Bez większego echa przeszła największa polityczna klęska Zachodu w konfrontacji z Chinami, czyli ustępstwo USA i Kanady w sprawie pani Meng Wanzhou, wiceprezes Huawei. Po trzech latach wojny nerwów Pekin we wrześniu br. odnotował triumf, pognębiając hurtem całą Amerykę Północną. Rzecz odbyła się może mniej widowiskowo niż miesiąc wcześniej w Kabulu, ale konsekwencje geopolityczne są znacznie większe – Chiny zaczęły realnie rządzić światem!
Kanada nie graniczy z żadnym krajem, który mógłby jej w jakikolwiek sposób zagrażać, więc to złudne poczucie bezpieczeństwa sprawiło, że stała się ona laboratorium społeczno-politycznym, w którym lewicowy eksperyment politycznej poprawności, zwanej tam „różnorodnością”, doprowadzono do ekstremum. Największą troską rządzącego już trzecią kadencję premiera Justina Trudeau jest uczynienie z Kanady prymusa neomarksistowskiej rewolucji, co mu się niewątpliwie udało. Przykładem, choćby świeża sprawa hinduskiego naukowca z Uniwersytetu w Montrealu, Patanjali Kambhampati, profesora chemii, któremu zarzucono rasizm i odmówiono dwóch rządowych grantów na badania, ponieważ nieopatrznie zaznaczył on w swoim wniosku, że pracowników do realizacji tych projektów zatrudniać będzie na podstawie ich kompetencji fachowych, a nie „różnorodności”.
Rolę „prawicowej opozycji” wobec Trudeau pełni w Kanadzie formacja polityczna, którą my tu w Polsce bylibyśmy skłonni uznać raczej za skrajne lewackie oszołomstwo. Mianowicie opozycja ta podczas jednej z minionych kampanii wyborczych skutecznie zaszkodziła Trudeau, wyciągając mu młodzieńcze zdjęcie z zabawy karnawałowej, na której wystąpił on z pomalowaną na czarno twarzą, czyli że popełnił straszliwą rasistowską zbrodnię przeciw politycznej poprawności, zwaną „blackface”. Premier wybrnął z politycznych opałów, składając klasyczną stalinowską samokrytykę. Nie zmieniło to jednak jego osobistego grzechu pierworodnego, czyli faktu, że sam jest białym mężczyzną z uprzywilejowanej społecznej elity. Wobec tego na jego stanowisko dybie już jeszcze bardziej radykalny i różnorodny Jagmeet Singh, z pochodzenia Sikh, szef Nowej Partii Demokratycznej, przy której tradycyjni zachodni demokraci reprezentują szczyty pragmatyzmu i zdrowego rozsądku. Krótko mówiąc, realia polityki wewnętrznej Kanady daleko przekraczają granice wyobraźni zawodowego pisarza science fiction, niżej podpisanego. Ważniejsze jest jednak, jak to całe lewicowe szaleństwo przełożyło się na politykę zagraniczną i tu mamy dramat w skali globalnej.
Okazało się więc, że Kanada, ten wspaniały prymus politycznej poprawności i różnorodności, na arenie międzynarodowej jest nikim. Ot, jakimś bezczelnym chłystkiem, którego Chiny za aroganckie pyskowanie spoliczkowały raz i drugi, aż ten poszedł z płaczem do kąta i teraz klęczy na grochu. Sprawa Meng Wanzhou zaczęła się 1 grudnia 2018, kiedy Stany Zjednoczone oskarżyły ją o oszustwa i nielegalne kontakty z Iranem, po czym wystąpiły do Kanady o jej ekstradycję. Wiceprezes Huawei została więc zatrzymana i umieszczona w areszcie domowym. W odpowiedzi Chiny dziewięć dni później aresztowały dwóch przypadkowych kanadyjskich biznesmenów – Spavora i Kovriga, pod zarzutem szpiegostwa. Pekin posunął się więc do terroru politycznego i po prostu wziął zakładników. Dla lepszego efektu dodatkowo nałożone zostało embargo na import kanadyjskiej wieprzowiny (czerwiec 2019 r.). Ottawa została bezceremonialnie, potrójnie spoliczkowana – plask, plask, plask!
Co na to Kanada? Próbowała się stawiać i w lutym 2021 r. wydała oświadczenie potępiające ludobójstwo Ujgurów, za co nastąpił kolejny plask, czyli skazanie Spavora na 11 lat za szpiegostwo (sierpień 2021 r.). Kovrig został tylko uznany za winnego, ogłoszenie wymiaru kary odłożono na później, umiejętnie dawkując napięcie i podsycając wojnę nerwów. Ponadto niespodziewanie podwyższono wyrok skazanemu w 2014 r. narkotykowemu przestępcy Robertowi Schellenbergowi, zamieniając orzeczone mu wcześniej 15 lat na karę śmierci. Daje to naprawdę dobre pojęcie tego, jak bardzo chińskie rozumienie prawa różni się od zachodnich standardów w tej mierze. Normalnie nikt by się nie ujął za Schellenbergiem, kryminalistą, mającym już na koncie wcześniejszy wyrok i odsiadkę za narkotyki i handel ludźmi, gdyby nie wizja wykonania na nim egzekucji. W sumie tylko dlatego, że jest Kanadyjczykiem. Plask! Tego wrażliwe, lewicowe sumienia znieść już nie zdołały. Płaczliwy premier Trudeau pobiegł więc ze szlochem do prezydenta Bidena i tak długo mazgaił mu się w mankiet, aż wypłakał wycofanie zarzutów dla Meng Wanzhou. Niby tylko warunkowe, co podkreślono dla ratowania twarzy, ale w tym przypadku nie dało się zachować ani twarzy Trudeau, ani Bidena, ani całego Zachodu.
Chiny posunęły się do totalnego bezprawia, makiawelizmu, ostentacyjnej pogardy dla wszelkich norm moralnych i wygrały na tym bezapelacyjnie. Na dodatek bez jakichkolwiek kosztów własnych, pokazując całemu światu, że nikt im nic nie może za to zrobić. Okazały się pełnym suwerenem w rozumieniu nauki Carla Schmitta, zwanego „koronnym prawnikiem Trzeciej Rzeszy”, który zdefi niował istotę suwerenności jako władzę zawieszania wszystkich obowiązujących praw. „Suwerenność to możliwość wprowadzenia stanu wyjątkowego”. Oto więc, mamy już globalnego suwerena! Dnia 25 września 2021 r., kiedy Meng wróciła do Chin, a Spavor i Kovrig do Kanady, skończył się świat Zachodu. To nam najwyraźniej umknęło w ogólnym medialnym zgiełku. Nic już nie będzie tak samo, ponieważ nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Chiny zastosowały tę tak pozytywnie wypróbowaną metodę polityczną kolejny raz i kolejny, kiedy tylko uznają to za wskazane i potrzebne.
Nie zdołaliśmy niczego poświęcić w obronie naszej cywilizacji i naszego systemu wartości, a więc nie zdołaliśmy ich obronić. Zatem od tej pory, już może i będzie terroryzować Zachód każdy szantażysta duży lub mały, w jakiejkolwiek sprawie. Wystarczy, że zdobędzie się na dostateczny brak skrupułów. Łukaszenka odrobił tę lekcję jako pierwszy, z pewnością nie ostatni. Z drugiej strony, sprawa Meng Wanzhou to jednak bardzo trzeźwiące doświadczenie. Stawia nas ono bardzo mocno obiema nogami na ziemi i leczy z zaczadzenia „moralnością w polityce” oraz wszelkimi „pryncypialnymi wartościami”. W polityce, zwłaszcza międzynarodowej, nie ma żadnej moralności! Nie ma żadnego prawa, cywilizowanych zwyczajów ani zasad – one wszystkie zostają zawieszone, jeśli tylko na arenie pojawi się dość suwerenny gracz, taki jak Pekin. Potem opcje są dwie: albo usiąść i płakać jak premier Trudeau, albo się do tego stanu rzeczy przystosować i korzystać w miarę możliwości.
Chiny, niezależnie od tego, jak potworne w naszym pojęciu rzeczy robiły, robią i będą robić, są naturalnym sojusznikiem Polski. Zgodnie ze starą dyplomatyczną zasadą: „sąsiad naszego sąsiada jest naszym sprzymierzeńcem”. Zawdzięczamy im uniknięcie w 1956 roku sowieckiej interwencji, podobnej do tej w Budapeszcie. Chruszczowa powstrzymała wtedy aluzyjna anegdota o dżdżownicy, którą w kluczowej chwili opowiedział mu przedstawiciel Chin, sugerując, że Polska jest taką dżdżownicą, której nie należy brać do ręki, bo się zwierzątko niepotrzebnie zdenerwuje. Lepiej ją odłożyć na ziemię i zostawić w spokoju… Jeśli porównanie z robakiem nie jest na miarę naszych ambicji, warto zdać sobie sprawę, że Polacy przez Chińczyków są nazywani też „Małe Plemię”. Sorry, takie mamy proporcje!
Mamy jednak też ten wielki geopolityczny handicap, że z Chinami nie graniczymy i nie mamy z nimi żadnych spornych stref wpływów. W porównaniu z takimi, na przykład krajami basenu Morza Południowochińskiego. Nie grozi więc nam wasalizacja, kolonizacja i sinizacja. Graniczymy zaś z Rosją, która jest równie uciążliwym sąsiadem dla nas, jak i dla Chin. We wspólnym globalnym interesie leży więc uszczuplenie Rosji o Syberię. I to jest pole do politycznej polsko-chińskiej współpracy, będącej odpowiedzią na oba Nordstreamy, cynizm Unii Europejskiej oraz sojuszniczą chwiejność i nielojalność USA.
Zacznijmy się z tych toksycznych układów wyplątywać, a Chiny nam w tym na pewno pomogą. Sprawa Meng Wanzhou pokazuje, że jeśli zechcą, potrafią to zrobić naprawdę piekielnie skutecznie… A skoro już musimy podpisywać cyrograf, to z największym diabłem, zamiast z podrzędnymi czorci