Czwarte wybory do Knesetu w dwa lata i znowu brak zwycięzcy! Czy rekordowe tempo głosowań jest dowodem kryzysu politycznego? Nic bardziej mylnego. To kryzys Izraela, za który odpowiadają radykalne zmiany tożsamościowe i demograficzne.
Za i przeciw Netanjahu
Izraelski system polityczny trudno nazwać stabilnym. 23 marca odbyły się kolejne, czwarte już w ciągu dwóch lat, przedterminowe wybory parlamentarne. 120 miejsc w Knesecie zostanie podzielone pomiędzy 13 ugrupowań, które przekroczyły próg wyborczy. A wszystko w państwie liczącym niespełna 9 mln mieszkańców i piętnastokrotnie mniejszym od Polski. Tymczasem my mówimy: gdzie dwóch Polaków, tam trzy poglądy.
Stabilny jest za to plebiscytowy charakter głosowań. Choć to wybory parlamentarne, w których Izraelczycy wskazują partie i programy, wrzucając biuletyny do urn wyborczych, odpowiadają na to samo pytanie: czy nadal chcą Benjamina Netanjahu w polityce, czy też mają dość wiecznego premiera?
Na kilka dni przed głosowaniem pod rezydencją szefa rządu w Jerozolimie zebrało się 20 tys. obywateli, niosących hasła: „Bibi odejdź!”.
Demonstranci pokonali blokadę policyjną, skandując prokuratorskie zarzuty przeciwko Netanjahu. Premier stanął przed sądem za korupcję, przekupstwo, oszustwa finansowe i nadużycie publicznego zaufania. Mimo niezaprzeczalnego sukcesu błyskawicznej akcji szczepień krytycy głośno mówią o złym zarządzaniu pandemią koronawirusa.
Zwolennicy premiera też mają kwaśne miny. W kampanii Netanjahu obiecał zakończenie wyborczego maratonu, czyli zdecydowane zwycięstwo prawicowej koalicji Likud ze sobą na czele. Faktycznie, Likud uzyskał największą liczbę 30 mandatów. Ogólnie premier może liczyć na 52 głosy w parlamencie, które należą do małych partii religijnych, na przykład ortodoksyjnego ugrupowania Szas. To zbyt mało, bo do stworzenia stabilnej większości w 120-osobowym Knesecie potrzeba 61 mandatów. Wprawdzie opozycja uzyskała więcej, bo 57 miejsc, ale jest tak nieprawdopodobnie zróżnicowana, że stworzenie przez nią rządu zakrawałoby na cud. Do przyszłego gabinetu weszliby ministrowie żydowscy i arabscy, a na dodatek z prawicy i lewicy. W Knesecie są jednak przedstawiciele dwóch ugrupowań, które dystansują się od plebiscytowego pytania, stając się możliwymi partnerami Netanjahu w rozmowach koalicyjnych. To religijni syjoniści Jaminy Naftali Benneta (8 mandatów) i Zjednoczona Lista Arabska (4 mandaty). Ponieważ układy z drugą partią są nie do przyjęcia dla Likudu, choćby ze względu na islamistyczną ideologię Listy, w grę wchodzi sojusz z Jaminą. Całość oznacza czwarty już pat wyborczy i grozi kuriozalną piątą rundą. Albo na skutek niezdolności uzyskania większości w Knesecie, albo z powodu tak egzotycznej koalicji mniejszościowej, że tylko czekać, aż się ponownie rozpadnie. Słowem kryzys na izraelskiej scenie politycznej nie tylko ma się dobrze, ale stale się pogłębia. Jednak zdaniem wielu komentatorów prawdziwą przyczyną złożonej sytuacji są równie głębokie zmiany tożsamościowe społeczeństwa oraz demografia. Ich symptomem jest wzrost znaczenia ugrupowań religijnych, w tym ortodoksyjnych. Partia Szas wchodziła w skład ośmiu gabinetów ministrów ostatnich lat.
Charedim
To hebrajskie określenie społeczności ortodoksyjnych Żydów, którzy odgrywają w Izraelu coraz większą rolę, zmieniając oblicze państwa. Gdy w 1948 r. Izrael ogłosił niepodległość, premier Dawid ben Gurion zawarł układ z ortodoksami. Obowiązujący do dziś porozumienie, znane jako „rozwiązanie status quo”, przewiduje, że państwo świeckich syjonistów o lewicowej orientacji uznaje szabat jako dzień wolny od pracy, koszerność produktów spożywczych, autonomię religii oraz prawo wyznaniowe w kwestiach stanu cywilnego. Ponadto uczniowie szkół religijnych są zwolnieni z obowiązkowej służby wojskowej. Jednak w 1948 r. charedim stanowił 1 proc. izraelskiej populacji, a studentów pochylających się nad Torą w Jesziwach było 400. Dziś ortodoksi stanowią 12,5 proc. społeczeństwa i będzie ich coraz więcej. Zgodnie z badaniami Israel Democracy Institute za 15 lat liczba ortodoksów ulegnie podwojeniu.
Na prawie 9 mln Izraelczyków tych ze społeczności charedim jest 1,75 mln. Jednak ich kobiety rodzą średnio siedmioro dzieci, podczas gdy średnia krajowa wynosi trzy pociechy. Ujmując rzecz procentowo, wskaźnik przyrostu naturalnego tej grupy wynosi 4,2 proc. rocznie, podczas gdy reszty populacji tylko 1,2 proc. Konsekwencje widać gołym okiem. 60 proc. ortodoksów jest w wieku poniżej 19 lat. Tyle tylko, że armia nie wcieli ich do swoich szeregów, a to wyłącznie jeden z problemów, wokół których polaryzuje się izraelska debata publiczna. Komentatorzy dostrzegają bowiem powstawanie państwa w państwie, na dodatek, jeśli nie wrogiego, to obojętnego na przyszłość Izraela.
Temperaturę dyskusji do czerwoności rozgrzała pandemia. Grupa ortodoksyjna zamieszkuje odrębne dzielnice Tel-Awiwu, Jerozolimy lub swoje miasta. Dlatego w szczytowych okresach epidemii ortodoksi stanowili nawet 70 proc. wszystkich zakażonych. Ich centra były wielkimi ogniskami koronawirusa emanującymi zakażeniem na cały kraj. Doszło do tego, że sąsiadujące miasta i osiedla budowały zapory blokujące ortodoksom swobodę przemieszczania. Z drugiej strony charedim stanowił ośrodki oporu przeciwko epidemicznym obostrzeniom, nie stosując się do zakazów z powodów religijnych. Pod koniec stycznia do zamieszek doszło w jerozolimskiej dzielnicy Mea Shearim, gdzie policja chciała zamknąć nielegalnie działającą jesziwę. Podobne starcia powtarzały się od początku pandemii w Aszdod i Bnei Brak zamieszkanych przez litwaków oraz chasydów. Wzburzeni ortodoksi wyzywali policjantów od nazistów i kapo. Problem w tym, że społeczność charedim nieufnie odnosi się do własnego państwa, a w każdym razie kompletnie odmiennie pojmuje swoją rolę wobec reszty społeczeństwa. Gdy większość Izraelczyków żyje i pracuje według standardów demokratycznego państwa prawa, ortodoksi uważają się zwolnionych z obowiązków, a nawet kontaktów ze światem zewnętrznym.
Wynika to z przekonania, że służąc Bogu, są depozytariuszami biblijnego narodu, a tym samym strażnikami Izraela. Jednak w związku z takim podejściem dwie trzecie z nich nie korzysta z Internetu oraz innych technologii, a wielu po prostu nie pracuje, będąc klientami opieki społecznej. Tak skrajna ideologia wywołuje coraz większe oburzenie. Nie tylko armii, ale też syjonistów, którzy są fundamentem państwa żydowskiego. Charedim wypomina się, że to dzięki rozwiązaniu status quo, Izrael nie ma konstytucji, ortodoksi mówią bowiem: „nie” wszelkim zmianom.
Cztery plemiona
Nawiązując do 12 biblijnych gałęzi narodu żydowskiego prezydent Re’uwen Riwlin powiedział, że współczesny Izrael zamieszkują 4 plemiona. Chodzi oczywiście o strukturę społeczną. Z badań socjologicznych wynika, że świeccy, zatem nowocześni, Izraelczycy stanowią ok. 40 proc. ludności, wobec 80 proc. w 1948 r. Pozostałymi plemionami są Żydzi religijni (w tym ortodoksi), tradycyjni (kultywujący wybrane elementy obyczaju i wiary) oraz ludność nieżydowska, w tym Arabowie, Druzowie i Kurdowie. Każda z trzech grup liczy ok. 20 proc. mieszkańców. Z podziałów świadomościowych, szczególnie wśród żydowskiej ludności, bierze się obecny kryzys polityczny i pat wyborczy. Zdaniem Ośrodka Studiów Wschodnich: „Choć świecka część społeczeństwa pozostaje największa, to nie posiada większości bezwzględnej, jest rozproszona w szerokim spektrum politycznym, prognozy zaś wskazują, że jej »stan posiadania« będzie dalej maleć”.
Języczkiem u wagi, także w rozmowach koalicyjnych, stają się kanapowe partie religijne, bez których stworzenie parlamentarnego zaplecza stabilnej władzy wykonawczej jest nieosiągalne. Jednak w takim układzie niemożliwa staje się sanacja polityki, także państwa. Izrael zaczyna się upodabniać do arabskich sąsiadów. Coraz mniej przypomina kraj wychodźców z Europy o demokratycznych, a więc wolnościowych, równościowych i tolerancyjnych korzeniach. Nabiera bliskowschodniości, jak z przekąsem komentują stan intelektualiści.
Przykładem jest próba objęcia studentów jesziw zastępczą służbą wojskową, która w 2018 r. doprowadziła do rozpadu koalicji z udziałem partii religijnych. Z kolei podejście do liberalizacji konwersji na judaizm wywołało kryzys polityczny na 3 tygodnie przed obecnymi wyborami.
Dlatego prezydent Riwlin apeluje, aby bez względu na różnice 4 obywatelskie plemiona działały odpowiedzialnie w imię przyszłości wspólnego Izraela.