Którędy popłynie rosyjski gaz, jeśli Gazprom zamknie biegnący przez Polskę gazociąg jamalski oraz ukraiński system tranzytowy? Odpowiedź jest oczywista. Dostawy przejmie Nord Stream-2 łączący bezpośrednio Rosję i Niemcy, z pominięciem pośredników. W takim założeniu kryje się główny cel rosyjskiego spektaklu, pod tytułem kryzys imigracyjny na polskiej granicy, z białoruskim watażką w roli epizodycznej.
Eskalacja na granicy z Polską nie jest pomysłem Łukaszenki, bo ten gra jedynie rolę szantażysty wyznaczoną przez Putina. Prowokacjami dyktatora Moskwa chce zamknąć gazociąg jamalski, dając Berlinowi powód uruchomienia gazociągu Nord Stream-2. Problem polega na tym, że Rosja słynie z mnogochodowek, czyli „aktywnych operacji” o znacznie szerszym spektrum celów.
Teatr oświadczeń
Kiedy w 1936 r. dyktator Anastasio Somoza rozpętał w Nikaragui krwawy terror, Franklin Delano Roosevelt powiedział: – To sukinsyn, ale nasz sukinsyn. Słowa prezydenta USA do dziś uchodzą za wzorzec cynizmu politycznego i hipokryzji. Nie dziwi, że maksymę „wielkiego demokraty” wciela w życie Putin. Za cenę cierpienia, a coraz częściej życia, zmanipulowanych imigrantów, Kreml kazał mińskiemu satrapie zaatakować Polskę, czyli Europę.
Nie dajmy się zwieść. Bez zgody Putina białoruski Somoza nie wypowie ani jednej groźby i nie wyda żadnego rozkazu. Doskonale wie, że pozbawiony rosyjskiej opieki podzieli los Nicolae Ceaușescu i Muammara Kaddafi’ego. Dlatego jesteśmy świadkami teatru cynizmu, hipokryzji i absurdu, w którym uczestniczą Białoruś i Unia Europejska, za sznurki pociąga zaś Kreml. Wystarczy spojrzenie na fakty i chronologię.
11 listopada w odpowiedzi na czasowe zamkniecie przejścia granicznego w Kuźnicy, Łukaszenko zagroził wstrzymaniem tranzytu rosyjskiego gazu rurociągiem jamalskim.
– Ogrzewamy Europę, a nam wciąż grożą, że zamkną granicę. A jeśli odłączymy gaz ziemny? Dlatego sugerowałbym, aby Polacy, Litwini i inni bezmózdzy ludzie zastanowili się przed taką decyzją – powiedział Łukaszenko.
Na groźbę dyktatora zareagowała Komisja Europejska. Komisarz ds. energii Paolo Gentiloni zapowiedział: – W kwestiach dostaw gazu, musimy jak najlepiej wykorzystać nasze relacje z dostawcami – państwami afrykańskimi, Norwegią, Rosją i nie pozwolimy Łukaszence zastraszyć nas groźbami. Komisję Europejską poparła Moskwa.
Rzecznik prasowy Kremla powiedział zachodnim dziennikarzom, że Łukaszenko, grożąc zakręceniem kurka, nie skoordynował wypowiedzi z Rosją. Cytując: – Nie omówił takiej możliwości z Władimirem Putinem – czym Dmitrij Pieskow potwierdził kompletne ubezwłasnowolnienie dyktatora. Jednocześnie rzecznik zapewnił, że Rosja była, jest i będzie partnerem, który wywiązuje się z gazowych zobowiązań wobec europejskich konsumentów.
Tłumacząc język dyplomacji, Pieskow wytłumaczył, że tylko od Putina zależy przerwanie lub kontynuacja dostaw gazu. Natomiast Unia Europejska, a zwłaszcza największy odbiorca gazu – Niemcy, powinny zinterpretować groźbę Łukaszenki następująco: Kreml trzyma Łukaszenkę na smyczy. O jej długości decydują interesy Rosji. Jeśli Europa nie chce, aby dyktator biegał luzem, musi certyfikować Nord Stream-2.
Żeby Berlin i Bruksela nie miały wątpliwości, jakie miejsce zajmują w tej układance, Pieskow dodał: – Rosja jest i jeszcze długo pozostanie energetycznym gwarantem kontynentu europejskiego – co zabrzmiało jak nieskrywany dyktat gazowej zależności UE od Moskwy.
Upewniając się, że przesłanie zostanie dobrze zrozumiane, Kreml powtórzył groźbę. Tym razem włożył ją w usta Uładzimira Makieja grającego rolę „białoruskiego ministra spraw zagranicznych”.
– Jeśli Polska całkowicie zamknie granicę z Białorusią, a Komisja Europejska wprowadzi nowy pakiet sankcji, Mińsk odpowie maksymalnie ostro – oświadczył kremlowski statysta. To narazi europejskich eksporterów na bolesne straty, a obywateli UE na brak ciepła i światła. Oczywiście padnie również europejska produkcja pozbawiona chińskiego importu, bo dostawy z Państwa Środka jadą do Niemiec przez Białoruś i Polskę.
Europejska hipokryzja
W uznaniu dla wasala za wzorowo odegraną rolę Kreml oskarżył Warszawę o to, że broniąc suwerenności państwowej i granic Europy, łamie prawa człowieka. Oczywiście nie bezinteresownie, bo rosyjskie oszczerstwa wzmacniają pożytecznych idiotów Putina zarówno na krajowym podwórku, jak i w Brukseli i Strasburgu. To paliwo skoordynowanego ataku krajowej i unijnej lewicy na nasze władze. Nikt lepiej od niej nie rozbija wspólnych możliwości obrony przed Rosją.
Za tak kuriozalną współpracą w obronie „rosyjsko-europejskich wartości” skrywa się cyniczna gra Moskwy i Berlina. Niemieckie media, nawet liberalne, zmieniają ostatnio ton na przychylny Warszawie. Niech nikogo nie zmylą jednak apele o wsparcie Polski w odparciu białoruskiej agresji. Prawda o hipokryzji Berlina kryje się w planach przyszłej koalicji rządowej, zdominowanej przez SPD.
Z jednej strony, Moskwa, Mińsk i niemieccy socjaliści, zgodnie snują propagandowe kłamstwo o łamaniu praw człowieka przez Polskę. To nic, że imigranci znaleźli się w takiej sytuacji zwabieni podstępem przez Łukaszenkę, a więc na rozkaz Moskwy. Z drugiej strony, pod osłoną martyrologicznej wrzawy medialnej SPD milczy, gdy dokonuje się agresja Rosji wymierzona w bezpieczeństwo Polski (Europy Środkowej) i Ukrainy.
We wrześniu Kreml zawarł z Budapesztem długoletnią umowę gazową, eliminującą transport surowca przez Ukrainę. Następnie Moskwa całościowo ograniczyła przyszłoroczne dostawy gazu do Europy trasą ukraińską. W październiku Gazprom poinformował, że nie zarezerwował w tym celu przepustowości gazociągu jamalskiego. Rosyjski koncern już od listopada systematycznie zmniejsza objętości surowca przesyłane przez Polskę do Niemiec. Z komunikatu Gazpromu wynika, że od tej pory gazociąg jamalski odgrywa rolę uzupełniającą wobec Nord Stream-1 i 2.
Także w listopadzie Rosja i Białoruś dokonały energetycznego ataku na Ukrainę. Mimo dwustronnej umowy zawartej miesiąc wcześniej Mińsk odciął dostawy energii elektrycznej do tego kraju. Nieuzasadnione zerwanie kontraktu potwierdził białoruski operator „Biełenergo”, mimo że zakontraktowana ilości miały płynąć na Ukrainę do grudnia.
Z kolei 1 listopada Rosja podjęła decyzję o wstrzymaniu dostaw węgla energetycznego dla Kijowa. Efekt jest taki, że z 88 bloków ukraińskich elektrociepłowni pracuje 37. Elektrownie jądrowe są przeciążone, co grozi załamaniem bilansu energetycznego i przerwaniem emisji prądu oraz ciepła w sezonie zimowym.
W tym samym czasie socjaliści, tak głośno krzyczący o prawach człowieka i imigrantach, gwałtownie zmieniają kurs energetyczny Niemiec. Przyszły, socjaldemokratyczny kanclerz Olaf Scholz wsparty przez wielki biznes, ogłosił: – Gaz pozostaje długoterminowym filarem energetycznym – doskonale wiedząc, że głównym dostawcą będzie Rosja.
Według rozgłośni Deutsche Welle, po grudniowym zaprzysiężeniu Scholza w Niemczech ruszy budowa nowych elektrowni gazowych na ogromną skalę. Do 2030 r. ich moc wzrośnie o 43 gigawaty. Dla porównania, w 2019 r. wszystkie niemieckie elektrociepłownie opalane gazem miały łączną moc 31 GW. Oznacza to, że za 9 lat będą dawały łącznie 74 GW, wobec 98 GW wytwarzanych przez źródła odnawialne.
– Taki plan oczywiście odpowiada długofalowym interesom Gazpromu, LNG Novatek oraz koncernu naftowego Rosnieft, który również uruchamia produkcję kondensatu gazowego – komentuje Deutsche Welle. Tyle że import skroplonego gazu to pieśń przyszłości, Niemcy bowiem nie mają terminali LNG odpowiedniej przepustowości. Funkcjonują natomiast gazociągi.
Pytania do polskiego rządu
Którędy zatem popłynie rosyjski gaz, jeśli Gazprom zamknie biegnący przez Polskę gazociąg jamalski oraz ukraiński system tranzytowy? Odpowiedź jest oczywista. Dostawy przejmie Nord Stream-2 łączący bezpośrednio Rosję i Niemcy, z pominięciem pośredników. W takim założeniu kryje się główny cel rosyjskiego spektaklu, pod tytułem kryzys imigracyjny na polskiej granicy, z białoruskim watażką
w roli epizodycznej.
Taki scenariusz jest bardzo wygodny zarówno dla Moskwy, jak i hipokrytów z Berlina, Parlamentu Europejskiego oraz Komisji Europejskiej. Putin umyje ręce, wskazując, że Europa cierpi na deficyt paliwa z winy nieobliczalnego dyktatora, który zablokował tranzyt przez Polskę. W obliczu zimowego buntu społecznego, a co ważniejsze załamania gospodarczego, Bruksela włączy certyfikacyjne światło rosyjsko-niemieckiej inwestycji. Kto będzie patrzył na zgodność NS-2 z unijną dyrektywą gazową? Nikt.
Berlin natychmiast rozpocznie rozbudowę gazowej energetyki. Lewica ze Strasburga będzie uszczęśliwiona, zaakceptuje bowiem udany szantaż Moskwy względami humanitarnymi i wszelkimi innymi wartościami, które da się tylko podciągnąć.
Tyle że nawet jeśli Putin każe zakończyć wasalowi imigracyjną szopkę, powiedzenie – problem i po problemie – nie będzie miało zastosowania. Jeśli raz Europa zapłaci obu gangsterom okup, będzie im płaciła wciąż rosnący haracz. Takie są reguły bandyckiego świata.
Nikt nie zagwarantuje, że na kolejny rozkaz z Moskwy białoruski Somoza lub jego mniej skompromitowany następca, nie wzniecą ponownego kryzysu z Polską, Ukrainą, Litwą lub Łotwą. Przede wszystkim jednak Olaf Scholz wraz z europejską lewicą nie obronią Ukrainy, państw bałtyckich oraz Polski przed atakiem rosyjskich czołgów. Szczególnie narażony będzie Kijów, gdy utraci bezpieczeństwo depozytariusza rosyjskiego gazu. Z punktu widzenia Putina, Ukrainę można więc zaatakować bezkarnie.
Rosyjski MSZ słynie z dyplomacji pakietowej. Natomiast rosyjski wywiad jest znany z aktywnych operacji znanych pod nazwą mnogochodowek. Ponieważ obie instytucje niewiele różnią się od siebie kadrowo, w gruncie rzeczy chodzi o jedno i to samo. Rosja prowokuje zagrożenia niemożliwe do zażegnania bez jej udziału. Za rozwiązanie wystawia rachunek pakietu różnych korzyści. Graniczna agresja watażki z Mińska to klasyczny przykład rosyjskiej strategii.
Tym razem Moskwa ostatecznie zdegraduje Białoruś do rangi swojej kolejnej guberni. Przepchnie uruchomienie Nord Stream-2 zapewniając sobie wieloletni dopływ miliardów euro. Zaatakuje bezkarnie Ukrainę, a wszystkimi działaniami podkopie ostatecznie wspólnotowe filary UE. Co gorsza, Putin może otworzyć sobie w ten sposób drogę do ponownego przekształcenia Polski i Europy Środkowej w bezbronną ziemię niczyją.
Cele Moskwy są bardziej niż oczywiste, a jednak tchórzliwa hipokryzja każe lewicowym i liberalnym elitom Zachodu dziękować Putinowi, że pluje na Europę. Skąd jednak wynika krótkowzroczność polskiego rządu? Dlaczego nasz premier i MSZ nie prowadzą kampanii otwierającej oczy europejskiej opinii publicznej? Przeciętny Francuz, Niemiec czy Włoch karmiony rosyjską i lewicową dezinformacją, nie ma pojęcia, jak gigantyczny jest wpływ obecnych wydarzeń na jego mieszczańską przyszłość.
Wreszcie, dlaczego polski rząd nie rzuci w twarz unijnym, a szczególnie niemieckim elitom ich własnej obłudy? Taką bierność doprawdy trudno zrozumieć.