1.9 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Niezatapialny Kurz

Ustępujący szef austriackiego rządu to polityk XXI w., dla którego poglądy polityczne to tylko etykieta produktu, dzięki której sięga się po władzę.

35-letni kanclerz (odpowiednik polskiego premiera, szef rządu w latach 2017-2019 i od 2020 r.) Sebastian Kurz, „cudowne dziecko” austriackiej polityki znów stracił stanowisko. Za pierwszym razem stało się to w 2019 r. Kurz to lider Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP), konserwatywnego ugrupowania. Program APL to takie skrzyżowanie PiS z PSL. Cztery lata temu Kurz musiał ustąpić, bo lider koalicyjnej Partii Wolnościowej dał się nagrać dziennikarzom na hiszpańskiej Ibizie, jak składał podstawionej przez nich rozmówczyni korupcyjne propozycje. Niezatapialność Kurza przewyższa tylko jego polityczny pragmatyzm. W swoim pierwszym rządzie współpracował ze skrajnie prawicową Partą Wolnościową. W kolejnym z lewicowymi Zielonymi. Kurz to polityk XXI w., dla którego poglądy polityczne to tylko etykieta produktu, dzięki której sięga się po władzę.

Teraz stracił stanowisko szefa rządu z powodu własnych „grzechów”. W 2016 r. gdy 30-letni wówczas Kurz był ministrem spraw zagranicznych, jego ludzie chcieli pomóc mu w walce o fotel premiera. W tym celu za pieniądze austriackich podatników zamówiono oszukańczy sondaż, który pokazywał, iż Austriacy czekają na młodego Kurza, że oczekują zmian w polityce, „świeżego powiewu”. Tak spreparowane wyniki trafiły do publikacji do austriackiego tabloidu (w Polsce mamy dwie podobne gazety „Fakt” i „Super Express”), w którym zostały przedstawione w serii artykułów. Do tabloidu zaś trafiły reklamy i ogłoszenia rządu.

Dobrowolna ofiara

Kurz przekonuje oczywiście, że całość oskarżeń austriackich śledczych, to zwyczajna polityczna walka. Postanowił jednak ugiąć się pod presją mediów i koalicjanta – Zielonych. Całość operacji „Kurz ustępuje” przypomina polski skandal z 1994 r. Wówczas zachwiał się koalicyjny rząd postkomunistycznych partii: SLD i PSL. Gabinet uratowano w ten sposób, że oskarżany o wspieranie prywatnej firmy informatycznej szef rządu Waldemar Pawlak ustąpił ze stanowiska. Zmienił go polityk koalicjanta z SLD i w ten sposób rząd przetrwał kryzys i dotrwał do wcześniejszych wyborów. Ówczesny szef PSL, młody Waldemar Pawlak (w chwili dymisji w 1994 r. miał 35 lat, tyle ile dziś Sebastian Kurz), wracał do władzy wielokrotnie, stając się najczęściej rządzącym w polskiej polityce po 1989 r. Podobny „los” może czekać Kurza. Nie ukrywa on, że liczy na szybkie śledztwo prokuratury, oddalenie zarzutów pod swoim adresem i powrót na fotel szefa rządu. W przeciwieństwie do Pawlaka w 1994 r. Kurz nie musiał nawet tracić wpływu na wybór swojego następcy. Został nim Alexander Schallenberg, minister spraw zagranicznych, bliski współpracownika Kurza. Człowiek, który nie ma własnego zaplecza politycznego i uważany jest za technokratę.

Niezatapialność Kurza to zwyczajnie kalkulacja jego bliskich współpracowników, którym podobają się rządowe posady. Kurz jako lider partii wciąż się nie zużył. Jego ÖVP ma stabilne 35 proc. poparcia i wciąż jest „teflonowe”. Tak do kanclerza, jak i jego partii nie przylegają na długo żadne ujawniane przez media afery.

Kurz popularność zawdzięcza mocnej antyimigrackiej retoryce swojej partii. Łączy populizm („niegodny” przecież „prawdziwych” obywateli Unii Europejskiej) z pragmatycznym dogadywaniem się z politykami z Brukseli. Gdy grymaszą na jego radykalizm, to Kurz „wyjmuje z szafy” skrajną prawicę, dając eurokratom wybór: albo ja, albo oni.

Kurz jest bowiem technokratą. Pokazał to nie tylko świetnie dogadując się w rządzie z Zielonymi, czyli lewicą, jak też wcześniej ze skrajnie prawicową partią wolnościową, ale też w prostych działaniach. Robi sondaże, badania i wie już, co ma mówić. Bo poglądy Kurza, to po prostu odpowiedź na aktualne potrzeby rynku, czyli elektoratu. Dlatego bez wahania poświęcił kilka lat temu tradycyjną barwę swojej partii, czyli czarny, na rzecz dużo cieplejszego koloru turkusowego. Partyjni koledzy Kurza, nawet gdyby po głowie chodziło im wyrzucenie go z partii, muszą mieć świadomość, że jest w stanie on założyć kolejną partię i tym samym ich polityczną przyszłość złożyć do grobu.

Nowy gatunek polityków

Kurz to nowy gatunek polityków. Przypomina populistycznych miliarderów, jak byłego prezydenta USA Donalda Trumpa, czy ustępującego szefa czeskiego rządu Andreja Babisa. Nowy gatunek polityków to albo starzy wyjadacze biznesowi jak Babiś czy Trump , albo właśnie młodzi technokraci jak Kurz czy Macron. Łączy ich brak skrupułów i oporów, aby zmieniać poglądy w zależności od aktualnej koniunktury. Nie wahają się oni wsłuchiwać w głos „ludu”. W Polsce bycie populistą zawsze było jedną ze standardowych obelg warszawskiego salonu. Realizowanie woli wyborców do tej pory było przedstawiane jako uleganie „ciemnemu ludowi”, by nie rzecz dzikiej tłuszczy. Pamiętajmy, że to brukselskie elity, tak wielbiące demokrację, uznały, iż społeczeństwa Unii Europejskiej są zbyt „niedojrzałe”, aby obywatele podejmowali decyzje w tak ważnych sprawach jak kwestie ustroju UE czy też delegowanie uprawnień do Brukseli. Bez problemu również eurokraci z Brukseli wprowadzili niezgodny z wolą większości obywateli UE zakaz stosowania kary śmierci. Kurz należy do nowego gatunku polityków, który zerwał z taką poprawnością polityczną, niepisaną umową elit, że „pewnych rzeczy” się nie proponuje i publicznie nie omawia, i zwyczajnie zdobywa kolejne punkty wyborców. Politycy tacy jak Kurz, Trump czy Babiś nie mają żadnych oporów, aby rozpętywać nagonki polityczne i medialne na nielegalnych imigrantów. Jedyne co by odwieść ich mogło od takich haseł, to przekonanie większości wyborców, iż to jest złe.

Populizm na dobre zagościł w demokracjach na całym świecie. Można się tylko spodziewać nasilenia tego zjawiska. Czas grzecznych demokracji powoli mija. Obecnie politycy mają wybór: albo zaczynają realizować to, czego oczekują od nich wyborcy, albo znajdzie się ktoś inny, kto im to obieca i dotrzyma słowa. Nowe demokracje, to zapowiedź końca poprawności politycznej tak w Europie, jak i na Zachodzie. W USA, gdzie tamtejszemu salonowi udało się wygrać wybory i zepchnąć na polityczną ławkę rezerwowych „niegrzecznego polityka” Donalda Trump, na serio pojawił się już pomysł, aby stany republikańskie oddzieliły się od demokratycznych (tych głosujących za Joe Bidenem). Słuchanie się wyborców, to bowiem koszmar lewicowych elit. Dla nich bowiem polityka polegała na składaniu obietnic, mamieniu nieświadomych wyborców, a później na realizowaniu programu, który był zaakceptowany przez elity. Taka właśnie polityka przechodzi na naszych oczach do historii. Można zaryzykować, iż przy kolejnych odsłonach „popytu na populistów” politycy tacy jak Sebastian Kurz czy nawet Donald Trump będą wspominani przez obecne salony jako „umiarkowani”.

FMC27news