Nadchodzący szczyt klimatyczny COP26 w Glasgow będzie zapewne ostatnim, na którym będą mogły padać równie beztroskie deklaracje odnośnie do zakładanych celów osiągnięcia zeroemisyjności.
W dniach od 1 do 12 listopada w Szkocji ma się odbyć jedno z najważniejszych spotkań międzynarodowych ostatnich miesięcy, czyli konferencja klimatyczna Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dlaczego jedna z najważniejszych? Przede wszystkim dlatego, że odbywa się w okresie, gdy na całym świecie politycy przekonują, że nadszedł czas dokonywania naprawdę przełomowych zmian w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Dodatkowo w światowej polityce zapanował wyjątkowo sprzyjający epokowym zmianom klimat polityczny związany z tym, że w świecie zachodnim nie ma już praktycznie przywódców państw, którzy wyraźnie sprzeciwialiby się radykalnie ekologistycznej agendzie. Jedyną głową naprawdę dużego państwa konsekwentnie wyrażająca swoje votum separatum w tym zakresie jest brazylijski prezydent Jair Bolsonaro.
Ważni goście
Swój udział w konferencji potwierdziła już większość najważniejszych polityków świata, w tym prezydent USA Joe Biden, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen czy też brytyjska królowa Elżbieta II. Na miejscu ma się pojawić także papież Franciszek oraz młodociana lobbystka Greta Thunberg. Entuzjazmu związanego z udziałem w wielkim wydarzeniu nie kryje również polski minister klimatu Michał Kurtyka, który nawet poparł inicjatywę ustanowienia światowego dnia elektromobilności. W tym celu do Glasgow ma wyruszyć elektrycznym autem grupka aktywistów, którzy po drodze odwiedzą najważniejsze europejskie stolice, przemierzając łącznie 10 tys. km. Zagłębiając się w sposób myślenia ministra Kurtyki, trudno jednak dostrzec przyczyny tak ogromnego entuzjazmu związanego z tą inicjatywą, gdyż dla Polski drakońskie normy ekologiczne związane z elektromobilnością stanowią tak naprawdę bardziej zagrożenie niż szansę, choćby dlatego, że w związku z planowanym zakazem sprzedaży aut z napędem silnikowym od 2035 r. spowodują ogromne kłopoty z dostępem do transportu samochodowego.
COP26 będzie z pewnością miejscem, na którym padną bardzo ważne deklaracje – należy to uznać wręcz za pewnik, gdyż obecnie dyskusja nie dotyczy już tego, czy w ogóle kontynuować kurs zielonej transformacji, tylko jak forsownym go uczynić. Oznacza to, że światowej gospodarce zostaną nałożone nowe ograniczenia w wyjątkowo trudnym dla niej momencie, w którym nawet dotychczasowi czempioni wzrostu gospodarczego (tacy jak choćby Chiny) znajdują się pod coraz większą presją. Budżety wielu państw podtrzymywane są dziś tylko i wyłącznie dzięki zakupom banków centralnych, a inflacja rośnie praktycznie wszędzie. Zamiast poszukiwania sposobów na ograniczenie wydatków publicznych przywódcy w Glasgow będą jednak niestety starali się narzucić całemu światu rozwiązania wymagające ogromnych wyrzeczeń od podatników i konsumentów.
Klimatyczne uniesienie i ideologia
Panująca na tego rodzaju imprezach atmosfera klimatycznego uniesienia sprawiała do tej pory, że politycy i tym razem złożą zapewne bardzo daleko idące deklaracje. Świadczyć o tym może choćby alarmistyczny ton, z jakim „klimatyczny wysłannik” USA John Kerry wypowiadał się w czasie wizyty w krajach arabskich. Jego zdaniem ludzkość ma obecnie absolutnie ostatnią szansę na to, aby uratować planetę.
Przyglądając się programowi imprez, paneli i warsztatów, które przygotowali gospodarze konferencji w Glasgow, w oczy rzuca się przede wszystkim skrajne zideologizowanie promowanych treści. Uczestnicy będą mogli wziąć udział m.in. w wydarzeniu poświęconemu roli płci w dekarbonizacji transportu. Oprócz tego w planie są spotkania z przedstawicielami różnych wspólnot religijnych, na których mają być omawiane duchowe wątki walki z globalnym ociepleniem. Mimo iż zwolennicy tezy o antropogeniczności globalnego ocieplenia starają się zawsze ukazać swoją działalność jako w pełni opartą na naukowych faktach i podporządkowaną nauce, w rzeczywistości towarzyszą jej niezmiennie treści mające z nauką bardzo luźny związek.
Zwolennicy turbozielonej polityki stwierdzają z dumą, że najważniejsze i najbogatsze państwa świata, wliczając w to od niedawna nawet Arabię Saudyjską, zadeklarowały wolę uczestnictwa w forsownej dekarbonizacji. Okazuje się jednak, że lista państw-buntowników jest naprawdę spora. Naczelne miejsce na niej zajmują Chiny, które niedawno wobec narastającego kryzysu energetycznego w kraju ogłosiły zamiar zwiększenia mocy elektrowni węglowych, choć jeszcze we wrześniu Xi Jinping deklarował wspaniałomyślnie, że w jego państwie nie powstanie żadna nowa elektrownia węglowa, a Chiny nie będą finansowały budowy nowych bloków nawet za granicą. Na dodatek chiński przywódca potwierdził ostatecznie, że nie przybędzie na klimatyczny szczyt. W Glasgow nie pojawi się również Władimir Putin, a także przywódcy m.in. RPA oraz Meksyku. Przy podejmowaniu ustaleń, które pretendują do obejmowania całego globu, zabraknie więc co najmniej dwóch wielkich potęg.
Na zakończenie obrad szczytu humory mogą więc nie dopisywać, ponieważ pomimo spodziewanych daleko idących deklaracji rządzącym będą coraz bardziej zaglądały w oczy narastające problemy z sektorem energetycznym. Być może po raz ostatni politycy spotykający się na cyklicznym szczycie klimatycznym Organizacji Narodów Zjednoczonych będą mogli snuć tak śmiałe plany na przyszłość, ponieważ już wkrótce rzeczywistość ekonomiczna może zmusić ich do zajmowania się dużo bardziej prozaicznymi kwestiami. Już w tej chwili sytuację w Europie określa się mianem kryzysu energetycznego. Większość krajów została zmuszona do uruchomienia specjalnych funduszy na pokrycie rekordowo wysokich rachunków dla odbiorców indywidualnych, a sytuację pogarsza dodatkowo fakt, że skok cen dotyczy jednocześnie gazu, energii elektrycznej oraz ropy naftowej. Oprócz tego kolejne kraje Unii Europejskiej, która narzuciła najszybsze tempo wdrażania ekoagendy, zaczęły w ostatnim czasie wyraźnie odchodzić od całkowicie zielonych projektów i szukają coraz częściej oparcia swojej transformacji energetycznej na energii jądrowej.
Groźba chaosu
Zwolennicy radykalnych działań twierdzą, że nadchodzący COP26 to „szczyt ostatniej szansy”, a w razie braku porozumienia świat czeka chaos związany z niekontrolowanymi migracjami oraz kryzysem żywnościowym. W praktyce chaos zapanował jeszcze przed otwarciem szczytu, ponieważ tylko tak można określić następstwa nieprzemyślanych działań związanych z ekopolityką. Wystarczy sobie uświadomić, do jak wielkich nadużyć dochodzi na „rynku” pozwoleń na emisję CO2, na którym wielkie fundusze inwestycyjne rozpętały spekulację na naprawdę dużą skalę. Chaosu tego nie wywołało z pewnością globalne ocieplenie…
Premier Węgier Wiktor Orban nazwał unijną politykę klimatyczną „utopijną fantazją”. Trudno nie zgodzić się z tą opinią, gdyż chęć realizacji wszystkich zielonych postulatów w zakresie energetyki, budownictwa, transportu, gospodarki odpadami i rolnictwa wymagałaby de facto przestawienie światowej gospodarki na ręczne sterowanie wedle z góry zaplanowanego schematu i podporządkowania naszego codziennego życia niemal w całości wyśrubowanym i nierealistycznym normom.
Ekoentuzjaści przekonują, że przedostatnią nadzieją na ocalenie świata jest nadchodzący szczyt państw grupy G-20 w Rzymie. Nie pojawi się na nim Wladimir Putin ani Xi Jinping, ale połączą się zresztą uczestników przy pomocy telekonferencji. Obaj przywódcy zadeklarowali już, że wdrożą w swoich państwach pewne elementy zielonej polityki, ale ich nieobecność sama w sobie stanowi bodajże najlepszy komentarz wobec klimatycznego radykalizmu. Na kolejnych szczytach lista nieobecności będzie już zapewne bardziej rozbudowana.