e-wydanie

6.9 C
Warszawa
czwartek, 18 kwietnia 2024

Wojna religijna na Pacyfiku

Taki styl uprawiania polityki, zarówno międzynarodowej, jak i wewnętrznej znacząco upodabnia Australię do Iranu ajatollahów, bo choć tu o całkiem inne religie chodzi, fundamentalizm zgoła ten sam!

Spór Australii z Chinami wprawia w zdumienie wszystkich ekspertów od ekonomii. „Dlaczego oni to robią? Przecież im się to nie opłaca!” – taki jest dominujący ton komentarzy. Wypada zauważyć, że wojny religijne toczone w Europie przez z górą sto lat po wystąpieniach Lutra i Kalwina, też się wszystkim stronom tych konfliktów zupełnie nie opłacały ekonomicznie. W przypadku wojny trzydziestoletniej mówić o nierentowności tego przedsięwzięcia to daleko idący eufemizm. A jednak toczono te konflikty z „racji wyższych”, aż do zupełnego wyczerpania wojujących stron. Niektórzy eksperci zauważają, że w tej australijsko-chińskiej awanturze istotną rolę odgrywają „wartości zachodnie”, wydaje się jednak, że to jest zbyt mało powiedziane. Australia rozpoczęła wręcz krucjatę przeciwko Chinom, a najłagodniej mówiąc kampanię ideologiczną, idąc na wymianę ciosów ekonomicznych i zupełnie nie licząc się z kosztami własnymi. Wszyscy są tym zdumieni, chyba najbardziej pragmatyczni do bólu Chińczycy, ale że w kulturze Dalekiego Wschodu utrata twarzy to strata niepowetowana, więc i oni zdobyli się na podejście pryncypialne, skutkiem czego muszą teraz pilnie szukać nowych źródeł węgla i rud żelaza.

Przypomnijmy, że zaczęło się od żądania Australi, która chce i wdrożenia niezależnego śledztwa w sprawie wybuchu epidemii COVID. Chiny zareagowały na to pierwszymi restrykcjami handlowymi, Australia zaś nie pozostała im dłużna. Od zeszłego roku konflikt ten systematycznie eskaluje, a strona chińska nazywa go oficjalnie „nową zimną wojną”, zwłaszcza po zawarciu paktu AUKUS pomiędzy USA, Australią i Wielką Brytanią, funkcjonującego od 15 września 2021 r. Przy czym Australia jawi się najmniej pragmatyczną stroną tego układu i przejawia antychiński zapał z religijnym wręcz zaangażowaniem. Dość powiedzieć, że w ramach AUKUS Australia ma zaopatrzyć się w atomowe okręty podwodne, których strategicznym zadaniem ma być ochrona morskich szlaków handlowych tego kraju, z których większość prowadzi do Chin. Zatem Australijczycy kupują pistolet, z którego będę mierzyć do swojego głównego partnera handlowego… Tę logikę zapewne zrozumieliby bez problemu stratedzy wojny trzydziestoletniej, współcześni mają z tym jednak duży problem.

Wojna handlowa z Chinami doprowadziła do tego, że Australia musi pilnie szukać rynków zbytu dla swojego węgla, rud żelaza, wołowiny, wina, a także nowych studentów swoich uczelni wyższych, ponieważ te utrzymywały się dotąd z czesnego bardzo licznych studentów chińskich. Do tej australijskiej krucjaty usilne namawiane są Indie, które jednak mimo niedawnych krwawych incydentów na granicy z Chinami, nie bardzo się do tego kwapią. Aczkolwiek indyjskie elity z dużą satysfakcją słuchają australijskich komplementów, jaką to są wspaniałą demokracją i jak wielka misja dziejowa przed nimi się otwiera. Trochę nadmiarowych towarów eksportowych Indie od Australii wprawdzie kupiły, ale za mało by Australijczycy wyszli na swoje. Hindusi aż tak mili nie są, by szukać kolejnego guza w relacjach z Chinami, a jeśli już, to na własnych zasadach.

Zważywszy na to, że podstawą współczesnej polityki jest rachunek ekonomiczny i przysłowiowe „okienka w Excelu”, trudno się obronić przed wrażeniem, że na tych antypodach ludzie rzeczywiście chodzą z głowami do dołu. Do tego dodać należy iście inkwizytorski zapał Australii wykazywany w wewnętrznej walce z epidemią COVID. Restrykcje doprowadzone do absurdu, ostre policyjne represje, oficjalne wezwania władz, żeby obywatele donosili do siebie nawzajem, jeśli ktoś reżymu nie przestrzega oraz publiczne chwalenie tego delatorstwa… Fanatyczną wręcz twarzą tej kampanii była premier Nowej Południowej Walii pani Gladys Berejiklian, której jawnie totalitarne wypowiedzi przywoływały skojarzenia z Orwellem i Torquemadą, a której niedawna dymisja, formalnie z powodu zarzutów korupcji, wywołała szał radości na ulicach. Taki styl uprawiania polityki, zarówno międzynarodowej, jak i wewnętrznej znacząco upodabnia Australię do Iranu ajatollahów, bo choć tu o całkiem inne religie chodzi, fundamentalizm zgoła ten sam!

Dotychczas słyszało się pochwały Australii, stwierdzające, że ten kraj jako bodaj jedyny z całej cywilizacji Zachodu naprawę serio traktuje zachodnie wartości. Teraz jest to już zdecydowanie coś więcej, skoro nawet rachunek ekonomiczny poszedł w kąt. Być może faktycznie tworzy się na tych antypodach nowa religia, oparta na sakralizacji reguł lewicowego pseudoliberalizmu, chociaż nam tu w Europie, a zwłaszcza w Polsce, naprawdę trudno to pomieścić w głowie. W każdym razie duże ofiary ekonomiczne zostały już na tym ołtarzu złożone, lokalna Inkwizycja działa energicznie, a i działalność misjonarzy też się rozkręca, tradycyjnie w Indiach…

Chińskie retorsje, choć idą na zasadzie wet za wet, zaskakują rozsądkiem i przemyślnością. Ot, na przykład wołowinę dotychczas sprowadzaną z Australii, Chińczycy zaczęli teraz kupować w USA, zręcznie podważając amerykańską wiarygodność jako sojusznika, i tak już mocno nieświetną. Stany Zjednoczone bezwstydnie przejmują australijski eksport, Australia zaś przeciw tej wiarołomności nie protestuje, wierna swoim ideałom, czy też może już faktycznie swojej nowej państwowej religii.

Czym się to skończy? Straty w australijskim eksporcie, tylko częściowo są w stanie zrekompensować Indie, Japonia oraz pozostałe państwa okołopacyficzne, które faktycznie zwiększyły zakupy australijskich towarów, ale daleko nie na tyle, żeby wyrównało to zapaść w handlu z Chinami. Ofiary na rzecz „zachodnich wartości” będą więc rosły, zwiększając już teraz zauważalne sprzeciwy w samej Australii, zwłaszcza jej stanów zachodnich, najbliżej gospodarczo związanych z Chinami. I tu chyba nie trzeba będzie czekać aż trzydziestu lat, żeby australijscy politycy poszli po ekonomiczny rozum do głowy. Wytrzymają w tym moralnym wzmożeniu góra pięć lat, tak sądzę.

Trudno się oprzeć myśli, że ta asertywna polityka wobec Chin przyszła stanowczo zbyt późno, kiedy ten kraj stał się zbyt potężnym przeciwnikiem. Refleksja, że na polityczne i gospodarcze salony wpuszczono przedstawicieli bardzo jednak niesympatycznego reżymu, przyszła, kiedy ci osobnicy poczuli się na tych salonach jak u siebie w domu i zabrali się za wypraszanie dotychczasowych gospodarzy. Przecież od dawna, a właściwie od zawsze, było wiadomo o chińskich kradzieżach technologii oraz innych nieczystych zagraniach handlowych, o problemach z prawami człowieka już nawet nie wspominając. Zachód przez dekady patrzył na to przez palce, pozwalając, aby cyniczna komunistyczna oligarchia rządząca Państwem Środka stała się tak silna, że okazała się problemem dla samych Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza toczonych od wewnątrz przez neomarksistowskiego raka.

Australia zaczęła dmuchać w gwizdek o dobre dwadzieścia lat za późno. I na nie długo wystarczy jej tchu. Nie jest jednak takie pewne, czy rozpędzona gospodarka Chin wytrzyma ostre hamowanie, które jednak zafundowała jej Australia, kładąc szlaban na dostawy węgla i żelaza, czyli surowce bazowe dla rozwoju gospodarki, choć już może nie strategiczne w sensie militarnym. Chińska partia komunistyczna zapewne rządzi swoim krajem, znacznie sprawniej niż robiła to PZPR w Polsce, ale to jednak wciąż jest komunizm obarczony wszystkimi absurdami i niewydolnościami centralnego sterowania, niezdolny zapewnić obywatelom niezbędnej swobody działania.

Chiny to wielki kraj, jak zwykło się mówić, a więc obarczony ogromną inercją w każdej dziedzinie, zatem jakikolwiek manewr gospodarczy powinien być tam wykonywany powoli, stopniowo i bardzo ostrożnie, że przypomnę chińską polityczną metaforę o przekraczaniu rzeki tylko pod warunkiem, że czuje się kamienie pod stopami, czyli że należy unikać zbędnego ryzyka.

A tu się im Australijczycy rzucili Rejtanem na tory, wprost pod koła lokomotywy dziejów… Albo używając chińskiej retoryki, rozbujali im dno rzeki pod stopami. Że będzie z tych Australijczyków tatarski befsztyk, to nie ulega najmniejszych wątpliwości, ale też jest duża szansa na to, że cały ten chiński pociąg się od tego wykolei. Mamy więc podziwiać wariatów z antypodów?

Trudno o to z dwóch powodów. Po pierwsze, słabość Chin emancypuje Rosję Putina, co jest Polsce mocno nie rękę. Po drugie, ta nowa „australijska religia” to wzmożony moralnie pseudoliberalizm, który nawet w mniej fanatycznej wersji europejskiej zagiął parol na polską niepodległość i tożsamość narodową.

Najnowsze