2.6 C
Warszawa
czwartek, 26 grudnia 2024

Najbogatsi nie płacą podatków

Śledztwo dziennikarskie amerykańskiej organizacji Pro Publica potwierdziło starą prawdę: najbogatsi w USA nie płacą podatków dochodowych.

W 2007 r. założyciel największego sklepu internetowego świata Amazon.com Jeff Bezos (już wówczas był miliarderem), a obecnie najbogatszy człowiek na świecie, nie zapłacił ani grosza federalnych podatków dochodowych w USA. Podobnie w 2011 r. Także właściciel producenta aut elektrycznych Tesla Elon Musk, który w zależności od kursu akcji także bywa najbogatszym człowiekiem na świecie, nie zapłacił w 2018 r. żadnych federalnych podatków dochodowych. Podobnie jak miliarderzy Michael Bloomberg, Carl Icahn czy słynny George Soros. Ten ostatni słynący z krzewienia lewicowych ideologii nie płacił federalnego podatku dochodowego trzy lata z rzędu. Jak widać teoria i praktyka to dwie różne sprawy. Dane te ujawniło duże śledztwo dziennikarskie amerykańskiej organizacji Pro Publica.

„Efektywne opodatkowanie najbogatszych w USA jest bliskie zeru. Majątek 25 najbogatszych Amerykanów wynosił w 2018 r. 1,1 biliard dolarów. W tym roku oddali oni fiskusowi 1,9 mld dolarów, co stanowi 0,2 proc. ich majątku” – skomentował na Twitterze Łukasz Błoński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Dane te wywołały burzę w USA, ale tak naprawdę potwierdziły to, o czym ekonomiści wiedzieli od dawna. Wysokie podatki uderzają tylko w biednych i średniaków. Naprawdę bogaci ludzie nie mają żadnych barier, aby optymalizować płacone przez siebie podatki w dowolny sposób. To właśnie pokazuje też bezsens podnoszenia podatków. Uderza się bowiem tylko w słabe jednostki (podmioty), takie, które są zbyt biedne, aby uciec przed zachłannym fiskusem.

Poza zasięgiem fiskusa

ProPublica zagrało tutaj mocno pod nomen omen, publikę. Amerykańscy miliarderzy korzystają ze strategii unikania podatków poza zasięgiem zwykłych ludzi. Ich bogactwo pochodzi z gwałtownie rosnącej wartości ich aktywów, takich jak akcje czy nieruchomości. Podatki od nich płacą tylko wtedy, gdy decydują się owe aktywa sprzedać.

ProPublica zestawiła więc dane 25 najbogatszych ludzi z listy magazynu „Forbes”. Wartość ich majątku w latach 2014-2018 wzrosła o 401 mld dolarów. W tym czasie zapłacili oni „tylko” 13,6 mld podatków federalnych. Kwota opodatkowania wyniosła więc 3,4 proc. Te dane ProPublica zostawiła ze wzrostem wartości aktywów w latach 2014-2018 typowego amerykańskiego gospodarstwa domowego. Wzrost ów wyniósł zaledwie 65 tys. dolarów, a podatki kosztować miały ich średnio 62 tys. dolarów.

Na czym polega manipulacja ProPublica? Otóż wzrost wartości aktywów, które nie są sprzedawane, jest zyskiem wirtualnym. Tego typu wyceny dobrze ośmiesza żart analityków giełdowych. Otóż jeżeli mamy dwie krowy, które odpowiadają za podaż mleka na rynek i jedna z nich zdechnie, to odpowiedzią rynku będzie wzrost ceny mleka, w więc także „wartości” naszych aktywów.

Niezależnie od intencji (szczucie na nieprzyzwoicie bogatych) ProPublico napisało to, o czym wiedzą wszyscy rozsądni ekonomiści i biznesmeni. Podatki dotykają tylko biednych i średniaków. Najbogatsi płacą takie podatki, jakie chcą i gdzie chcą.

Twarde dane

Jak to wygląda w praktyce, pokazują dane polskiego ministerstwa finansów opublikowane w grudniu ubiegłego roku. W 2017 r. faktyczne opodatkowanie (czyli łącznie ze składką na ZUS itp.) Polaków zarabiających mniej niż 30 tys. zł rocznie wyniosło 24 proc., dla zarabiających między 30 a 50 tys. wskaźnik ten wyniósł 29,9 proc., osoby zarabiające między 50 a 100 tys. zł musiały oddać państwu 32,9 proc. zarobionych pieniędzy. Natomiast zarabiający między 100 tys. a pół mln zł rocznie rozliczyli z fiskusem 31,7 proc. Najbogatsi, którzy zarobili więcej niż pół mln zł rocznie, oddali w podatkach i składkach jedynie 21,7 proc. Czyli im więcej zarabiasz, tym mniej płacisz. Pół miliona rocznie wydaje się ogromną kwotą dla zwykłego człowieka, w porównaniu jednak do naprawdę bogatych, to ułamek pieniędzy, jaki zarabiają. Zresztą powyższe wyliczenia nie obejmują podatku VAT. Każdy konsument płaci go, kupując rzeczy lub usługi. Im kto mniej zarabia, tym relatywnie więcej płaci VAT w relacji do dochodu. Krótko mówiąc, system fiskalny w Polsce nastawiony jest na łupienie biednych i średników. Dlaczego? Odpowiedź jest brutalnie prosta: bo tych jest najwięcej i mają najmniejsze możliwości uciekania przed fiskusem. Nie bez powodu w Polsce obowiązuje jedna z najniższych kwot wolnych od podatku od kilkunastu lat (nieco ponad 3 tys. zł rocznie). Po prostu opodatkowywanie biednych daje więcej pieniędzy niż próba opodatkowywania bogatych.

Publikacja ProPublico jest więc „odkrywaniem Ameryki w puszce po konserwach”, tudzież twierdzeniem, że woda jest mokra. W USA nowy lewicowy rząd demokraty Joe Bidena rozgląda się, skąd wziąć pieniądze i takie publikacje mają być pretekstem do zajęcia się majątkami najbogatszych. Więcej będzie z tego bicia przysłowiowej piany niż faktycznych zmian. „Legalnych sposobów unikania płacenia podatków jest wystarczająca ilość, żeby »sprawiedliwie« starczyło ich dla wszystkich chętnych. »Niesprawiedliwe« jest tylko to, że trzeba mieć parę ładnych milionów, żeby w taką »optymalizację« zainwestować. Wysokie podatki płacą ludzie niezamożni, którzy na weekendy, zamiast do »raju podatkowego«, mogą sobie pojechać co najwyżej do »raju« w pracowniczych ogródkach działkowych” – pisał przed laty na swoim blogu prof. Robert Gwiazdowski, adwokat zajmujący się doradzaniem, jak płacić niższe podatki. Gdy wybuchła dyskusja o Polskim Ładzie, planie rządu PiS podniesienia podatków dla ok. 60 proc. przedsiębiorców Gwiazdowski przytomnie napisał na Twitterze, że najbogatsi nie płacą w Polsce ani podatków, ani składek.

Benjamin Franklin mawiał, że w życiu tylko dwie rzeczy są pewne: śmierć i podatki. Stuprocentową rację miał jedynie w pierwszym wypadku. Nie da się połączyć demokracji i wolności z opresyjnymi systemami fiskalnymi. Większość usług dziś jest świadczona w taki sposób, że to sprzedający decyduje, gdzie chce formalnie prowadzić działalność. Stąd działa konkurencja podatkowa, czyli najbogatsi wybierają sobie miejsce, gdzie chcą płacić podatki. Teraz trwa globalny festiwal żądań, aby to najbogatsi zapłacili za odbudowę gospodarki po epidemii koronawirusa. – Rządy mogą rozważyć wyższe podatki od nieruchomości, zysków kapitałowych i spadków. Jedną z opcji mogłaby być specjalna danina na odbudowę gospodarki po pandemii. Byłaby ona dodatkiem do podatku od dochodów osobistych lub dochodów spółek – twierdzi Paolo Mauro, wicedyrektor działu spraw fiskalnych w Międzynarodowego Funduszu Walutowego. – Wzywam rządy, by rozważyły podatek solidarnościowy lub majątkowy dla tych, którzy wzbogacili się w trakcie pandemii – wtórował mu Antonio Guterres, sekretarz generalny ONZ. A fakty? Po wielkim kryzysie w latach 30. w USA wprowadzono podatek od dochodów wynoszący, bagatela – 91 proc. Oczywiście bogacze i ich fortuny przetrwały go bez większego uszczerbku.

Społeczeństwa muszą pogodzić się z tym, że bogaci będą płacili niższe podatki niż ci, którzy zarabiają na etatach lub prowadzą osiedlowy sklep czy zakład. Próby łapania tych grubych ryb w sieć są skazane na niepowodzenie. Zresztą te nagonki na bogatych (tak w Polsce, jak i innych krajach) niepłacących podatków są cykliczne i mają więcej w sobie z propagandy, niż jakiegoś celowego działania. Bardziej chodzi o to, aby gonić króliczka, niż go łapać. Na samym końcu bowiem rząd opodatkuje tych, których będzie miał pod ręką w dużych ilościach, a nie będzie bił się z ludźmi, którzy mają prawników i pieniądze na batalie prawne.

FMC27news