Na początek dobra wiadomość: polskie państwo wreszcie postanowiło coś zrobić z dziką reprywatyzacją. Sejm przyjął nowelizację Kodeksu Postępowania Administracyjnego, zgodnie z którą nie będzie można stwierdzać nieważności decyzji wydanej bez podstawy prawnej lub z rażącym naruszeniem prawa, po dziesięciu latach od jej ogłoszenia, lub gdy decyzja wywołała nieodwracalne skutki prawne.
Ponadto, jeżeli od wydania decyzji minęło 30 lat, nie będzie możliwe nawet wszczęcie postępowania w celu stwierdzenia jej nieważności, postępowania będące zaś w toku mają zostać umorzone. Warto dodać, iż nowelizacja jest realizacją wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dn. 12 maja 2015 r. (a więc jeszcze „trybunału Rzeplińskiego”). Trybunał orzekł wówczas m.in., iż „niezbędne jest ustanowienie odpowiednich granic dopuszczalności stwierdzenia nieważności decyzji”, gdyż „ustawodawca nie może z jednej strony deklarować trwałości decyzji z uwagi na jej ostateczność, a z drugiej strony przewidywać, nieograniczoną terminem, możliwość wzruszania decyzji, na podstawie której strona nabyła prawo lub ekspektatywę”. Ponadto zdaniem Trybunału przesłanka „rażącego naruszenia prawa” jest nieostra, upływ czasu dodatkowo zaś potęguje trudność jej stwierdzenia. W związku z tym Trybunał uznał dotychczasowe przepisy za niezgodne z art. 2 Konstytucji i klauzulą demokratycznego państwa prawnego oraz wywodzącymi się z niej zasadami pewności prawa i zaufania obywatela do państwa.
Powołuję się na ten nieco przyciężki w odbiorze prawniczy język, by podkreślić, że zmiana przepisów nie wpadła posłom do głowy ot, tak sobie, lecz ma na celu załatanie istotnej luki w systemie prawnym, skutkującej nieograniczoną w czasie możliwością podważenia każdej decyzji organu państwa, nawet po kilkudziesięciu latach. To właśnie z tej możliwości szeroko korzystały tzw. mafie reprywatyzacyjne, włącznie z tą najsłynniejszą, działającą w Warszawie. To tutaj ma źródło sądowe powoływanie kuratorów dla 130-letnich staruszków z nieznanym miejscem pobytu na podstawie podejrzanych „pełnomocnictw”, co następnie przekładało się na oddanie pod pieczę kuratora jakoby należących do tych staruszków nieruchomości. Proceder ten został trafnie nazwany przez prof. Ewę Łętowską „taśmociągiem reprywatyzacyjnym”, a konsekwencji działania takiego „taśmociągu” doświadczyli z tragicznym dla siebie skutkiem, chociażby lokatorzy, którzy padli ofiarami „czyścicieli kamienic”, na czele z zamordowaną w okrutny sposób Jolantą Brzeską.
Zatem uchwalono prawo o kluczowym znaczeniu i (co trzeba zaznaczyć, bo w obecnej politycznej atmosferze jest to pozytywny ewenement) – przy znaczącym poparciu opozycji. Zatem dobra nasza? A gdzie tam. Okazało się, że nowelizacja nie tylko rujnuje interesy rodzimych mafii, lecz przede wszystkim uderza w znacznie potężniejszą mafię międzynarodową, żerującą na żydowskich ofiarach Holocaustu, w szczególności zaś zgłaszającą roszczenia do tzw. mienia bezspadkowego. Jest bowiem tajemnicą poliszynela, że po Polsce grasują również przedstawiciele kancelarii prawnych z Nowego Jorku, trudniący się wyszukiwaniem i przejmowaniem pożydowskich kamienic. A ta mafia spod znaku „holocaust industry” ma nader możnych protektorów – potężne żydowskie organizacje, takie jak World Jewish Restitution Organization (WJRO), amerykańskie państwo, które oficjalnie wraz z przyjęciem słynnej „ustawy 447” (JUST Act) wzięło na siebie monitorowanie restytucji pożydowskiego mienia, no i wreszcie – państwo Izrael. Wybuchł dyplomatyczny skandal, a polskie władze stały się obiektem bezprecedensowych nacisków mających na celu zmuszenie nas do wycofania się z opisanej nowelizacji. Głos zabrał pełniący obowiązki zastępcy ambasadora USA Bix Aliu, rzecznik Departamentu Stanu USA Ned Price, ambasada Izraela w Polsce i wreszcie znany polakożerca Yair Lapid, będący na nasze nieszczęście szefem izraelskiego MSZ, a wkrótce zapewne premierem. Cała ta banda rekietierów formułuje wobec nas jedno żądanie: Polsce nie wolno pod żadnym pozorem unormować kwestii reprywatyzacyjnych, ma zostać tak, jak jest – regulacyjna mętna woda, w której przedstawiciele „holocaust industry” będą łowili swe ryby na podstawie nieznanego w cywilizowanych porządkach prawnych „prawa” plemiennej współwłasności. Wszystko to zaś w mającej usprawiedliwić rabunkowe wymuszenia rozbójnicze atmosferze systematycznej dyfamacji – oskarżania Polski i Polaków o „współudział” w Holocauście, z którego teraz jakoby chcemy czerpać zyski.
Dziwi mnie, że polskie władze w odpowiedzi nie podnoszą jasno, iż żydowskie mienie, ruchome i nieruchome, zostało znacjonalizowane nie przez PRL, lecz przez III Rzeszę. Polskie władze po wojnie przejęły więc majątek, który już wcześniej został znacjonalizowany przez niemieckiego okupanta, a że właścicieli wymordowano, więc nie było komu go zwrócić. Tę okoliczność należy podnosić przy każdej okazji – choćby z tego powodu, że przekierowuje ona wszelkie roszczenia w stronę zupełnie innego państwa…