Bez żadnych konsultacji i uprzedzeń rząd Mateusza Morawieckiego skazał na zagładę całe branże: gastronomiczną, hotelarską, turystyczną, imprezową, rekreacyjno-sportową
W cieniu marszy pod hasłem „Strajk kobiet” zniknęły mniej liczne protesty przedsiębiorców przeciwko zamykaniu gospodarki. Bez żadnych konsultacji i uprzedzeń rząd Mateusza Morawieckiego skazał na zagładę całe branże. Gdy w piątek 23 października premier ogłosił zamknięcie pubów i restauracji, nie tylko pozbawił je przychodów z dochodowego weekendu, ale również dołożył kolejne straty: produktów, które zostały zakupione, a których nie było komu sprzedać. Najbardziej zostały właśnie uderzone branża gastronomiczna (sprzedawać może tylko jedzenie na wynos, nie można spożywać też jedzenia na ulicy). Dalej hotelarska i turystyczna. Zamordowana zupełnie została natomiast branża organizacji imprez, tak niewielkich jak przyjęcia czy wesela, jak też ogromnych wydarzeń kulturalnych. Konia z rzędem temu, kto powie, dlaczego musiano zamknąć wszystkie siłownie, ale pozwolono działać kasynom, o kościołach nie wspominając. Rządowa polityka w sprawie lockdownu przypomina bujanie się od ściany do ściany. Rząd pokazuje, że działa i walczy z epidemią, ale efektów tego nie ma, poza niszczeniem gospodarki. Statystyki zgonów pokazują też, że znacznie więcej osób umiera z powodu rządowych lockdownów niż w wyniku koronawirusa. O ile „normalnie” o tej porze roku umierało ok. 1100 osób dziennie, to teraz umiera ok. 2500. Z tym, że tylko 500 (czasem 600) to ofiary koronawirusa. Reszta to osoby, którym po prostu nie udzielono pomocy lekarskiej. Brak pomocy na czas (diagnozy, leczenia w odpowiednim momencie), to skutek pierwszego i drugiego lockdownu. Koncentrując się tylko na leczeniu koronawirusa rząd zupełnie zlekceważył innych chorych. Konsekwencje tego zaniedbania przez lata będą widoczne w statystykach zgonów.
Trwałe szkody
Mały polski biznes może przez dekady nie podnieść się po lockdownach. Dla dużych korporacji straty nawet setek milionów złotych są tylko pustym zapisem księgowym, ale dla polskich firm rodzinnych to mogą być straty nie do odrobienia przez lata. Szczególnie, że polityka rządu jest taka, iż nikt nie wie, kiedy i co zrobią. Nie ma w tym wszystkim żadnej logiki ani planu.
Ostatni pomysł rządu jest taki, że dzieci będą miały prawie miesiąc wolnego. Wszystkie, w całej Polsce, w jednym terminie i powrót do zajęć (bo raczej nie do szkół) po 17 stycznia. Rząd nie ukrywa, że celem takiej decyzji jest utrudnienie Polakom wyjazdów z dziećmi na ferie, nie zastanowił się jednak, jak to wpłynie na dogorywającą branżę hotelarsko-rekreacyjną. Podobnie jest z niespotykaną nigdzie indziej na świecie decyzją, aby zamknąć wyciągi narciarskie. W większości państw są otwarte, ale korzystanie z nich wymaga podwyższonych standardów sanitarnych.
Desperacką walkę o ocalenie własnych firm rozpoczęły siłownie. Zamieniły się w miejsca, w których sportowcy przygotowują się do zawodów albo w miejsca, w których odbywają się zajęcia na przykład wzmacniające układ oddechowy. Skrajnym przykładem była pewna krakowska siłownia, która zmieniła się w związek wyznaniowy „Kościół Zdrowego Ciała”, w którym można odpłatnie testować sprzęt sportowy. Tworzą się też już pierwsze prywatne kluby i dyskoteki. Wszystko to każe zapytać o sensowność takich obostrzeń.
Branża gastronomiczna, która nie jest w stanie utrzymać się ze sprzedaży jedzenia na wynos, jest w najgorszej sytuacji.
– Nie wiem, ile wytrzymamy. Ale jak nie zarabiasz, a wydajesz, to rezerwy kurczą się w zastraszającym tempie. Co zrobić z rozpoczętymi inwestycjami? Co miesiąc płacimy czynsze, raty kredytów, pensje dla ponad 30 osób. Części z nich będę musiał spojrzeć w twarz i powiedzieć, że nie stać mnie na ich pracę – mówił pod koniec października portalowi Sportowe Fakty WP Łukasz Kadziewicz, były siatkarski reprezentant Polski, właściciel restauracji Pa Ta Thai w Warszawie i Radomiu.
– Ja nie jestem człowiekiem, który wyciąga rękę i mówi „dajcie”. Ja tylko mówię, że my dziś zostaliśmy „branżą wybraną”. Wylosowano nas, wrzucono na grilla i podpalono – podsumował Kadziewicz. Prywatnie jeden z większych pechowców, bo oprócz biznesu restauracyjnego rząd zamknął też branżę fitness.
Spiskowe teorie
Skuteczności lockdownu w zwalczeniu koronawirusa nikt nie dowiódł. Wiadomo, że szkodzi on dochodom ludzi, powoduje dodatkowy stres, odbiera wreszcie możliwość obcowania społecznego. W konsekwencji może powodować (i powoduje!) znacznie większe straty niż normalne życie z epidemią. Stąd pojawiły się spiskowe teorie, dlaczego rząd chce wykończyć przedsiębiorców i gospodarkę.
Po pierwsze, zniszczenie gospodarki tak bardzo, aby kolejne rządy opozycji miały problemy, z którymi sobie nie będą w stanie poradzić. To scenariusz zakładający, że wcześniejsze wybory są nieuniknione. Po drugie, zubożenie społeczeństwa do tego stopnia, w którym obecne elity powiązane z władzą i mające dostęp do pieniędzy publicznych zyskają przewagę na rynku. Czytając fora dla przedsiębiorców w tym punkcie uważają oni, iż restrykcje mają otworzyć drogę dla zagranicznego kapitału, który wykupi lub zastąpi polskie firmy, które splajtowały. Trzecim scenariuszem jest zwykłe tchórzostwo i niekompetencja. Wprowadzanie lockdownu w takim wypadku jest bezmyślnym naśladowaniem innych krajów. Ma to być doskonała wymówka, że robiliśmy, co było w naszej mocy.
Z faktu, że co roku ginie ponad 5 tys. osób w wypadkach samochodowych (3,5 tys. na miejscu, reszta umiera w szpitalach), ileś zostaje kalekami, nikt nie postuluje zaprzestania używania aut. Pogodziliśmy się, że te ofiary to cena, jaką musimy płacić za szybsze i wygodniejsze się poruszanie. Próba walki z ofiarami koronawirusa przy pomocy lockdownu będzie za parę dekad budziła podobne politowanie, jakie w nas budzi informacja, że dawniej składano ludzi w ofierze, aby powstrzymać epidemię (w Polsce ostatni raz w XIX i XX w. – twierdzi Mikołaj Kołyszko, religioznawca, a ostatnio reasercher do książek autora popularnych kryminałów, Marka Krajewskiego). Obie te metody mają ze sobą wiele wspólnego. Obie są kompletnie nieskuteczne i w obu wypadkach ofiarami są Bogu ducha winni ludzie.
Najszybciej odrodzi się turystyka (nie wymaga dużych nakładów, a infrastruktura istnieje). W branżach takich jednak jak gastronomia, która wymaga większych pieniędzy, przestoje mogą potrwać lata. Szczególnie, że zmieniają się też przyczajenia klientów. Boleśnie przekonali się o tym właściciele kin, które przez ostatnie pół roku – mimo pełnej możliwości działania – przeważnie świeciły pustkami. Koronawirus zmienił sposób patrzenia na rozrywkę, podobnie jak na pracę zdalną w domach. Większość szefów bała się, że pracownik zdalny to pracownik nieefektywny, tymczasem wstępne analizy pokazują, że mniej interakcji społecznych, naturalnych w miejscu pracy, czyni zdalną pracę efektywniejszą. Do tego dochodzą jeszcze oszczędności z powodu mniejszej powierzchni za wynajem.
Będzie tak, że na rynkach „zamordowanych” przez rząd pozostaną tylko najmocniejsze finansowo firmy. Reszta niedawnych przedsiębiorców będzie zapewne musiała poszukać pracy. Po latach zapewne wiele osób udowodni w pracach naukowych, że było to kompletnie niepotrzebne.