8.9 C
Warszawa
niedziela, 12 maja 2024

Nowy ład mieszkaniowy

W oczekiwaniu na Nowy Wspaniały Świat… to jest, legendarny już Nowy Ład, mający sprawić, by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej, warto zwrócić uwagę na problem bezprecedensowej zapaści demograficznej.

Tak się składa, że rąbka tajemnicy uchylił nie kto inny, tylko sam Jarosław Kaczyński, który udzielił wywiadu serwisowi Albicla.com i TV Republika. W wywiadzie tym padła zapowiedź, iż w Nowym Ładzie znajdą się rozwiązania wspierające rodziny, choć „naczelnik” zastrzegł, że nie jest upoważniony do zdradzania szczegółów. Prezes zauważył również, że dla części Polaków zdobycie mieszkania jest nierealne i należy to zmienić. Cieszy, że partia i rząd po sześciu latach odkryły związek pomiędzy dzietnością a mieszkalnictwem – lepiej późno, niż wcale. Gdyby jednak partia nie była pewna, jaki model wsparcia dla rodzin w tym zakresie wybrać, śpieszę z pomocą, kreśląc dwa scenariusze.
W scenariuszu pierwszym mamy, dajmy na to, 30-latka z mniej więcej ustabilizowaną już sytuacją życiową i zawodową. Ów 30-latek postanawia wreszcie skończyć z wynajmowaniem kawalerki (lub wyprowadzić się od rodziców, pamiętajmy o narastającym zjawisku „gniazdownictwa”) i osiąść na swoim. Obecnie zapewne pójdzie do banku i jeśli dopisze mu szczęście, otrzyma kredyt hipoteczny na, powiedzmy, 30 lat. W wariancie optymistycznym w ciągu tych 30 lat udaje mu się uniknąć różnych raf i pułapek życiowych i w końcu kredyt zostaje spłacony, a nasz bohater z ulgą ociera pot z czoła w swym wykupionym już ostatecznie mieszkaniu. Tyle że w tym momencie ma on już lat 60 i wkracza w jesień życia. Zakładając, że wiek emerytalny nie ulegnie zmianie, po pięciu latach mieszkania na swoim zegar wybija mu 65 rok życia i bohater przechodzi na emeryturę (jego żona, o ile założył rodzinę, jest na emeryturze już od pięciu lat).
I wtedy po raz kolejny dopada go rzeczywistość, czyli wysokość świadczeń emerytalnych, które okazują się dalece niewystarczające, zwłaszcza w przypadku tzw. nagłych potrzeb życiowych związanych, chociażby, ze stopniowym podupadaniem na zdrowiu (co jest więcej niż prawdopodobne, zważywszy na czający się z tyłu głowy permanentny stres związany z trzema dekadami kredytu na karku, strachem przed utratą pracy i widmem, że od bezdomności dzielą go dwie niespłacone raty). Nie oszukujmy się – niskie emerytury to przyszłość zdecydowanej większości młodych ludzi zaczynających dziś swą ekscytującą przygodę z polskim sprekaryzowanym rynkiem pracy i systemem ubezpieczeń społecznych. Co wówczas robi nasz bohater? Idzie znów do banku (może nawet tego samego, w którym brał spłacony niedawno kredyt, bo ma tam „dobrą historię”) i zawiera umowę odwróconej hipoteki. Bank co miesiąc wypłaca mu jakąś kwotę (zapewne znacząco niższą od rat spłacanych do niedawna przez naszego bohatera), w zamian za co po śmierci przejmuje jego mieszkanie. Przyjmijmy, że nasz bohater dożywa 75 lat (okolice średniej długości życia mężczyzn w Polsce). Nie nacieszył się długo „własnym” mieszkaniem, które finalnie i tak wzbogaciło portfolio banku, prawda? No, powiedzmy, że w wariancie superoptymistycznym ma na tyle ustawione dzieci, że te będą w stanie mu pomóc, odwrócona hipoteka nie okaże się konieczna i to one ostatecznie odziedziczą te kilkadziesiąt metrów kwadratowych – ale to już naprawdę spory łut szczęścia. Jeżeli jednak dzieci będą ustawione nieco gorzej, to zostaną bez niczego i będą skazane na powtórkę życiowego scenariusza swego rodziciela.
Teraz zastanówmy się – na ile dzieci zdecyduje się nasz bohater? Jedno? Góra dwoje? Jaki będzie w stanie zapewnić im start obarczony przez większość dorosłego życia kredytem?
Dlatego niezbędny jest wariant drugi, który poleciłbym rządzącym pod rozwagę: społeczne budownictwo mieszkaniowe. Chodzi o mieszkania na wynajem po „ludzkich” cenach (powiedzmy, przystępny wkład własny), z zagwarantowanymi prawami lokatorskimi, oznaczającymi, że naszego bohatera nie można wyrzucić z mieszkania, dopóki płaci czynsz i nie dewastuje swojego lokum, oraz że prawo do lokalu może przekazać swym dzieciom. Można również wzbogacić ofertę o prawo ostatecznego wykupu mieszkania po upływie jakiegoś czasu na dogodnych warunkach – tzn. jakiś procent czynszu „amortyzowałby” częściowo wartość nieruchomości. Atrakcyjność wykupu można by nawet uzależnić od liczby posiadanych dzieci – zawsze to jakaś dodatkowa zachęta. W takiej sytuacji, ze stabilnym dachem nad głową, znacznie łatwiej jest myśleć o powiększaniu rodziny, nieprawdaż?
Ja wiem, to trudniejsze, niż np. sypnąć jednorazową dopłatą do kredytu (tyle że deweloperzy też nie w ciemię bici i od razu podniosą ceny stosownie do rządowej „dotacji”). Wymaga to współpracy na linii rząd-samorządy, spójnej koncepcji itp., ale jest to wysiłek, który trzeba podjąć, bo bez mieszkań (i stabilnych warunków zatrudnienia w miejsce wszechobecnych dziś śmieciówek) dzieci rodzić się nie będą. Z niecierpliwością czekam więc na Nowy Ład (mieszkaniowy). Ciekawe, którą drogą pójdą rządzący?

Najnowsze