W tym roku prezydent Xi Jinping będzie ubiegać się formalnie o kolejną kadencję przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej, a faktycznie o status cesarza – Syna Niebios. Politolodzy i sinolodzy twierdzą zgodnie, że Xi osiągnie ten cel. Są jednak mocne przesłanki wskazujące na to, że będziemy świadkami niezwykle spektakularnego upadku i trzeba się zastanowić, co powinna zrobić wtedy Polska?
Porozumienie z Chinami jest Polsce strategicznie potrzebne po to, by zrównoważyć polityczny nacisk Niemiec, które wchodzą nam na głowy, cynicznie wykorzystując podległe Berlinowi instytucje Unii Europejskiej. Niemcy upatrzyły sobie w nas drugą Namibię i dążą do skolonizowania Polski prawem i lewem, w porozumieniu z Rosją, na co dały przyzwolenie Stany Zjednoczone. Wprawdzie USA teraz, poniewczasie próbują się z tego wycofać i zebrać rozlane mleko z powrotem, ale ostatnie słowo już do Ameryki nie należy, gdyż ta przestała być supermocarstwem, a co więcej nie skończyła jeszcze spadać w przepaść, w którą zepchnęły ją rządy Bidena. Są przewidywania, że tej wiosny w Stanach wybuchnie kolejny wielki kryzys ekonomiczny, który skończy epokę dolara jako waluty światowej.
Z kolei Chinom Polska potrzebna jest jako wrota do Europy i terminal Jedwabnego Szlaku 2. W grę wchodzą więc wymierne korzyści wzajemne, bez żadnych sentymentów, na które ze strony Pekinu w najmniejszym stopniu liczyć nie możemy. Jest tu jednak twarde „coś za coś”, stanowiące dobrą bazę relacji z Chinami. Natomiast odległość geograficzna od Państwa Środka stanowi gwarancję tego, że chiński komunizm nie wejdzie nam na głowy, a zyski z tego sojuszu przeważą nad kosztami.
Pytanie, czy to nadal będą Chiny prezydenta Xi Jinpinga? Wszyscy, którzy mówią „Ależ oczywiście!”, powtarzają to za ofi cjalną chińską propagandą, a źródeł niezależnych brak. ChRL zamknęła się na świat w związku z pandemią, więc nie można tam już po prostu pojechać i popytać ludzi na ulicach o to, co w trawie cytrynowej piszczy. Podejmowanie tematów nieprawomyślnych łatwo może się skończyć odmową chińskiej wizy, co nie raz już miało miejsce. Sinologom pozostają więc oficjalne rządowe publikatory oraz ostrożny ezopowy język, dominujący w ich wypowiedziach, nigdy krytycznych wobec przewodniczącego ChRL.
Tymczasem prezydent Xi popełnił już co najmniej dwa wielkie błędy, które mogą go kosztować utratę władzy. Po pierwsze, skutecznie odstraszył Tajwan od idei zjednoczenia z Chinami kontynentalnymi. Po drugie uwikłał ChRL w zbyt wiele konfl iktów międzynarodowych naraz, za bardzo rozciągając linię frontu geopolitycznego. Trudno też wyobrazić sobie, żeby w Komunistycznej Partii Chin nie było opozycji wewnętrznej, tylko dlatego, że ofi cjalne media o niej nic nie mówią. Czystki w aparacie władzy, zwłaszcza w bezpiece musiały wygenerować wielką liczbę niezadowolonych „przyczajonych tygrysów”, pomiędzy którymi z pewnością jest niejeden „ukryty smok”. Wszystko, o czym nie wiemy, działa przeciwko Xi, a wiemy coraz mniej.
Jeszcze do niedawna, oficjalnych celów władzy w Pekinie wymieniano kilkanaście, teraz został tylko jeden – przyłączenie Tajwanu. Nabrało to już cech politycznej obsesji, gdy tymczasem zjednoczenie ChRL i RCh bodaj nigdy jeszcze nie było bardziej odległe. Brutalna pacyfikacja Hongkongu w 2020 r. i faktycznie złamanie politycznej zasady „jeden kraj, dwa systemy” skutecznie ostudziła tajwańskich zwolenników integracji, których szeregi radykalnie stopniały na rzecz zwolenników niepodległości wyspy. Kolejne naciski polityczne i demonstracje siły przyniosły skutek odwrotny do zamierzonego. Tajwan odstraszono więc na dekady i pokolenia, może nawet na zawsze. Reszta jest myśleniem życzeniowym Pekinu i zaklinaniem rzeczywistości. Tym bardziej desperackim, że zależy od tego osobisty wizerunek prezydenta Xi, czyli twarz najpotężniejszego człowieka świata. To może oznaczać wojnę, ale po co Chinom Tajwan, największy na świecie producent mikroprocesorów, zrujnowany przez inwazję? Próba przyłączenia do ChRL dymiących zgliszcz i zdechłego tygrysa łatwo może skończyć się tym, że ktoś wysoko postawiony w komunistycznej hierarchii powie w Pekinie głośno: „Xi to nie Chiny!”. I to właśnie możemy usłyszeć podczas nadchodzącej jesieni. Zgodnie ze „Sztuką wojny” Sun Zi przeciwnik słaby powinien udawać silnego, a Xi demonstruje wielką siłę na każdym kroku. Zapewne więc jest w kierownictwie Komunistycznej Partii Chin ktoś bezimienny, chwilowo nieznany mediom, kto stanowi dla obecnego przywódcy poważne zagrożenie, którego Xi nie jest w stanie wyeliminować, gdyż w istocie nie jest dość silny, albo jego władza właśnie się kruszy pod pozorami potęgi.
Krótko mówiąc, Chiny kontynentalne muszą Tajwanowi odpuścić, co oznacza, że prezydent Xi musi odejść. Tym bardziej, że w obronie Tajwanu jednoczą się wszystkie wielkie państwa basenu Pacyfi ku. Szczególnie chytrze zaś, z iście dalekowschodnią przebiegłością, rozgrywa tę kartę Japonia, zrażona do Pekinu sankcjami na dostawy lantanowców. Chiny są absolutnym supermocarstwem, zdolnym jedną ręką zdusić USA i Kanadę na raz, co pokazały we wrześniu ub.r. To naprawdę imponujące, ale kiedy trzeba do tego jeszcze dusić Japonię, Australię, cztery państwa basenu Morza Południowochińskiego, Indonezję, Indie, Niemcy, Rosję i Kazachstan, razem trzynaście krajów, to po prostu robi się tego za dużo! Krótkiej kołdry przestało wystarczać już na Afrykę, gdzie ekspansja Chin wyraźnie przystopowała. I niewiele pomoże tu wierny Singapur, który krząta się jak giermek Sancho Pansa, zawierając de facto w imieniu Chin, układ o wolnym handlu z Chile, Peru, Kolumbią i Meksykiem. Słowem, na Amerykę Południową też już Pekinowi pary zabrakło. Walka z w sumie trzynastoskrzydłym geopolitycznym wiatrakiem zapowiada się dla prezydenta Xi dość pechowo. Jego „wilcza polityka” obraca się przeciwko niemu. Trzeba będzie więc komuś odpuścić, pewnie na początek Japonii, co da się zrobić bez utraty twarzy. Na to wyraźnie gra Tokio, z wielką powagą rozważając dołączenie do paktu AUKUS. W dalszej kolejności do pomyślenia jest traktat regulujący strefy wpływów na Morzu Południowochińskim, co załagodzi też świeży spór z Indonezją. Pytanie, czy to wystarczy, by zapewnić prezydentowi Xi kolejną kadencję? Ponieważ Tajwanowi, za którym stoi Japonia, też nieuchronnie odpuścić będzie trzeba… Zatem w najlepszym razie Xi Jinping będzie musiał porzucić marzenia o zostaniu w historii ChRL drugim przywódcą po Mao, Człowiekiem, Który Zakończył Stulecie Narodowego Poniżenia (rozpoczęte wojnami opiumowymi). Może być kolejna kadencja, ale już nie drugi portret nad Placem Tiananmen.
Do tego wszystkiego, wytężającym dziś wszystkie siły Chinom może przytrafić się jakiś „czarny łabędź”, czyli zdarzenie zupełnie nieprzewidywalne, a niekorzystne. Na przykład zamach terrorystyczny w trakcie olimpiady albo wymknięcie się wirusa COVID-19 z wioski olimpijskiej. Zimowe igrzyska w Pekinie obliczone są propagandowo przede wszystkim na politykę wewnętrzną. Mają zbudować wizerunek Xi Jinpinga przed jesienną aklamacją. I nie można wątpić, że jest wielu zainteresowanych tym, żeby coś poszło nie tak. Prawo Murphy’ego tradycyjnie stanowi, że coś wręcz musi pójść źle. Choćby Kanada po proteście kierowców ciężarówek podniesie się z kolan i twardo odegra za zeszłoroczne upokorzenie, nawiązując stosunki dyplomatyczne z Tajwanem.
Tak więc musimy poważnie liczyć się tym, że przed końcem tego roku będziemy mieli nowego przewodniczącego ChRL. I co wtedy? Dłużej klasztora niż przeora, trzeba będzie rzec. Chiny jedynym globalnym supermocarstwem pozostaną na pewno. Staną się tylko nieco bardziej elastyczne i ugodowe, ukryją wilcze kły. Polska dyplomacja powinna zadbać przede wszystkim o to, abyśmy nie mieli już na wstępie tyłów u nowego prezydenta ChRL.
Jeśli Xi Jinping odejdzie, polityka chińska zacznie skracać fronty, redukując nadmierne zaangażowanie geopolityczne i porządkując swoje sprawy, stawiając zapewne na tradycyjny pragmatyzm, od którego odeszła polityka parcia na Tajwan. Polską racją stanu jest, abyśmy wtedy nie zostali zostawieni na lodzie, bo Niemcy z Rosją znowu nas zjedzą. Ten historyczny moment, kiedy za sprawą wizyty prezydenta Dudy w Pekinie, podczas otwarcia igrzysk olimpijskich, przez chwilę budziliśmy respekt Zachodu jako sprzymierzeniec Chin z pewnością nie będzie nam wybaczony. Nasi „serdeczni przyjaciele” zadbają o to, żebyśmy już nigdy więcej im takiego numeru nie wykręcili.