3.6 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Zielony kryzys energetyczny

Kryzys energetyczny paraliżuje nie tylko UE, ale także Chiny, zagrażając USA oraz Indiom. Największe gospodarki świata trapią przerwane łańcuchy dostaw i społeczna psychoza, tym razem na tle paliwowego lockdownu. Takie są skutki ekologicznego obłędu, który prowadzi ludzkość do globalnej katastrofy. Jednak za zielonym szaleństwem kryją się wyrachowane interesy rynków finansowych.

Nowy raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego ocenia, że wzrost cen konsumpcyjnych osiągnie szczyt pod koniec tego roku, spadając do poziomu sprzed pandemii dopiero w połowie 2022 r.

Reakcja łańcuchowa

MFW uznaje, że jednym z głównych czynników ryzyka globalnej presji inflacyjnej są zakłócenia pracy kluczowych sektorów gospodarki spowodowane deficytem paliw.

„Gwałtowny wzrost cen surowców energetycznych przekłada się na przedłużający się niedobór zasobów produkcyjnych w gospodarkach rozwiniętych i wschodzących, prowadząc do zakłócenia łańcuchów dostaw. Skutkiem są zatem wysokie ceny żywności i deprecjacja walutowa” – stwierdził MFW w analizie opublikowanej przez agencję Reutersa.

W 2021 r. większość krajów świata boryka się z rosnącymi cenami, a w głównych gospodarkach inflacja osiągnęła rekordowo wysoki poziom. Wrześniowe dane świadczą o tym, że w Europie była ona najwyższa od 2008 r., a w Stanach Zjednoczonych – od 1991 r.

Rozwijając problem, MFW wymienia jedną fundamentalną przyczynę obecnych problemów. Zdaniem Funduszu to psychoza klimatyczna, prowadząca do masowego deficytu paliw i skoku cenowego, który jak huragan przeleciał przez światowe rynki. Oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem Europy, w której popyt na paliwa wzrósł najgwałtowniej.

Szczegółowa analiza pozwoliła Funduszowi dostrzec niewykorzystane moce elektrowni wiatrowych oraz słonecznych. Przyczyna jest prozaiczna, to zła pogoda. Na drugim miejscu znalazło się nieprzemyślane zamknięcie elektrowni węglowych i jądrowych, a dopiero na kolejnym ograniczenie dostaw gazu z Rosji. Czwartą pozycję zajmuje zmniejszenie produkcji LNG w USA i krajach Zatoki Perskiej. Koncentratu jest zbyt mało, aby zaopatrywać Europę i resztę świata, kryzys dostaw objął bowiem w równym stopniu gospodarki Azji.

Skutkiem braku alternatywnych źródeł zaopatrzenia są ogromne wahania cen błękitnego paliwa. W pierwszych tygodniach października cena gazu na rynku europejskim zbliżyła się do 1,6 tys. dolarów za tysiąc metrów sześciennych, aby następnie zmniejszyć się do tysiąca dolarów.

Tak kończą się zaniedbania w tworzeniu rezerw. Tegoroczne zapasy są rekordowe niskie. Do września Europa zgromadziła najmniej gazu od 10 lat. Poziom spadł tak alarmująco, że Międzynarodowa Agencja Energetyczna wezwała Rosję do zwiększenia dostaw paliwa do UE w celu złagodzenia kryzysu energetycznego.

Deficyt gazu uruchomił energetyczne domino. Ceny ropy wzrosły do 80 dolarów za baryłkę, a Organizacja Krajów Eksporterów Ropy Naftowej (OPEC) ostrzegła, że bez zwiększonych inwestycji w wydobycie, wartość baryłki ropy może osiągnąć niebotyczny poziom. Tymczasem po zeszłorocznym sztormie cenowym w odwrotną stronę OPEC nie ma wolnych środków na szybkie zwiększenie produkcji.

Komentując zawirowania, brytyjski tabloid „The Daily Express” podkreśla, że jest to przykry skutek lansowania tezy o rychłym zmierzchu paliw kopalnych.

Na deficycie ropy i gazu kryzys energetyczny się nie kończy. Branżowy portal Argus poinformował, że węgiel jest w Europie ​​najdroższy od 23 lat. Według ekspertów przyczyną nie są trudności importowe, lecz głównie niedobory własnego paliwa spowodowane masowym zamykaniem kopalń, a wraz z nimi elektrowni węglowych.

Dlatego październikowa cena tony węgla wzrosła o 16,5 proc. do 232 dolarów, bijąc rekord z 2008 r. o 6 proc. Wszyscy klienci rzucili się na czarny surowiec, tymczasem Europa przegrywa z Azją wyścig po węgiel i amerykański LNG. Skutek widać gołym okiem. Zapasy importowanego węgla w europejskich portach spadły do 4 milionów ton, czyli najniższego poziomu od 5 lat.

Co najważniejsze, europejscy producenci nagle odkryli, że bardziej opłaca się wytwarzać energię elektryczną ze spalania węgla niż w elektrowniach z turbinami gazowymi, przestawianymi zresztą na opalanie ropą naftową. Tymczasem w Niemczech, Hiszpanii, Wielkiej Brytania i Francji zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrosło o 35 proc. rok do roku.

Przeszacowana transformacja

– Ceny prądu dla światowej gospodarki nadal gwałtownie rosną – komentuje „The Wall Street Journal”, jednoznacznie wskazując, że przyczyną zła jest przeszacowanie zielonej transformacji energetycznej. Według dziennika chodzi szczególnie o złudne nadzieje związane z energetyką wiatrową, które wydają się głównym czynnikiem obecnego wzrostu popytu na paliwa kopalne.

Z drugiej strony, dziennik zastanawia się, jak czołowe postacie świata polityki, przemysłu i finansów przegapiły prognozy, mówiące, że po wyciszeniu pandemii gospodarki Europy, Stanów Zjednoczonych i Chin czeka szybkie odbicie, a zapotrzebowanie na energię znacznie wzrośnie.

W Europie, która najaktywniej przeciwdziała zmianom klimatycznym, problem energetyczny jest największy. Trudno się dziwić, jeśli UE stawia na energię wiatru, którą na kilka miesięcy w roku unieruchamia, o zgrozo, brak wiatru. Tak samo kończy się projekt elektrowni słonecznych.

Po kilku latach entuzjastycznego wdrażania i miliardach euro wydanych na odnawialne źródła Europa nagle dostrzegła, że nie ma innego wyjścia i musi polegać na produkcji energii cieplnej!

MAE dyplomatycznie nazywa kryzys niefortunnym zbiegiem nieprzewidzianych okoliczności. Grupa 40 deputowanych europarlamentu żąda od Komisji Europejskiej dochodzenia w sprawie rosyjskich dostaw gazu. Ich list wskazuje, nazywa działania Moskwy szantażem mającym na celu skłonienie Europy do szybkiego wyrażenia zgody na certyfikację gazociągu Nord Stream – 2.

Parlamentarzyści mają całkowitą rację, bo tylko głupi, a Putin do nich nie należy, zaprzepaściłby okazję cenowej gry i geopolitycznego nacisku. Szkoda tylko, że eurodeputowani nie zażądali od Brukseli śledztwa w sprawie energetycznej farsy samej Komisji oraz państw członkowskich ogarniętych ekologicznym szaleństwem.

Po tym, jak kanclerz Angela Merkel podjęła decyzję o likwidacji energetyki konwencjonalnej, w jej ślady poszła również Niemka Ursula von der Leyen. Z chwilą, gdy w 2019 r. została szefową KE, ogłosiła priorytetem ekologiczną neutralność unijnej gospodarki, wyrażoną celem zerowej emisji do 2050 r. A to oznacza zamykanie kolejnych kopalń węgla, rezygnację z ropy naftowej oraz atomu w całej Europie.

Porzućmy na chwilę Unię. Serwis Bloomberg jest przekonany, że kryzys energetyczny ma zasięg globalny, a tej zimy całej ludzkości grożą problemy porównywalne z pandemią COVID-19.

Na przykład niemiecki producent amoniaku Stickstoffwerke Piesteritz poinformował, że zmniejsza produkcję o 20 proc., aby zrównoważyć rosnące koszty gazu.

– Nie ma sensu wytwarzania po tych cenach. Jeśli rząd nie podejmie działań, produkcja nieuchronnie zatrzyma się całkowicie – powiedział Bloombergowi dyrektor koncernu Petr Tsingr. Tymczasem bez amoniaku nie ma nawozów dla rolnictwa.

Koncern CF Industries Holding z tej samej branży wstrzymał we wrześniu działalność dwóch brytyjskich fabryk. Przyczyna jest identyczna. To zbyt wysokie koszty pozyskiwania energii. Produkcję ograniczyły także austriacki Borealis AG i norweska firma chemiczna Yara International ASA.

Ponadto w Wielkiej Brytanii bankructwo ogłosiło aż sześciu detalicznych operatorów gazowych i naftowych. Za europejskim progiem czai się kryzys branż transportowej i rolno-spożywczej.

Złą sytuację potwierdzają Niderlandy. Ze względu na rosnące koszty energii niezbędnej do ogrzewania szklarni, zmniejszają produkcję warzyw i kwiatów będącą jedną z filarów eksportu. Ponieważ Niderlandy są największym dostawcą tego asortymentu, kryzys zaopatrzenia grozi całej Unii.

Kryzysem energetycznym Europy jest zaniepokojona odległa Japonia. Tokio twierdzi, że wzrost cen paliw przełoży się na krajowy wzrost gospodarczy oraz wyniki eksportowe.

Śladem Japonii podążają Indie. Zapasy węgla zasilającego większość indyjskich elektrowni są na wyczerpaniu. Spośród 135 elektrowni węglowych, 108 zasygnalizowało krytycznie niski poziom rezerw, a 28 poinformowało o wyczerpaniu paliwa w ciągu 24 h. Niedobory paliwa podsyciły obawy przed zakłóceniami produkcji przemysłowej, a szczególnie rolnej. Indie są krajem, w którym 70 proc. energii pochodzi z węgla.

Eksperci twierdzą, że kryzys może zablokować długo oczekiwany wzrost gospodarczy. Po przejściu szczytu pandemicznego zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrosło latem o 20 proc. w porównaniu z tym samym okresem 2019 r.

Także ChRL doświadcza krytycznego niedoboru elektryczności. Nie chodzi jednak o brak rezerw własnych lub blokadę importu paliw. Przyczyną są drakońskie przepisy emisyjne dla wytwarzania energii z węgla i gazu.

Winna jest także polityka. Rywalizując o globalną dominację z USA, również w sferze klimatu i ekologii, Pekin wyznaczył termin uruchomienia zielonej gospodarki na 2060. Jednak już za 10 lat chce zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych o połowę.

Dlatego władze większości prowincji ograniczyły wykorzystanie paliw kopalnych. Dziś wprowadziły energetyczny stan nadzwyczajny wywołany deficytem zasilania. Chcąc ratować wzrost gospodarczy, centralny rząd wezwał państwowych operatorów do dostaw energii za wszelką cenę i z każdego źródła. Producentom węgla nakazał wydobycie na pełnych obrotach.

– Zadanie musi zostać wykonane, nawet jeśli przekroczymy roczne limity emisyjne – wzywają chińskie media. Zachodni eksperci wskazują, że koncentracja światowych zamówień produkcyjnych w Chinach doprowadziła do gwałtownego wzrostu zużycia energii, wywierając zbyt dużą presję ze względu na cele w zakresie redukcji emisji i koordynacji zużycia energii.

Pekin deklaruje jednak, że bez względu na chwilowe kłopoty, ChRL będzie uparcie dążyła do jakościowej transformacji gospodarki, w tym redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 r. i całkowitej neutralności do 2060 r.

Kryzys zapukał również do USA. Pomimo tego, że gaz w Ameryce Północnej jest wciąż prawie 10 razy tańszy niż w Europie, jego ceny także wzrastają. Jak poinformował Reuters, w stanach Maine, Vermont, New Hampshire, Massachusetts, Connecticut i Rhode Island konsumentów korporacyjnych i indywidualnych czeka prawie czterokrotny wzrost rachunków.

A miało być pięknie. Precz z Donaldem Trumpem, który wycofał USA z Paryskiego Porozumienia Klimatycznego i zrobił wszystko, aby zaostrzyć kryzys ekologiczny, zezwalając na naftowe i gazowe odwierty w Arktyce, wzywał rok temu „The New York Times”. Kres złu miały położyć prezydent-elekt Joe Bidena, obiecując rozpoczęcie zielonej rewolucji, którą uczyni centrum swojej polityki wewnętrznej i zagranicznej.

NYT twierdził, że pod wpływem pandemii ceny ropy gwałtownie spadły, wreszcie niszcząc fundamenty amerykańskiego lobby surowcowego. Pora na nową, czystą gospodarkę – wołał dziennik, wskazując, że nawet Chiny, największy truciciel świata, złożyły najdalej idącą obietnicę dotyczącą zmian klimatycznych. Także Indie nagle zaczęły opowiadać się za zieloną energią.

Faktycznie, rozpoczynając kadencję prezydencką, Joe Biden zobowiązał się do ograniczenia wydobycia paliw kopalnych i zaprosił byłego sekretarza stanu Johna Kerry’ego do kierowania walką ze zmianami klimatycznymi. Celem gospodarczym uczynił Zieloną Amerykę, która miała otrzymywać energię z czystych źródeł i przesiąść się do samochodów elektrycznych.

„Przez rok wiele się zmieniło” – tak rozpoczął ocenę planu Bidena „The Wall Street Journal”. Dziennik wskazuje, że polityka ekologiczna prezydenta USA w ogromnej mierze przyczyniła się do obecnego kryzysu energetycznego świata. Naciski lewicy i demokratycznych radykałów, wraz z barierami administracyjnymi władz federalnych, sprawiły, że dalsza eksploatacja złóż łupkowych stała się nieopłacalna. Wynik paradoksalny, obecnie w USA zaczyna brakować gazu. Rosną ceny ropy naftowej, bo błękitne paliwo trzeba zastąpić innym źródłem energii.

Zarazem wali się finansowanie planu Zielonej Ameryki, bo to wzrost opłat licencyjnych na wydobycie surowców mineralnych miał w istotny sposób zwiększyć fundusze ekologiczne. Tymczasem koncerny zamykają pola naftowe i gazowe. Tym samy sektor paliwowy USA staje się globalnie niekonkurencyjny, choć zwiększając wydobycie, mógłby z łatwością zapobiec kryzysowi energetycznemu Europy.

– Jeśli produkcja w USA nadal będzie spadać, wysokie światowe ceny ropy i gazu utrzymają jeszcze długo – komentuje „The Wall Street Journal”.

Co więcej, amerykańską gospodarkę dotknęło węglowe domino. Jak poinformował Bloomberg, sektor węglowy stanął w obliczu braku górników, tymczasem zapotrzebowanie na ten surowiec rośnie.

Powodem niedoboru jest niechęć do powrotu pracowników, którzy odeszli z branży. Natomiast młodzi kandydaci nieufnie podchodzą do pracy w sektorze.

„Uczono ich, że rzekomo nie ma ona przyszłości ze względu na przejście na czystą energię” – przypomina serwis.

Erin Higginson z Custom Staffing Services, która rekrutuje górników, twierdzi, że nie ma kim obsadzić wakatów, mimo wzrostu płac o 12 proc. i elastycznych godzin pracy.

– Doświadczeni górnicy odnaleźli się w fabrykach motoryzacyjnych, sektorze budowlanym – przyznał Bloombergowi, wyjaśniając: – Istnieje zbyt silne przekonanie, że przemysł węglowy umiera.

Obłęd czy wyrachowanie?

Dbałość o środowisko i walka ze zmianami klimatycznymi są przedmiotem troski społecznej i globalnej polityki, ale o przede wszystkim jest to nowy patent korporacji, które zgłaszają zielone inwestycje w nadziei na przyciągnięcie inwestorów, a więc powiększenie zysków. Do lat 80. XX w. światowy biznes nie przywiązywał dużej wagi do środowiska naturalnego. Tak było, dopóki wpływowy Klub Rzymski nie opublikował raportu Granice Wzrostu. Dokument zawierał matematyczny model sytuacji, w której zasoby naturalne zostałyby całkowicie wyczerpane z powodu niekontrolowanego wzrostu populacji.

Raport odbił się tak głośnym echem, że ONZ zareagowała specjalnym programem Zrównoważonego Wzrostu Gospodarczego. Stawia sobie za cel zaspokajanie potrzeb ludzkości, przy jednoczesnym zachowaniu środowiska i zasobów bez uszczerbku dla przyszłych pokoleń. Autorzy uważają, że zrównoważony rozwój można osiągnąć, jeśli spełnione są trzy główne warunki: wzrost gospodarczy, odpowiedzialność społeczna i równowaga ekologiczna.

W 2015 r. ONZ przyjęła 17 celów, na czele z tanią i czystą energetyką. W tych ramach światowy biznes został wezwany do odpowiedzialności. Składają się na nią zapobieganie zmianom klimatycznym i ochrona ekosystemu planety.

Tak narodziły się dwie koncepcje obecnego działania globalnych korporacji: społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR), a także ład środowiskowy, społeczny i korporacyjny znany jako ESG (Environmental, Social and Corporate Governance).

Dziś biznes postrzega CSR jako zaangażowanie pomocowe oraz aktywne inwestowanie w projekty, które mogą pozytywnie wpłynąć na reputację firm. Chodzi na przykład o wsparcie dla mieszkańców regionów, szczególnie dotkniętych ich działalnością. Przykładowo spółka naftowa Shell i brytyjska firma odzieżowa Marks & Spencer zbudowały szkoły w Republice Południowej Afryki.

Za CSR idą jednak ogromne pieniądze. Koncern motoryzacyjny Tesla wezwał przemysł metalurgiczny do produkcji większej ilości niklu, ale w sposób przyjazny dla środowiska. Z tymi, którzy zastosują się do apelu, Elon Musk obiecał zawrzeć długoterminowe kontrakty o wartości wielu miliardów dolarów.

Natomiast strategia ESG jest postrzegana przez potentatów globalizacji, jako instrument nowego podziału światowych aktywów i rynków, pod hasłem troski o środowisko. Zgodnie z korporacyjnymi kryteriami, dana firma przestrzega zasad ESG, jeśli walczy ze zmianami klimatycznymi, np. poprzez redukcję lub kompensację szkodliwych emisji, inwestowanie w edukację pracowników i otwarcie na ruchy ekologiczne.

Zdaniem ekspertów, prowadzi to do stronniczej klasyfikacji biznesu. Na część, którą warto promować i wspierać i na pozostałe firmy, a raczej całe sektory, które są dyskryminowane. Podziału dokonuje Międzynarodowe Stowarzyszenie Rynków Kapitałowych (ICMA). Upoważnione organizacje krajowe prowadzą ratingi firm, wskazujące międzynarodowym inwestorom partnerów.

Ci, którzy otrzymują odpowiednią ocenę, mogą liczyć na preferencyjne warunki – niższe stawki kredytu bankowego, kontrakty czy pakiety akcji. Z reguły pożyczkodawcami są banki, fundusze, firmy ubezpieczeniowe i inwestycyjne. W taki sposób dokonuje się masowy transfer kapitału z tzw. brudnych, brunatnych sektorów (niespełniających wymogów i kryteriów ESG) do zielonych, a więc czystych działów gospodarek. Środkiem przemieszczenia kapitałów i inwestycji są emisje obligacji ESG. Zgodnie z ich zasadami pozyskane środki mogą być przeznaczone tylko na ekologiczne cele, np. budowę elektrowni wykorzystującej odnawialne źródła energii.

Analitycy podają zbliżone szacunki wartości nowej gospodarki opartej na instrumentach ESG. Według danych z połowy 2021 r. łączna kwota obligacji oraz inwestycji odpowiadała jednej trzeciej globalnych aktywów o wartości 128 bln dol. Chodzi zatem o ok. 42 bln dol. Szczególnie imponujący wzrost emisji i obrotu zielonymi obligacjami zbiegł się z wybuchem pandemii. Wcześniej ich wartość była wyceniana na 1,6 bln dol.

Okazuje się także, że finansowanie ESG rozwija się najaktywniej w Europie. Według sondażu Europejskiego Banku Centralnego, 97 proc. unijnych firm zamierza przejść na zasady ekologiczne w ciągu najbliższych pięciu lat, aby sprostać wymaganiom inwestorów. W ciągu ostatniego roku liczba europejskich firm inwestycyjnych zajmujących się agendą ESG wzrosła z 43 do 91 proc. Sektor wywiera zatem ogromny wpływ na politykę ekonomiczną, a szczególnie energetyczną UE, przekształcając się w lobby.

Jak wskazuje „The Wall Street Journal”: – Na pierwszy rzut oka troska o otaczający świat i zamieszkujących go ludzi wygląda na dobry uczynek. Zyskuje popularność w różnych krajach i przyciąga inwestorów. Jednak przy całej atrakcyjności rodzi wiele pytań.

Po pierwsze, kto korzysta naprawdę na niskiej opłacalności zielonych obligacji? Po drugie, zobowiązania, które zaciągają emitenci ESG i kredytobiorcy ekologicznych pożyczek, często po prostu nie są wypełniane. Zebrane środki nie przyczyniają się więc do zrównoważonego rozwoju. Czy w takim podejściu kryje się tajemnica niewydolności europejskiej energetyki? Nie chodzi o efektywność inwestycji, tylko obrót pieniędzmi i zysk.

Jak twierdzi z kolei „The Financial Times”: – Korporacje uciekają się do jawnego oszustwa, aby uzyskać status firmy dbającej o ideały ESG. Tak powstało pojęcie greenwashingu, czyli zielonego kamuflażu.

Dlatego zdaniem opiniotwórczego dziennika, choć filozofia ESG stała się jednym z głównych trendów współczesnej gospodarki światowej, liczba krytyków rośnie. Wskazują, że to w ekologicznym „obłędzie” beneficjentów zdeformowanej globalizacji leżą źródła zaburzeń i nierównowagi procesu globalizacji.

„The Financial Times” wskazuje również, że przytomna opozycja ekspercka nazywa ESG – szkodliwą postawą i śmiertelnym zagrożeniem, odwracającym uwagę od rzeczywistych problemów gospodarczych i społecznych ludzkości.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news