16.4 C
Warszawa
środa, 8 maja 2024

Podziemne państwo przedsiębiorców

Minął tydzień od zainaugurowania „ruchu oporu przedsiębiorców”, który opisywałem w poprzednim felietonie i można już wstępnie pokusić się o pierwsze wnioski. Przede wszystkim, nie było spektakularnego, masowego zrywu, jakiego można się było spodziewać chociażby po zapowiedziach inicjatorów akcji #OtwieraMY. Zapewne część, mimo zapadających do tej pory korzystnych wyroków sądowych, przestraszyła się nachodzenia przez policję, sanepid i związanych z tym mandatów oraz kar administracyjnych.

Swoje zrobiła też groźba rządu, że otwierający swe biznesy nie dostaną pomocy publicznej w ramach tarczy antykryzysowej, a może nawet będą musieli zwrócić to, co już dostali. Nie oznacza to jednak, że nic się nie dzieje – zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że obecna sytuacja długofalowo może być z punktu widzenia rządzących groźniejsza niż jednorazowy wybuch niezadowolenia. W tej chwili bowiem mamy raczej do czynienia z pełzającym i stopniowo tężejącym sprzeciwem – różne branże skrzykują się, organizują pozwy zbiorowe, a co bardziej zdesperowani (lub odważniejsi) punktowo otwierają lokale. Taką narastającą atmosferę biernego oporu, przeplatanego różnymi inicjatywami, których wspólnym mianownikiem jest utrata zaufania do władzy, można przyrównać (nie w skali 1:1 oczywiście) do późnego PRL-u. Efektem może stać się coś w rodzaju gospodarczego „państwa podziemnego”, walczącego jawnymi i tajnymi metodami z opresyjną władzą.
Jest tajemnicą poliszynela, że od dawna już organizowane są konspiracyjne rave’y, czyli taneczne zabawy klubowe z DJ-ami. Co bardziej pomysłowi otwierają „kwiaciarnie” na lodowiskach, stoki dla saneczkarzy, hotele dla klientów w „podróży służbowej”, wynajmują „miejsca parkingowe z pokojem gratis” bądź organizują „przygotowania do zawodów” na siłowniach. Inwencja ludzka nie zna granic i Polacy, jak zwykli to robić za każdym razem, gdy natrafiają na głupie, w ich mniemaniu, prawne utrudnienia, przeszli w tryb „kombinatoryki stosowanej”. Niektórzy jednak idą na czołową konfrontację i po prostu wznawiają działalność, na zasadzie „co ma być, to będzie”. Co najciekawsze, póki co przynajmniej nie ponoszą żadnych konsekwencji. Głośna restauracja „Trzech Braci” w Cieszynie, po początkowym nalocie policji, de facto przegnanej przez klientów, funkcjonuje w najlepsze, a ostatnio zamieściła ofertę zatrudnienia dla kucharza i pizzermana. Do karczmy „Góraleczka” na reprezentacyjnych, zakopiańskich Krupówkach ustawiła się kolejka chętnych – to już jest, zważywszy na lokalizację, ostentacyjny policzek wymierzony rządowi. Podobną drogą zaczynają podążać kolejne kluby i dyskoteki. To jest wzbierająca stopniowo fala w konfrontacji, z którą rząd ma coraz mniej argumentów, tym bardziej, że po stronie przedsiębiorców masowo opowiadają się klienci, również mający powyżej uszu pandemicznych obostrzeń.
Dla każdej władzy najgorszą rzeczą jest śmieszność i utrata autorytetu – i to samoośmieszenie rząd Morawieckiego zafundował sobie na własną prośbę, przeciągając ponad miarę lockdown, ogłaszając niedopracowane i dziurawe tarcze oraz nie przedstawiając żadnej czytelnej strategii odmrożenia gospodarki. Na dodatek teraz okazał jeszcze słabość, nie będąc w stanie spacyfikować zbuntowanych przedsiębiorców, dając tym samym sygnał, że ta władza cofa się, jeżeli tylko natrafi na wystarczająco mocny opór – stąd też ostatnie przebąkiwania, że może od lutego otworzy się siłownie, galerie handlowe i hotele. Ewidentnie widać też, że rządzący nie mają pomysłu, jak wyjść z twarzą z narzuconych obostrzeń (przypominam – biorąc pod uwagę kryterium wykrytych zakażeń, Polska już od dawna powinna być w żółtej strefie), bo zakładane księżycowe plany dotyczące tempa szczepień (co miało być warunkiem „powrotu do normalności”) właśnie na oczach wszystkich biorą w łeb.
A może być jeszcze gorzej, bowiem do sądów trafiają bądź są w przygotowaniu kolejne pozwy zbiorowe. Swój pozew zdążyła już zapowiedzieć branża fitness (ok. 500 podmiotów), podobnie Polska Rada Centrów Handlowych, zrzeszająca 100 największych galerii, w pierwszej połowie stycznia do Sądu Okręgowego w Warszawie trafił pozew przedstawicieli 45 różnych branż, podobne kroki poczyniły kluby, hotele… Pozwy mają na celu m.in. ustalenie, czy lockdown został wprowadzony legalnie i czy w związku z tym ewentualną odpowiedzialność z tytułu roszczeń może ponosić Skarb Państwa. Łącznie odszkodowania mogą opiewać nawet na kilkadziesiąt miliardów złotych. Tak się mści tanie cwaniactwo – rząd nie zdecydował się na wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, bo przekalkulował sobie, że tarcze będą mniejszym obciążeniem dla budżetu niż wynikające z ustawy odszkodowania i postanowił wprowadzać restrykcje na rympał za pomocą niekonstytucyjnych rozporządzeń. Teraz może się okazać, że ciężkie miliardy na tarcze zostały wprawdzie wydane, a odszkodowania i tak trzeba będzie wypłacać wskutek wyroków sądowych. Chytry dwa razy traci – szkoda tylko, że kosztem nas wszystkich.

Najnowsze