuje strajkującym zakładom wsparcie w wysokości 100 tys. dolarów, a każdemu zwolnionemu z pracy pomoc w wys. do 1500 dolarów (na stronie belzabastovka.org mowa jest o 1500 euro). Wspomniana strona podaje również, że na „Funduszu Solidarności” zgromadzono w sumie 1,7 mln. dolarów wpłaconych przez ok. 30 tys. darczyńców, sądzę jednak, iż jest to zaledwie jeden niewielki strumyczek spośród wielu, jakie popłynęły na Białoruś.

Po co oni to wszystko robią? Nie z miłości do Białorusinów i demokracji przecież. Otóż Białoruś dysponuje całkiem nieźle rozwiniętym przemysłem – w tym maszynowym, nawozowym czy petrochemicznym – i rolnictwem. Jednocześnie są to głównie przedsiębiorstwa państwowe, a Łukaszenka zazdrośnie strzeże rodzimego rynku, ściśle reglamentując dostęp zachodnim koncernom i stanowiąc barierę dla ich ekspansji. Łukaszenki należy się więc pozbyć, proste. Ciekawe, czy strajkujący robotnicy zdają sobie sprawę, że ich zakłady pracy bez reżimu Baćki nie przetrwają nawet kilku lat, a demokratyzacja oznacza po prostu rozszabrowanie i kolonizację kraju, wg scenariusza przerobionego przez inne byłe demoludy, w tym Polskę? I że opozycjoniści za których teraz nadstawiają karku roztoczą nad tym „transformacyjnym” procederem swój patronat, spłacając w ten sposób polityczne długi? Znów kłania się historia Solidarności – już ta mniej chwalebna. Dla Zachodu zawsze zresztą pozostaje opcja podzielenia się wpływami z Moskwą – choćby na zasadzie: „zostawiamy w spokoju wasze wpływy militarne, surowcowe, a nawet polityczne powiązania w ramach ZBIR w zamian za gospodarcze koncesje”. I takiego rozwoju wydarzeń Białorusini powinni obawiać się najbardziej.

FMC27news