2.7 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Jak zhakowano demokrację

Opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię i wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA w 2016 r. były dziełem tej samej firmy. Jak tego dokonała?

O firmie Cambridge Analytica świat usłyszał 17 marca 2018 r., gdy dziennikarze amerykańskiego dziennika „The New York Times” i tygodnika „The Observer” (należącego do tej samej grupy kapita-łowej co „The Guardian”), a także brytyjskiego kanału telewizyjnego Channel 4 News ujawnili, że firma ta zdobyła dane Facebooka, które ten gromadził do celów badawczych. Dane te pozwoliły firmie opracować strategie wyborcze, które przeważyły szalę zwycięstwa w referendum dotyczącym wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskie. Z doradztwa Cambridge Analytica korzystał także kontrowersyjny biznesmen Donald Trump. Dzięki nim został prezydentem USA, chociaż prawie nikt nie dawał mu szans na zwycięstwo. Facebook bronił się, że przekazał dane użytkowników, gdy zapewniono go, iż zostaną użyte wyłącznie do celów badań akademickich, a nie komercyjnych.

Już 23 marca 2018 r. brytyjski Sąd Najwyższy wydał nakaz przeszukania siedzib Cambridge Analytica, jej szef Alexander Nix został zawieszony. W Wielkiej Brytanii w śledztwo zaangażowała się Państwowa Agencja ds. Walki z Przestępczością (National Crime Agency, NCA), MI5 (brytyjski kontrwywiad), Biuro Komisarza do spraw Danych Osobowych (Information Commissioner’s Office, ICO), Komisja Wyborcza oraz londyńska policja. W Stanach Zjednoczonych sprawą zajęło się FBI (Federalne Biuro Śledcze), Departament Sprawiedliwości, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, a także Federalna Komisja Handlu.
Dwa lata śledztwa w Wielkiej Brytanii i USA doprowadziły do likwidacji Cambridge Analytica i jej spółki – matki SCL Group oraz poddaniu się przez Niksa karze 7 lat zakazu pełnienia funkcji kierowniczych w brytyjskich spółkach. Biorąc pod uwagę rangę zarzutów, można powiedzieć, że sprawa „rozeszła się po kościach”. Tak naprawdę Cambridge Analytica pokazała, że mając dostęp do naszych cyfrowych danych można niemal dowolnie kształtować opinię publiczną. Niektóre media nazwały to „hakowaniem demokracji”, tak naprawdę jednak było to odkrycie „broni atomowej” w marketingu politycznym. Tylko naprawdę naiwni wierzą, że wraz z likwidacją tych firm zniknie problem wykorzystywania danych elektronicznych do manipulowania społeczeństwami. Pokusa korzystania z nich jest po prostu za duża.
Matematyka nie kłamie
Dane ludzi korzystających z Internetu dotyczące tego, co lubią, z kim utrzymują kontakty, na co wydają pieniądze, z kim sympatyzują, mają ogromną wartość komercyjną. Ludzie instalując przez lata „darmowe” aplikacje, programy czy korzystając z komunikatorów i programów pocztowych, nie zdawali sobie sprawy, że ceną za te usługi jest ich prywatność. Dzisiaj na podstawie danych zebranych z Internetu można opracować profil psychologiczny danej osoby lepiej niż zrobiłby to jej małżonek po 30 latach małżeństwa. Dane bowiem sądzą nas nie po tym, co mówimy i jak chcemy o sobie myśleć, ale na podstawie naszych działań. Specjalne algorytmy pozwalają wytwarzać grupy ludzi o podobnych poglądach i cechach psychicznych, a następnie do nich kierować swoje komunikaty.
„W żargonie amerykańskich wojskowych istnieje specjalne słowo na określenie sytuacji, w której broń wpada w niepowołane ręce: blowback. Wyglądało na to, że taki blowback właśnie nastąpił, a przechwycona broń posłużyła do zdobycia Białego Domu” – napisał Christopher Wylie w książce „Mindfuck. Cambridge Analytica, czyli jak popsuć demokrację”. Wylie, zaledwie 31-letni kanadyjski gej o lewicowych (jak sam zapewnia) poglądach, napisał swoją książkę jako akt skruchy za to, w czym sam brał udział. Jego słowa jednak mimowolnie wskazują na poważne zagrożenie. Tezą jego książki jest to, że technologie manipulowania społeczeństwem wpadły w ręce ludzi o poglądach, które on nazywa skrajnie prawicowymi. Skoro jest to jego zdaniem „broń w niepowołanych rękach”, to, kto ma prawo jej używać?
„Przypadek firmy Cambridge Analytica pokazuje, do jakiego stopnia nasza tożsamość oraz zachowa-nia stały się towarem w przynoszącym krociowe zyski handlu danymi. Firmy kontrolujące przepływ informacji należą dziś do najpotężniejszych na świecie; opracowywane przez nie w tajemnicy algo-rytmy wpływają na nasze opinie i decyzje w sposób, który jeszcze niedawno byłby nie do pomyślenia” – alarmuje Christopher Wylie. Inaczej mówiąc, może ci się wydawać, że to ty podejmujesz decyzje, ale faktycznie jesteś do nich w ukryty sposób popychany. W taki, że nawet nie zdajesz sobie sprawy, że ktoś tobą próbuje manipulować.
Już dziś policja w niektórych amerykańskich miastach korzysta z profilowania ludzi pod kątem tego, że mogą popełnić przestępstwo. Jako żywo przypomina to kultową książkę Philipa K. Dicka „Raport mniejszości”, w której dzięki specjalnym jasnowidzom ludzie byli aresztowani za dokonanie przestępstwa przed tym, jak miało ono miejsce. Tytułowy raport mniejszości miał miejsce wtedy, gdy jedna z przewidujących przyszłość nie była pewne, czy będzie ona na pewno miała miejsce. Konsekwencje etyczne takiego profilowania ludzi muszą sprawić, że każdemu włosy stają dęba. Właśnie to się dzieje na naszych oczach. Dzisiaj coraz częściej banki wykorzystują zebrane na nasz temat dane w Internecie do tego, aby zdecydować, czy przyznać nam kredyt czy nie. W ten sposób również rekrutują ludzi pracodawcy z dużych internetowych firm. Brak danych na twój temat w Interencie (lepiej powiedzieć, brak dużej ilości danych, bo prawie o każdym coś jest), także jest wskazówką, iż osoba na tyle świadoma, żeby pilnować własnej prywatności, może sprawiać w przyszłości kłopoty.
Brudne prawda o polityce
Legendarny XIX-wieczny pruski i niemiecki kanclerz Otto von Bismarck mawiał, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi politykę i kiełbasę. Od polityki brudniejsze są tylko kampanie wyborcze. W czasach Bismarcka nie było jeszcze demokracji i powszechnego prawa do głosowania. Dziś w demokracji wybory wygrywa ten, kto lepiej okłamuje społeczeństwo.
„Facebook nie jest zwyczajną spółką. To drzwi do umysłów amerykańskich obywateli” – taką tezę postawił Christopher Wylie w swojej książce. Dane, które Facebook zgromadził na temat swoich użytkowników pozwalały tak dobrać do nich przekaz, aby spowodować ich określoną reakcję. W tym wypadku pójście lub – uwaga – nie pójście na wybory. Cambridge Analytica pracując dla Donalda Trumpa w kampanii w 2016 r. z jednej strony starała się aktywizować ludzi, którzy mogli na niego oddać głos, z drugiej strony prowadziła kampanię, aby zniechęcić do głosowania zwolenników Demokratów, czyli jego ówczesnej rywalki Hillary Clinton.
Nie było to nic nowego w kampaniach politycznych. Spółka – matka Cambridge Analytica SCL Group zajmowała się kampaniami wyborczymi od chwili powstania w 1990 r. Według Wylie na porządku dziennym w tej firmie była walka dla klienta wszelkimi dostępnymi środkami, niekoniecznie legalny-mi. Wymienia on wybory w afrykańskich państwach, w których pracownicy SCL Group zlecali włamania na komputery, telefony, media społecznościowowe przeciwników ich klientów, a następnie zajmowali się dystrybucją w mediach tak zdobytych „brudów”.
Cambridge Analytica stworzyła po prostu bardziej zaawansowaną i wyrafinowaną broń masowego rażenia wymierzoną w wyborców. „W erze cyfrowej dane stały się nową ropą naftową, a ich gromadzenie stanowiło odpowiednik nowego wyścigu zbrojeń. Posiadana przez Cambridge Analytica pula danych o amerykańskich obywatelach miała bezprecedensowy zakres i objętość; według Nixa była największą tego typu, jaka kiedykolwiek powstała. Monstrualne bazy firmy zawierały od dwóch do pięciu tysięcy osobnych punktów danych (cząstkowych informacji) o wszystkich mieszkańcach USA powyżej osiemnastego roku życia. Czyli mniej więcej o dwustu czterdziestu milionach ludzi” – tak charakteryzowała to, co się stało Brittany Kaiser (rocznik 1986), była szycha w SCL Group. Kaiser też spisała swój „żal za grzechy” w książce pt. tytułem „Dyktatura danych”. Co ciekawe, podobnie jak Wylie była lewicową aktywistką zanim stała się współtwórcą sukcesów polityków, których nazywała „prawicowymi radykałami”. W książce tłumaczy swoją, jak przyznaje nieetyczną działalność faktem, że była w trudnej sytuacji materialnej, a SCL Group i Alexander Nix dali jej możliwość zarobienia „pierwszych poważnych pieniędzy w życiu”.
SCL Group już wcześniej próbowała docierać do ludzi na podstawie zebranych o nich danych. Miała ich jednak bardzo mało. To, co sprawiło, że komunikacja ta stała się skuteczna, to właśnie dane pozyskane przez Cambridge Analytica od Facebooka.
Człowiek, który wymyślił Donalda Trumpa
Steve Bannon (rocznik 1953) dziennikarz i specjalista od marketingu politycznego, był człowiekiem, który doprowadził do powstania Cambridge Analitica. Jego życiorys wskazuje, że jest nietuzinkowym człowiekiem. Po studiach zaciągną się do marynarki wojennej. Później był oficerem sztabowym odpowiedzialnym za flotę w Pentagonie (amerykańskie ministerstwo obrony). W trakcie służby ukończył bezpieczeństwo narodowe na Uniwersytecie Georgetown, a w 1985 r. studia podyplomowe MBA na Harvardzie. Miał epizod pracy w bankowości inwestycyjnej, ale jego pasją okazał się film – współtworzył ich ponad trzydzieści. Miał dobre oko do wychwytywania biznesowych szans. W 2005 r. zatrudnił się w startupie Internet Gaming Entertainment (IGE), któremu załatwił ogromne finansowanie rozwoju. W 2005 r. mało kto jeszcze wyczuwał, jak dużo pieniędzy będzie można zarobić na grach w Internecie. Biznes łączył ze wspieraniem swoich ideałów politycznych. Był także współzałożycielem konserwatywnej fundacji Government Accountability Institute (Instytut Kontroli Rządu), która stała za wydaniem książki Clinton Cash („Kasa Clintonów”), autorstwa Petera Schweizera (w Polsce znanego z książki o finansowaniu Solidarności przez CIA – „Victory, czyli zwycięstwo”).
Od 2012 r. Banon związał się ze skrajnie prawicowym portalem Breitbart News, którego był prezesem. Założycielem platformy był Andrew Breibart, który nieoczekiwanie zmarł na atak serca w wieku 43-lat właśnie w 2012 r. Banonn przyswoił sobie tzw. doktrynę Breibarta, zgodnie z którą polityka wynika wprost z kultury. Dlatego, aby lewicowy światopogląd nie zdominował polityki, konserwatyści muszą toczyć walkę właśnie na polu kultury.
To właśnie te idee skłoniły Bannona do szukania w SCL Group partnera, który pomoże mu z dotarciem do Amerykanów o konserwatywnych lub skrajnie prawicowych przekonaniach. Jeszcze przed nagłą śmiercią Andrew Breibarta poznał on Banonna ze swoim sponsorem, miliarderm Robertem Mercerem.
Poligon Wielka Brytania
Dla Stevena Banona Wielka Brytania i głosowanie nad wyjściem z Unii Europejskiej (doszło do niego w czerwcu 2016 r.) miało być próbną wojną nowego sposobu walki o wyborcze głosy. Jego tok rozumowania był następujący: jeżeli nowe podejście do wyborów pozwoli pozyskać Brytyjczyków, to sprawdzi się również w wypadku Amerykanów. Jak wiemy, miał rację.
Banonn roztoczył przed szefem i współwłaścicielem NCL Group Alexandrem Niksem wizję nieograniczonego finansowania rozwoju jego firmy przez miliardera Mercera. Warunkiem było udowodnienie, że jego firma potrafi zrobić to, co Banonn z Mercerem wymyślili. Tak właśnie narodziła się Cambridge Analytyca, faktycznym jej właścicielem (jako finansujący działalność) był właśnie Robert Mercer. Nazwę spółki wymyślił Banonn. W listopadzie 2017 r. na pół roku przed wybuchem skandalu związanego z działalnością tej spółki własność swoich głównych firm Mercer przekazał córkom.
Według Christophera Wylie Bannon był wyznawcą teorii lansowanych przez pewnego informatyka publikującego pod pseudonimem Mencius Moldbug. Głosił on na prawicowych portalach tezę, że „nonsens to skuteczniejsze narzędzie organizacyjne od prawdy”. „W prawdę może wierzyć każdy”, przekonuje Moldbug. Tymczasem wiara w nonsens „jest niczym polityczny mundur. A mając mundur, masz też armię”. Cambridge Analytica musiała powstać w USA, bo SCL Group, jako firma brytyjska nie mogła brać żadnego udziału w kampaniach wyborczych na terenie USA.
Sednem działania firmy było tworzenie i dystrybuowanie specjalnie dopasowanych (skrojonych na wymiar) treści do odbiorcy na podstawie profili psychologicznych, które stworzono w oparciu o dane od Facebooka, które ten niefrasobliwie udostępniał komu popadnie w zamian za możliwość otrzymywania wyników badań, które dzięki tym danym zostały przeprowadzone.
Rosjanie wchodzą do gry
Wątek wpływania Rosji i jej tajnych służb na głosownie w sprawie Brexitu i wybór Donalda Trumpa w 2016 r. jest wciąż głośnym tematem medialnym. Mało kto jednak rozumie, na czym ów wpływ miał polegać. Pojawiają się informacje o działaniach rosyjskich hakerów, którzy włamali się do skrzynki Hillary Clinton rywalizującej z Trupem w 2016 r. i ujawniając jej służbową korespondencję, doszczętnie ją skompromitowali. Ale to tylko wierzchołek zaangażowania się Rosjan.
Już na początku 2014 r., kilka miesięcy po powstaniu Cambridge Analytica z szefem firmy Aleksandrem Niksem skontaktowali się przedstawiciele koncernu naftowego Łukoil. Formalnie prywatnego, który kontroluje oligarcha Wagit Alekperow, a faktycznie, pod kontrolą rosyjskiego prezydenta Władimira Putina.
Podczas prezentacji dla dyrektorów Łukoila Alexander Nix na przykładzie Nigerii pokazał, w jaki sposób jego firma wpływała na wynik wyborów i opinię publiczną. Np. przekonując wyborców, że wybory zostaną na pewno sfałszowane.
Nix ani nikt z Cambridge Analytica nie zapytał szefów rosyjskiej firmy naftowej, po co chcą kupować wiedzę na temat tego, jak się wpływa na wyniki wyborów. Już kilka miesięcy przed tymi spotkaniami Nix zatrudnił w CA Sama Pattena, specjalistę, ds. marketingu politycznego, który pracował w krajach Europy Wschodniej i Kazachstanie. Jego współpracownikiem był zaś Konstantin Kilimnik, w przeszłości oficer Głównego Zarządu Wywiadowczego (GRU), czyli rosyjskiego wywiadu wojskowego. Ten zaś otrzymał poufne dane z sondaży sztabu wyborczego Donalda Trumpa od Paula Manaforta, samego szefa kampanii prezydenckiej. 23 grudnia 2020 r. Trump ułaskawił swojego byłego współpracownika, któremu groził drakoński wyrok za pranie brudnych pieniędzy, krzywoprzysięstwo, a nawet spisek z Rosjanami.
Głównym psychologiem analizującym dane pozyskane przez CA z Facebooka był Aleksander Kogan, wykładowca m.in. uczelni w Petersburgu. Już listopadzie 2015 r. Facebook zatrudnił Josepha Chancellora, wspólnika Kogana i powierzył mu nadzór nad danymi. Szefowie Facebooka wiedzieli, że pracował on z Koganem przy projekcie dotyczącym profilowania osobowości użytkowników mediów społecznościowych.
Te wszystkie dane pozyskiwane wbrew tym, których dotyczyły posłużyły właśnie do stworzenia precyzyjnych komunikatów. To dzięki nim powstało hasło „odzyskać kontrolę”, które przyczyniło się do zwycięstwa zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. To CA znalazła grupę wyborców, którzy uważali, iż na byciu w UE korzystają elity, a nie zwykli obywatele. Dlatego wyjście z UE miało być ciosem w owe elity. Co ciekawe, dla tych wyborców nie miało znaczenia nawet pogorszenie się ich własnej sytuacji, jeżeli tylko znienawidzeni przez nich bogacze i uprzywilejowani straciliby więcej.
To dzięki nim powstało hasło Trumpa o konieczności budowy muru na granicy z Meksykiem, czy też o „osuszaniu bagna”. Dane z Facebooka pozwalały odszukać sztabowi Trumpa zakompleksionych i zagrożonych białych mężczyzn i skierować do nich komunikat, że mogą być dumni ze swojego rasizmu. Z drugiej strony sztab Trumpa starał się docierać do jego zdeklarowanych przeciwników, obrzydzając im i demotywując ich od udziału w wyborach.
Jest ironią losu, że Facebook, oskarżany przez konserwatystów i ludzi o prawicowych poglądach o cenzurę i lansowanie lewicowej wizji świata przyłożył się – z chęci zysku (i żądzy zdobycia umiejętności manipulowania swoimi użytkownikami), do serii zwycięstw wyborczych tych, których z całej siły zwalcza. Lenin mawiał, że to kapitaliści sprzedadzą rewolucjonistom sznur, na którym rewolucjoniści ich w końcu powieszą. Okazuje się, że gdy w grę wchodzą duże pieniądze lub inne wartościowe dobra, to lewicowy sprzedają sznur równie chętnie, co kapitaliści, o których wspominał Lenin.

FMC27news