Na początku stycznia władze Singapuru zalegalizowały dystrybucję sztucznie wyhodowanego mięsa, wędlin i owoców morza. Czy decyzja uruchomi globalną reakcję łańcuchową?
W każdym razie naukowcy twierdzą, że tego rodzaju białko pochodzenia zwierzęcego jest bezalternatywną przyszłością ludzkości. Jak dodają, to również niezwykle dochodowa perspektywa dla światowego sektora rolno-spożywczego.
Zdążyć na pociąg
Przecież legalizując sztucznie wyhodowane kultury mięsne Singapur, jako pierwsze państwo świata, dopuścił do obrotu (a więc masowego spożycia) genetycznie zmodyfikowane białka zwierzęce. Konkretnie chodzi o kurczaki stworzone w przemysłowych laboratoriach koncernu spożywczego Eat Just z San Francisco.
Tym samym rząd singapurski postawił kropkę nad „i”. A może wykazał racjonalną przezorność wobec nieuchronnej przyszłości? W każdym razie nie bez znaczenia okazują się koszty produkcji, które niebawem staną się konkurencyjne dla tradycyjnych metod hodowli zwierząt.
Oczywiście sztucznemu mięsu, wędlinom czy innym produktom z białka zwierzęcego potrzeba jeszcze trochę czasu, aby zająć stałe miejsce na półkach supermarketów. Na przeszkodzie stoją nie tyle gusta kulinarne i nawyki żywieniowe, co kwestie etyczne oraz prawne.
Jednak opinie naukowe są bardziej niż jednoznaczne. Cytowane przez medialny holding Project Syndicate mówią wprost: „Jeśli ludzkość chce przetrwać, nie ma innej alternatywy”. Zatem w czasie krótszym niż dekada produkcja żywności przejdzie rewolucję, która wstrząśnie strukturą rolnictwa. To niebagatelne skutki nie tylko dla milionów farm, gospodarstw rolnych i przetwórni na całym świecie. W istocie chodzi o gigantyczne zyski, które zwiastuje laboratoryjna hodowla kultur białkowych, a zwierzęcych w szczególności.
Dziś, zgodnie z danymi ONZ, roczne zyski globalnego rynku rolno-spożywczego są szacowane na 5 bln dolarów. Technologia wytwarzania genetycznie zmodyfikowanego mięsa, a w drugiej kolejności produkcji roślinnej, może podnieść poprzeczkę o 1,2 bln dolarów.
Proces transferu know how do przemysłu jest tak zaawansowany, że już dziś kluczowe pytanie brzmi: kto zdąży wskoczyć do rozpędzającego się pociągu zmian? Dotyczy to wszystkich państw-producentów żywności, a więc i Polski. W skali regionu, Europy i świata jesteśmy w tej dziedzinie potentatem.
W poprzedzającym epidemię 2019 r. wartość naszego eksportu produktów rolno-spożywczych osiągnęła nienotowany dotąd poziom 31,4 mld euro. Wzrost wyniósł o 5,8 proc. r/r. Zatem to m.in. polskie mięso wniosło zasadniczy wkład w dodatnie saldo wymiany handlowej, które zwiększyło się o 7,2 proc., do 10,4 mld euro.
Jutro lub pojutrze rewolucja technologiczna może postawić polskich rolników przed trudnymi, acz nieuchronnymi decyzjami. Nasze władze będą musiały im w tym pomóc finansowo, a przede wszystkim prawnie. Ogromnego znaczenia nabierze wybór właściwej strategii oraz zmiana sposobu biznesowego myślenia.
Zmodyfikowany mięsożerca
Z czym przyjdzie się zmierzyć polskim producentom? Jeszcze kilka lat temu proces opracowania kultur zmodyfikowanej żywności, od laboratorium badawczego do linii wytwórczej, zajmował 25 lat.
Tyle czasu wymagało na przykład wyhodowanie ulepszonego tytoniu, który w latach 80. XX w. stał się pierwszą rośliną poddaną obróbce inżynierii genetycznej. Proces selekcji był niezwykle powolny, pracochłonny i kosztowny, choć okazał się skuteczny.
Dzięki temu obecnie mleko pochodzenia roślinnego stanowi 15 proc. detalicznej oferty w USA i 8 proc. w Wielkiej Brytanii. Firma Clara Foods dzięki genetycznym modyfikacjom zarabia grube miliony na technologiach ulepszonych drożdży, fermentacji czy protein białka jajecznego. Ostatnie nie ma pochodzenia zwierzęcego.
Dziś okres wywołania gatunkowych zmian uległ skróceniu do 7 lat, co zawdzięczamy upowszechnionej metodzie CRIPR. Jej pierwotnym celem było przystosowanie żyjących na Ziemi gatunków do lokalnej specyfiki, takiej jak klimat czy rodzaj gleby.
Jeśli chodzi o mięsną perspektywę, CRIPS pozwala ingerować na poziomie DNA, łącząc, czyli krzyżując molekularne łańcuchy białkowe. Mówiąc prościej, otrzymaliśmy możliwość hodowli tkanki mięśniowej, która imituje naturalny rozwój gatunków zwierzęcych od poziomu komórkowego. Efektem końcowym jest przysłowiowy kotlet schabowy, kurze udko czy też ostryga.
Co więcej, na rynku komercyjnym pojawiają się już przenośne urządzenia CRISP dostępne dla każdego farmera. Na razie pozwolą na identyfikację chorób zwierząt i roślin wpływających na wydajność i jakość produkcji. Za chwilę dzięki metodzie genetycznego sekwecjonowania, czyli modyfikowania za pomocą tzw. markerów DNA, na półkach sklepowych pojawiają się słodsze truskawki, bardziej soczyste mięso lub wędliny o niepowtarzalnym smaku zapamiętanym w dzieciństwie. Ogromne znaczenie ma fakt, że według naukowców sztuczna żywność będzie nie tylko smaczniejsza.
Po pierwsze, zyska możliwość dłuższego, bezpiecznego przechowywania. Po drugie, ulepszanie w stadium embrionalnym lub zarodkowym wpłynie korzystnie na zdrowie gatunków hodowanych tradycyjnie. Od bydła mlecznego przez mięsne po drób, nabiał i ryby.
Po trzecie, genetyka wpływa na ograniczenie stosowania pestycydów trujących środowisko naturalne, a więc groźnych dla człowieka i samej fauny oraz flory. Ze względu na powszechną modę, a więc rosnącą presję zielonej gospodarki, względy ekologiczne to zasadniczy atut sztucznie hodowanej żywności.
Według danych FAO (agenda ONZ ds. produkcji rolnej i żywnościowej), hodowla zwierząt odpowiada dziś za 14,5 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Produkcja pasz wymaga jednej trzeciej światowych zasobów ziem uprawnych. Generalnie tradycyjne rolnictwo zajmuje 43 proc. powierzchni lądów wolnych od śniegu i lodu. Sektor jest też największym niszczycielem zasobów leśnych odpowiadając za wyręby.
Dla porównania, wytworzenie tzw. Impossible Burgera (surogat mięsny pochodzenia roślinnego) uwalnia o 83 proc. mniej gazów przemysłowych. Tylko że bułka z taką zawartością nie posmakuje każdemu.
Bez alternatywy
Pozostawiając na boku doznania smakowe, dla sztucznej hodowli zwierzęcej nie ma alternatywy. Powody są dwa. To głód i przeludnienie. Dane Światowego Programu Żywnościowego nie są optymistyczne. Raport WFP oceniający sytuację w 2020 r. potwierdza, że liczba głodujących, która wynosi 135 mln osób, niebawem ulegnie podwojeniu.
Co więcej, na niedożywienie cierpi już 850 mln ludzi. Tymczasem zgodnie z prognozami demografów do 2050 r. ludzka populacja zwiększy się o kolejne 2 mld. Zapowiada się globalna klęska głodu?
Tylko tania i zdrowa żywność sztucznego pochodzenia może zapobiec głodowemu armagedonowi. Powagę sytuacji ujawniła pandemia. Zerwane łańcuchy produkcji i transportu żywności postawiły ubogie regiony świata w sytuacji bez wyjścia. Do tej pory żyły w dosłownym sensie dzięki międzynarodowym programom pomocowym.
Dlatego o szybkie uruchomienie masowej produkcji genetycznie zmodyfikowanego mięsa apelują organizacje humanitarne. Wskazują na dwie kluczowe okoliczności. Bezpieczeństwo żywnościowe jest jednym z głównych czynników zapobiegania masowym infekcjom, a wiec epidemiom. Takowe może zapewnić sztuczne wytwarzanie jedzenia na miejscu, czemu sprzyja stałe obniżanie kosztów genetycznej modyfikacji CRISP.
Jednak problem żywnościowy dotyka strefy Trzeciego Świata. Złoty miliard, czyli społeczeństwa państw wysokorozwiniętych, z daleko mniejszym entuzjazmem podchodzą do raczenia się wędlinami i owocami morza z genetycznych laboratoriów.
Singapur, z którego weźmie zapewne przykład cała Azja, na czele z Chinami, to jednak nie Europa. 19 państw Unii nie wyraziło chęci legalizacji sztucznej żywności. Wśród nich znajduje się Polska. Od 2006 r. obowiązują przepisy zabraniające stosowania genetycznie zmodyfikowanej paszy oraz materiału siewnego.
Czy twardy upór nie jest gospodarczym samobójstwem, który wypchnie nasz kraj z kręgu liczących się w świecie producentów żywności? Niekoniecznie, bowiem znakiem naszego eksportu jest wysoka jakość, która jest z kolei wynikiem zachowania ekologicznych norm i parametrów zdrowej żywności.
W sytuacji nieuchronnego rozpowszechnienia sztucznie wychodowanych mięsa, mleka lub owoców, strategia naszego przemysłu rolno-spożywczego nie powinna ulegać zmianie. W globalnym zalewie GMO nisza tradycyjnej, zdrowej, bo naturalnie wyhodowanej żywności wydaje się nie maleć, tylko rosnąć. Trzeba tylko zadbać o odpowiednią promocję oraz rzecz jasna o atrakcyjną ofertę.