14.4 C
Warszawa
piątek, 29 marca 2024

Rosyjska odmowa cywilizacji

Koniecznie przeczytaj

W Rosji modernizuje się tylko armia. Kraj wymagający kompleksowego unowocześnienia, wręcz zagospodarowania od podstaw ogromnych nieużytków, za swój jedyny priorytet uważa zastraszanie sąsiadów. Na zbrojenia idzie lwia część dochodów ze sprzedaży surowców energetycznych, a główną troską rządu jest utrzymanie stref wpływów i kontrola „bliskiej zagranicy”. Rausz rosyjskiej mocarstwowości jest jak uzależnienie od amfetaminy – w końcu musi skończyć się urwaniem filmu i smutą. Jaki to ma sens?

Ekspert z Instytutu Studiów Wschodnich powiedział mi kiedyś, że polityka rosyjska rzadko ma sens, ale zawsze ma cel. Tym celem jest odbudowa imperium za wszelką cenę. Jak się nie da realnie, to przynajmniej w postaci symulakry wioski potiomkinowskiej, tworzonej w internecie przez pracowite rosyjskie trolle. Piszę „pracowite” bez ironii, obserwowałem ich konta na Facebooku – jątrzące posty pojawiały się regularnie co trzy minuty, przez osiem godzin dziennie, od 8 do 16, z poprawką na strefę czasu moskiewskiego. Naprawdę się tam starają, tylko po co? Zwłaszcza że na dłuższą metę ta aktywność zwraca się przeciw Rosji, która już jest krajem bez przyjaciół, pomijając Serbię.

Turcja u schyłku imperium osmańskiego nazywana była „chorym człowiekiem Europy”, współczesna Rosja jest ćpunem Europy. Logika, ekonomia i rozsądek nie imają się polityki rosyjskiej. Przykładowo, nie minął kwartał od ucieczki Amerykanów z Kabulu, a Rosjanie znów się wybierają do Afganistanu…

Oto bowiem Tadżykistan wyraził obawy o integralność swych granic, zagrożonych jakoby przez talibów, którym akurat można wierzyć, gdy mówią, że mają większe problemy na turbanach od szukania konfliktu z sąsiadem z północy. A dlaczego akurat Tadżykistan, a nie żadna z dwóch pozostałych republiki środkowoazjatyckich graniczących z Afganistanem – nie Uzbekistan lub Turkmenistan?

Wystarczy spojrzeć na mapę. Tadżykistan leży przy „rękawie” Afganistanu, sięgającym do Chin i stanowiącym rejon strategiczny w przypadku, gdyby Pekin zdecydował się rozbudować swoje relacje z Kabulem, o czym wiele się mówi. Tadżykistan jest najbiedniejszą republiką postsowiecką, krajem zrujnowanym po wojnie domowej i przez to tak głęboko uzależnionym od Rosji, że praktycznie niezdolnym wymigać się od wojny z talibami, jeśli Moskwa każe Tadżykom na nią iść.

Rosja realizuje tu scenariusz wypraktykowany wcześniej dwa razy w Gruzji oraz podczas niedawnej wojny Armenii z Azerbejdżanem – prowokuje konflikt międzypaństwowy, aby zaraz wystąpić w roli rozjemcy i zbudować swoją bazę wojskową „strzegącą pokoju w regionie”. Tu akurat przy jedynej drodze łączącej Chiny z Afganistanem…

Pekin pewnie się zirytował z tego powodu, więc teraz Putin struga wariata, występując w roli gołąbka pokoju w sporze Chin z Tajwanem. Prezydent Xi Jinping musi uważać, żeby mu Putin nie wyskoczył z kolei z filiżanki z herbatą, uprzejmie podając łyżeczkę… Może ta rosyjska polityka „zobacz, jaki jestem ważny i potrzebny!” ma cel, może nawet i jest błyskotliwa, tylko jakie korzyści Rosja będzie miała w dłuższej perspektywie z targania chińskiego smoka za ogon? Chińskim interesem staje się wszak długofalowa marginalizacja takiego rozjemcy. Nie miejmy też złudzeń, że jeśli Łukaszence uda się wydrapać dziurę w tekturze tworzącej legendarną fasadę państwa polskiego, Putin niezwłocznie zaproponuje i nam swoje usługi jako rozjemca. Za jakieś godziwe koncesje polityczne, ma się rozumieć. Tu warto porozumieć się z Chinami i nasz rząd wreszcie wykonał jakiś sensowny geopolityczny gest, dokonując na razie niewielkiej emisji obligacji na rynku chińskim tzw. panda bonds. Bruksela i Waszyngton też dostały małą polską żółtą kartkę, na co już sarka „Gazeta Wyborcza”. Zobaczymy co dalej.

Wróćmy do Rosji, która potrafi tylko straszyć, licząc, że nikt nie powie „sprawdzam!” Tanio bowiem wychodzi rozpowiadanie anonimowo w internecie, że „wojny atomowej z nami nie wygracie!”. Gdyby jednak realne widmo takiej wojny miało zagrozić dolce vita rosyjskich oligarchów, prędzej do pomyślenia jest wymiana cara. Zwłaszcza że obecny imperator jest bardzo kosztowny, bierze ponoć jedną trzecią wartości każdego większego kontraktu, więc akceptować go i znosić można tylko wtedy, gdy zapewnia spokój i stabilizację. A czy Chiny potrafiłyby znaleźć sposób, by Rosję trochę zdestabilizować politycznie? Raczej tak, zwłaszcza gdy Rosja sama się o to prosi i gdyby znalazła się alternatywa transportowa do Europy przez Pakistan, Iran i Turcję. Co wtedy pocznie Rosja ze swoimi republikami środkowoazjatyckimi, odstawionymi od Jedwabnego Szlaku 2? Będzie musiała przyjąć wzmożoną emigrację zarobkową z tych krajów, która tradycyjnie napłynie do wielkich rosyjskich miast, powodując ich dalszy rakowaty rozrost. I stanowiących na dodatek łatwy, wrażliwy cel w razie potencjalnego konfliktu. Gdyby znikła Moskwa, Petersburg i Niżny Nowogród to jakie inne ośrodki miejskie mogłyby przejąć ich funkcje? Rosjanie mogą

tylko pomarzyć o naszej tylekroć wykpiwanej warstwie ludzi „słabo wykształconych, z małych i średnich miast”, na której opiera się stabilność polskiego systemu politycznego. Tam pomiędzy aglomeracjami-molochami a zapadłymi post-kołchozami nie ma znaczących społecznie stanów pośrednich.

Rosja wbrew fasadom, pozom i witrynom nie jest krajem nowoczesnym. Zdradza to nawet buńczuczna wojskowa doktryna Gierasimowa, domagająca się tworzenia dużych zapasów broni przed rozpoczęciem konfliktu zbrojnego, ponieważ kiedy wojna się zacznie, nie da się tej broni szybko wyprodukować. Bardziej jawnie przyznać się do rosyjskiego zapóźnienia technologicznego już chyba nie można. Pozostają więc propagandowe pokazy na poligonach od wielkiego dzwonu (póki nie wybuchnie jakiś reaktor jądrowy), a na co dzień tania wojna hybrydowa, dezinformacja i tworzenie symulakr potiomkinowskich w internecie. O skuteczności malejącej z roku na rok, przy rosnącej sile informacyjnych kontrataków drugiej strony. Bo na pewno zabolał artykuł „New York Timesa” o tym, jak Chiny będą odzyskiwać Syberię (13 stycznia 2015). Ładnie korespondujący z faktem, że mieszkający tam Chińczycy robią to, czego od podboju Jermaka nie byli w stanie zrobić Rosjanie – systematycznie zagospodarowują tę krainę, chronieni politycznym parasolem swojej ojczyzny, rosnącej w siłę realnie, a nie tylko w konfabulacjach internetowych trolli.

Ostatnio mamy zaś kompromitujący dla rosyjskich elit władzy przeciek nagrań dokumentujących systemowe praktyki tortur i gwałtów w tamtejszych więzieniach. W końcu do wszystkich dotrze, że w Rosji prawdziwe jest tylko okrucieństwo, a cała reszta to tylko gra pozorów, i zabraknie na świecie pożytecznych idiotów.

Podsumujmy. Rosja to kraj biernie agresywny i zacofany technologicznie. Całą swoją egzystencję opiera na eksporcie surowców energetycznych, a wszelkie nadwyżki przeznacza na finansowanie armii, której realnie nie może użyć nawet przeciwko Ukrainie. Resztę bogactwa systematycznie wyprowadzają z kraju oligarchowie, by zabezpieczyć się przed kaprysem samodzierżawcy. Miękka siła Rosji, czyli jej atrakcyjność cywilizacyjna, dotyczy co najwyżej Azji Centralnej, jeśli w ogóle. Inaczej umundurowana formacja KGB, zwana Cerkwią Prawosławną, nie jest w stanie dać społeczeństwu kręgosłupa moralnego na miarę chińskiego konfucjanizmu (którego renesans obserwujemy), czy japońskiego szintoizmu, o dawnym etosie protestanckim Zachodu nie wspominając. Prawdziwe jest tylko okrucieństwo. Na nim jednak nie można zbudować dobrobytu i nowoczesności na miarę azjatyckich tygrysów. Tylko zakopać trupy w lesie, przepić koniunkturę na surowce energetyczne i pogrążyć się w kolejnej wielkiej smucie.

Rosyjski system będzie trwać w chwiejnej równowadze, dopóki potrzebne będą paliwa kopalne. Tymczasem co rusz mamy doniesienia o postępach prac nad syntezą termojądrową, do której paliwem jest po prostu woda z oceanów, zawierająca potrzebny deuter i tryt. Wprawdzie od czasów nieśmiertelnej pamięci „Sondy” redaktorów Kamińskiego i Kurka, te doniesienia brzmią wciąż tak samo – „brakuje jeszcze trochę sprawności do uzyskania użytecznej nadwyżki energii”, ale może to już tylko zasłona dymna. Zapewne reaktory termojądrowe stoją gotowe i czekają na odpalenie, czyli na sprzyjające okoliczności polityczne, kiedy zbiorowy zawał krajów-eksporterów i bankructwo tradycyjnych koncernów paliwowych nie wstrząsną za bardzo geopolityką. Do tej pory lepiej mówić, że wyniki badań są obiecujące, ale jeszcze trochę sprawności nam brakuje…

Kiedy to nastąpi, przyjdzie Rosjanom przejadać uran i pluton ze swoich głowic nuklearnych, a kiedy te się skończą, sprzedać Chinom Syberię, tak jak wcześniej sprzedali Alaskę USA (bo musieli pokryć koszty pacyfikacji polskiego powstania styczniowego). I może wtedy dopiero Rosja ze wschodnią granicą na Uralu przestanie odmawiać sobie modernizacji i cywilizacji.

Najnowsze