19 C
Warszawa
czwartek, 10 października 2024

Jak nierówna jest Polska?

Jak nierówna jest Europa?”

Jak nierówna jest Europa?” – to tytuł raportu sporządzonego przez trójkę francuskich ekonomistów (Thomasa Blancheta, Lucasa Chancela i Amory’ego Gethina) z World Inequality Lab (WIL), ośrodka badawczego założonego przez Thomasa Piketty’ego. Analiza wywołała u nas niezłe zamieszanie, bo wychodzi z niej, że w Polsce nierówności dochodowe są o wiele większe, niż dotąd sądzono. O ile wg danych Eurostatu nasz kraj nie odbiega od europejskiej przeciętnej, o tyle zdaniem autorów raportu Polska jest liderem jeśli chodzi o poziom nierówności i co więcej – zanotowała najwyższą dynamikę wzrostu rozwarstwienia dochodów w latach 1980-2017. Jest jeszcze jedna ciekawostka: otóż wśród wszystkich 39 badanych krajów, to właśnie w przypadku Polski odnotowano największą rozbieżność między dotychczasowymi wskaźnikami, a ustaleniami badaczy z WIL. Generalnie, „rozjazd” bierze się z odmiennych metod badawczych – Eurostat bazuje głównie na informacjach ankietowych, natomiast raport WIL bierze ponadto pod uwagę partycypację w dochodzie narodowym i dane z urzędów skarbowych. Efekt jest taki, że o ile w przypadku wyliczeń Eurostatu na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków przypada 23,2 proc. dochodu narodowego, to wg omawianego raportu grupa ta ma ponad 38 proc. udziału w dochodzie narodowym – następne są Niemcy i Irlandia, gdzie wartość ta oscyluje wokół 35 proc. Średnia europejska to 34 proc. udziału najlepiej zarabiających w dochodzie narodowym.

Rozbieżność z danymi unijnymi spowodowana jest najprawdopodobniej ułomnością metody ankietowej – do osób bogatych trudniej trafić; jest ich mniej, więc mogą być niedoszacowane; ponadto mogą zaniżać informacje o swych dochodach. Dotyczy to w szczególności Polski, gdzie chwalenie się majątkiem wciąż nie jest powszechnie przyjęte, na co nakłada się niski poziom zaufania społecznego i nieufność wobec państwa. Z różnych obserwacji socjologicznych wynika ponadto, że nawet osoby należące obiektywnie do klasy wyższej, wolą deklarować się jako klasa średnia – i stosownie do tego odpowiadać ankieterowi. Nie znaczy to jednak, że metoda francuskich ekonomistów nie jest obarczona wadami. Po pierwsze, w przypadku Polski i innych byłych „demoludów” problematyczny jest zakres czasowy, obejmujący ostatnią dekadę komuny. Chyba bardziej adekwatne byłoby liczenie od lat 1989-1990 (choć z drugiej strony, uwypukliłoby to dynamikę narastania nierówności). Druga rzecz – autorzy raportu nie uwzględniają transferów społecznych poza emeryturami, biorąc pod uwagę jedynie „gołe” dochody z zarobków – i to przed opodatkowaniem (ale tu z kolei kłania się regresywny system podatkowy w Polsce). No i trzecie zastrzeżenie – szara strefa, w tym pensje wypłacane „w kopertach” oraz dochody z pracy za granicą. Jednak mimo wszystko skłonny jestem sądzić, że bliższa prawdy jest analiza WIL – a to dlatego, że zbiega się ona w jakimś stopniu z innymi danymi. W Polsce ponad dwie trzecie pracowników zarabia poniżej średniej krajowej – i to biorąc pod uwagę dane GUS nie obejmujące najmniejszych przedsiębiorstw, w których statystycznie zarabia się jeszcze mniej. Do tego ponad 13 proc. zarabiających powyżej średniej mieści się w pułapie 4 346,00 – 5 433,00 zł. brutto. Dodajmy, że w dotychczasowych statystykach mediana zarobków była przeważnie o ok. 20 proc. niższa od średniej, a dominanta (najczęściej wypłacana pensja) to mniej niż połowa średniej krajowej. Wg cytowanych przez INFOR wyliczeń Open Finance, obecna dominanta nie przekraczałaby zatem 2500 zł. brutto. Nawiasem mówiąc, przypomina mi się wywiad z dyrektorem potężnej firmy narzekającym, że nie może znaleźć w Warszawie pracowników za 3000 brutto i wzdychającym za Ukraińcami…

Powyższe potwierdzałby wskaźnik udziału płac w PKB – w Polsce wynosi on 48 proc. (piąte miejsce od końca w UE), przy unijnej średniej 55,4 proc. Siłą rzeczy, zważywszy na efekt skali, wpływ na taki stan mają pensje nisko zarabiającej większości, a nie wysoko wynagradzanej mniejszości. No i wreszcie, omawiany tu ostatnio regresywny system podatkowy, najbardziej uderzający po kieszeni najmniej zamożne warstwy społeczne – regresywne opodatkowanie konsumpcji, kapitału i działalności gospodarczej w połączeniu z ucieczką najlepiej opłacanych osób na fikcyjne samozatrudnienie, dodatkowo pogłębia nierówności. Może rozwarstwienie nie jest aż tak dramatyczne, jak przedstawiono w raporcie, ale jednak stanowczo zbyt duże – jest to zresztą problemem globalnym. I nie chodzi tutaj o zaprowadzenie jakiegoś totalnego egalitaryzmu. Ofiarą procesu narastania nierówności pada bowiem przede wszystkim klasa średnia – albo zanikająca (jak na Zachodzie), albo wręcz nie mogąca się narodzić – jak Polsce, bowiem to co u nas nazywamy szumnie „klasą średnią” de facto nią nie jest. Jak ktoś przytomnie zauważył – tzw. klasę średnią w Polsce od bezdomności dzielą trzy raty kredytu. A bez tej warstwy społecznej trudno mówić nie tylko o zdrowej gospodarce, lecz także o normalnie funkcjonującym państwie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news