Skuteczność kremlowskiego szantażu gazowego jest mocno przesadzona. Problem energetyczny mają głównie Niemcy. Berlin musi także odpowiedzieć publicznie na kluczowe pytanie: jak to się dzieje, że Unia, mając kolosalne zasoby gazu oraz dostęp do ogromnych rezerw w najbliższym sąsiedztwie, godzi się na niekorzystną współpracę paliwową z Rosją? Oczywistym jest, że Niemcy ponoszą odpowiedzialność za szantaż Putina.
Kryzys europejski czy niemiecki?
Zgodnie z danymi Gazpromu, weuropejskich zbiornikach pozostało mniej niż 5 proc. zapasów gazu dostarczonych przez koncern latem ubiegłego roku. 17 lutego TASS poinformowała, że europejskie rezerwy zmniejszyły się dokładnie o 95,3 proc., czyli 44,8 mld m3 . Według rosyjskiej agencji identyczna sytuacja wystąpiła w magazynach ukraińskich. Tamtejsze zapasy paliwa obniżyły się do 10,6 mld m3 , były zatem mniejsze rok do roku o 45 proc. Dla TASS ważne jest również tempo pustoszenia europejskich rezerw. Jak poinformował Gazprom, 14 lutego zasoby zmagazynowane w Europie sięgały jeszcze 10 proc. letniego maksimum.
Dla unijnego czytelnika przekaz brzmi fatalnie, zapowiadając kłopoty. Do końca zimy, a więc sezonu grzewczego, jeszcze daleko. Na stany lękowe przeciętnego Niemca miał z pewnością wpływ komunikat, w którym ministerstwo gospodarki oceniło: „Sytuacja z rezerwami gazu w krajowych magazynach jest niepokojąca”.
Rozgłośnia Deutsche Welle szybko uświadomiła zaniepokojonej opinii publicznej co do tego, jaką rolę energetyczną w UE odgrywają rosyjskie dostawy. W styczniu 2022 r. „odkryła”, że w kryzysie ukraińskim Kreml może wykorzystać gaz jako hybrydową broń.
Sama Moskwa twierdzi, że dzięki szczodrej Europie Gazprom ma się świetnie. Również w styczniu prezes rosyjskiego koncernu Aleksiej Miller oświadczył, że 2021 r. był rekordowy: –Zarówno pod względem produkcji energii, jak i zysków. Rosnący popyt gwałtownie podwyższył ceny gazu, co zwiastuje sute dywidendy.
Dla przypomnienia, akcje koncernu posiada wielu niemieckich inwestorów, a jednym ze strategicznych udziałowców jest dostawca energii E.ON. Dzieje się tak bez względu na fakt, że Gazprom jest geopolitycznym instrumentem, za pomocą którego Putin prowadzi wojnę z Ukrainą i szantażuje Europę, a więc również Niemcy.
Nie można zapomnieć, że Gazprom jest silny w Europie kremlowskim monopolem. Putin zarządził, że jedynie koncern może eksploatować rurociągi na potrzeby eksportowe. Dzięki temu fi rma od dziesięcioleci jest największym dostawcą gazu dla Unii Europejskiej. Zgodnie z danymi Eurostatu, z Rosji pochodzi ok. 43 proc. paliwa zużywanego przez państwa członkowskie. Pozostałe dostawy zapewniają: Norwegia, Bliski Wschód i USA (LNG), a także Algieria oraz Azerbejdżan.
Eurostat zwraca uwagę na to, że udział rosyjskiego gazu na rynkach UE jest bardzo zróżnicowany. Największym konsumentem paliwa są Niemcy, które otrzymują od Gazpromu ponad 55 proc. gazu niezbędnego gospodarce.
Niestety rola kremlowskiego giganta nie ogranicza się jedynie dostawami paliwa. Gazprom odgrywa znaczącą rolę infrastrukturalną, jeśli chodzi o gromadzenie zapasów i samą dystrybucję paliwa. Ma udziały w krajowych firmach: operatorach gazu, czego przykładem jest austriacka grupa energetyczna OMV.
Jeśli chodzi o Niemcy, jest właścicielem regionalnych i lokalnych operatorów dystrybucji. Co więcej, spółka zależna Gazpromu Astora w Rehden (Dolna Saksonia), jest właścicielem największego podziemnego magazynu gazu w Europie Zachodniej. W warunkach obecnego kryzysu to kluczowy atut, bowiem Astora została powołana jako bufor zapobiegający wzrostowi cen w przypadku wahań popytu i podaży.
Nic dziwnego, że informacja TASS na temat „historycznie” niskiego poziomu europejskich rezerw, o czym agencja zapomniała dodać, odnosi się wyłącznie do magazynów własnych Gazpromu w Niemczech. Inaczej wygląda kwestia zapasów gazu w zbiornikach należących do innych dostawców. Ich poziom Deutsche Welle nazywa bezpiecznym o tej porze roku.
O jakim więc kryzysie gazowym mowa? Niemieckim, wynikającym z kompletnego uzależnienia od Gazpromu, czy europejskim? A jeśli ostatni jest faktem, to z jakiego powodu?
Po pierwsze, gaz w Europie podrożał z powodu nieoczekiwanie silnego odbicia unijnych gospodarek po pandemicznych blokadach. Jest zdecydowanie wyższy, niż wskazywały prognozy, które przełożyły się na planowane wielkości i grafiku zakupów surowca.
Po drugie, wysokie zapotrzebowanie na paliwo wynika z sumy błędów polityki klimatycznej Unii, dokonanych pod presją Niemiec, które narzuciły tempo odchodzenia od paliw kopalnych na rzecz OZE. Nie trzeba dodawać, że to Berlin podpiłował ekonomiczną gałąź, na której sam siedzi. Rosja umiejętnie wzmocniła efekt chaosu, zmniejszając dostawy dla niemieckiej gospodarki. Tym niemniej Angela Merkel wspólnie z Putinem, dotkliwie uderzyli w bezpieczeństwo energetyczne całej Europy.
Na szczęście epicentrum gazowego napięcia przypadło na listopad 2021 r. – styczeń 2022 r. Ceny kontraktów spot zawieranych na holenderskiej giełdzie przekraczały 1,6 tys. Dolarów za tys. m3. Obecnie są znacznie niższe, choć daleko im do poziomu sprzed pandemii. Częściowo za sprawą wolnorynkowego prawa popytu i podaży. W zeszłym roku do ożywienia gospodarczego, tyle że wcześniej wystartowały rynki dalekowschodnie. Azjatyccy inwestorzy wykupili amerykańską i bliskowschodnią produkcję LNG (skroplony koncentrat gazowy), podbijając jednocześnie europejską cenę paliwa. Tylko chińska, państwowa spółka energetyczna Sinopec, zakontraktowała import około 13,3 mld m sześciennych LNG czyli ok. 10 proc. więcej rok do roku. Kiedy jednak cena europejska poszybowała w górę, gazowce płynące do Azji zmieniły kurs na stary kontynent.
Dziś wygrane są państwa UE, które od lat inwestują w terminale regazyfi kacji LNG. Prawdziwym potentatem jest Półwysep Iberyjski, w którym pracuje 8 morskich terminali gazowych w Hiszpanii i jeden w Portugalii. Doskonałym przykładem jest Polska. Według PGNiG nasze zbiorniki są zapełnione w ponad 64 procentach. Do końca zimy gazu nie zabraknie ani gospodarce, ani indywidualnym konsumentom. Natomiast średnia niemiecka to 35 procent.
Tyle że u nas funkcjonuje gazoport w Świnoujściu, tymczasem największa gospodarka Europy nie włożyła nawet euro w infrastrukturę LNG i Niemcy nie mają żadnego ter minalu gazowego. Gdy Berlin jest zdany na łaskę i niełaskę Gazpromu do nas płyną tankowce z amerykańskim i katarskim LNG.
Skąd Europa bierze gaz?
W rzeczywistości europejskie zasoby gazu są wyższe od rezerw rosyjskiego paliwa zgromadzonego w niemieckich magazynach. Kłopoty paliwowe Berlina nie są równoznaczne ze stanem całej UE, choć z pewnością mógłby być lepszy. Można również śmiało powiedzieć, że niemiecki partner Gazprom, stał się także ofiarą własnego szantażu, polegającego na ograniczeniu dostaw, windujących ceny.
W lutym europejskie magazyny pustoszeją, ale nie dlatego, że nie ma skąd brać gazu. Wręcz odwrotnie, relatywnie niski poziom wynika z bardzo intensywnego wykorzystania zmagazynowanych rezerw. Krajowi operatorzy wolą bowiem osuszać zbiorniki, niż płacić za bardzo drogie paliwo z Rosji. Prawda jest taka, że zakupy rosyjskiego surowca ograniczono do minimum. W miejsce kolejnych dostaw Gazpromu europejscy klienci wybierają LNG. Obecnie USA przysłały do UE więcej koncentratu, niż Rosja gazociągami. Opróżnianie magazynów jest więc częścią szerszej strategii dywersyfikacji obniżającej ceny. W przeciwieństwie do niemieckich magazynów koncernu, w rezerwowych zbiornikach innych państw, coś przybywa.
Takie działania przynoszą efekt. Jeśli na początku stycznia cena za tysiąc metrów sześciennych paliwa wynosiła ponad 900 dol., to obecnie spadła do 870 dol. Poziom wykorzystania europejskich terminali LNG wzrósł do 65 proc. W dodatku Putinowi nie sprzyja pogoda. Jak na tę porę roku jest ciepło oraz wietrznie, co sprawia, że częściowo można wykorzystać zawodną generację OZE. Z tym, że wobec katastrofalnego przeszacowania zielonej energetyki, zdecydowana większość państw UE będzie nadal zwiększyła konsumpcję gazu ziemnego.
Według Eurostatu, do największych europejskich importerów gazu należą: Niemcy (79 mld m3 ), Włochy (66 mld), Francja (37 mld), Hiszpania (31 mld), Holandia i Polska (20 mld), a poza UE Wielka Brytania (32 mld).
Największym zachodnim dostawcą jest Norwegia, która zapewnia 24,5 proc. unijnego importu. Jej udział będzie rósł choćby ze względu na wspólną z Polską i Danią inwestycję Baltic Pipe. Ma ruszyć październiku 2022 r. z docelową przepustowością 10 mld metrów sześciennych, co odpowiada połowie polskiego zapotrzebowania na gaz.
Własny gaz ma także Holandia, która w 2020 r. wydobyła 24 mld metrów sześciennych surowca, oraz Rumunia z rocznym wydobyciem na poziomie 9 mld metrów sześciennych. Trzecie miejsce zajmują Niemcy (4,9 mld m3 ). Choć Norwegia i Rumunia mają rozwojowy potencjał wydobywczy, ich produkcja to kropla w morzu rosnących potrzeb. Ponadto ze względu na zagrożenie sejsmiczne, Holandia planuje zaprzestanie eksploatacji złoża Groningen w 2030 r. Natomiast udokumentowane i opłacalne eksploatacyjnie złoża w Polsce wynoszą jedynie 140 mld metrów sześciennych. Z obecnego tempa wydobycia wynika, że będą uzupełniały import przez kolejne 25 lat.
Co najważniejsze, wyczerpaniu ulegają rozpoznane złoża rosyjskie. Zgodnie z szacunkami tamtejszej branży do 2080 r. Rosja pozostanie bez ropy naft owej. Z kolei minister zasobów naturalnych i ekologii Aleksander Kozłow twierdzi, że gazu wystarczy na 100 lat. Natomiast dyrektor rosyjskiej agencji wykorzystania bogactw naturalnych (Rosniedra) Jewgienij Kisieliow twierdzi, że błękitne paliwo skończy się już za 60 lat.
Tymczasem raport amerykańskiej spółki wydobywczej ExxonMobil, potwierdzony przez ekspertów ONZ, wskazuje, że do 2050 r. a w perspektywie nawet do 2070 r. kopalne surowce, na czele z ropą naftową i gazem, pozostaną kluczowe dla rozwoju globalnej gospodarki.
W przypadku Europy, do puli norweskiej należy dodać rosnący import LNG, który stanowi obecnie 37 proc. wykorzystywanego surowca. Gazowce płyną już nie tylko z USA i Kataru, ale doraźnie własne nadwyżki Europie sprzedała Japonia. Wzrost importu doprowadzi do nadpodaży gazu, który w perspektywie 3 lat boleśnie uderzy Rosję.
Jednocześnie w tym samym 2025 r. Gazpromowi wygasną wieloletnie kontrakty. Chodzi o umowę z Polską, która nie zostanie przedłużona. Tym samym Kreml straci największego odbiorcę w Europie Środkowej, któremu sprzedawał rocznie ok. 10 mld m sześc. gazu, po cenie wyższej niż Niemcom i Austrii.
Ocean gazu
Eskalacja napięcia geopolitycznego i groźba najazdu na Ukrainę sprawiają, że Rosja przestała być wiarygodnym partnerem nawet dla wiernych aliantów z Europy Zachodniej. Groźba uruchomienia sankcji i odwetowego zakręcenia gazowego kurka, reaktywowały alians na rzecz budowy gazociągu EastMed.
Niemiecko-rosyjski lobbing gazowy sprawił, że projekt został porzucony przez Komisję Europejską. Oficjalnymi powodami były wysokie koszty oraz zielona transformacja unijnej energetyki. Dziś EastMed powraca. Do grona krajów popierających budowę Gazociągu Śródziemnomorskiego należą państwa producenckie: Cypr, Grecja i Izrael oraz grono bałkańskich odbiorców czyli Bułgaria, Rumunia, Serbia, Macedonia Północna oraz Węgry.
Wbrew wcześniejszym opiniom inicjatywa EastMed jest niezwykle opłacalna. Tylko Izrael odkrył podmorskie złoża o szacowanej wydajności 840 mld m3 gazu. Przy tym rurociąg startujący z izraelskiego szelfu napotkałby na drodze do Europy gigantyczne złoża cypryjskie, które są z kolei szacowane na 2,40 bln m3 gazu. A przecież Cypr i Grecja to państwa Unii Europejskiej. Rzut oka pozwala stwierdzić, że EastMed zadusi opłacalnością Turkish Stream zapełniony rosyjskim gazem.
East Med połączy się na Bałkanach z już realizowanymi planami Południowego Korytarza Gazowego UE. Składają się nań transportujące surowiec azerski rurociągi: południowokaukaski, transanatolijski oraz transadriatycki. Docelowo Baku może przesyłać 7-10 mld m3 gazu. Dwie potężne inwestycje gazowe mogą stać się alternatywą wykluczającą projekty Gazpromu, od Bałkanów, przez Węgry, aż po Ukrainę, Polskę i kraje bałtyckie.
Co więcej, identyczny projekt tyle, że w zachodniej części Morza Śródziemnego, bada obecnie NATO, które przejmuje energetyczne kompetencje UE. Celem Sojuszu Północnoatlantyckiego jest obrona Europy przed szantażem gazowym Kremla. Jednym z rozpatrywanych scenariuszy jest gazociąg zHiszpanii do Niemiec i Europy Środkowej.
Według hiszpańskiego (katalońskiego) dziennika „La Vanguardia”, kompleksowy plan zakłada przekształcenie Półwyspu Iberyjskiego w platformę dystrybucyjną. Chodzi o powrót do kolejnego projektu zarzuconego przez KE, znanego pod nazwą Midcat Mediterranean, czyli śródziemnomorskiego korytarza gazowego zaopatrywanego z Algierii. Obecna modyfi kacja przewiduje możliwość transportu LNG, dostarczonego do terminali położonych na wybrzeżu Hiszpanii.
Jak wskazuje „La Vanguardia”: – Wysokie uzależnienie Niemiec od rosyjskiego gazu przekształciło się w jedną z głównych słabości Unii Europejskiej. Za wyborem Półwyspu Iberyjskiego przemawia fakt, że Hiszpania odpowiada za 30 proc. wszystkich pojemności magazynowych skroplonego gazu w Europie. Przepustowość gazociągu ma zapewniać roczny transport, co najmniej 10 mld metrów sześciennych paliwa rocznie, jednak potencjał złóż afrykańskich jest o wiele większy.
W 2021r. sułtan Maroka Muhammad VI i prezydent Nigerii Muhammadu Buhari potwierdzili wolę budowy gazociągu łączącego oba kraje. Mowa o gigantycznej inwestycji, której koszt jest szacowny na 10-15 mld dolarów. Gazociąg ma liczyć 5,6 tys. km długości iprzebiegać przez 10 państw Zachodnioafrykańskiej Unii Gospodarczej. Rabat i Lagos rozmawiają na ten temat od dobrych kilku lat. Projekt rozpatruje morską albo lądową trasę przyszłego gazociągu, ze wskazaniem na ostatnią ze względu na cenę i uwarunkowania technologiczne. Niezmienny jest natomiast zamiar, aby nadwyżki surowca popłynęły z Maroka do Hiszpanii, Portugalii i Francji już istniejącymi marszrutami śródziemnomorskimi. Dla przypomnienia, Nigeria ze złożami eksploatacyjnymi szacowanymi na 5,1 bln m3 i17 bln metrów zasobów potencjalnych, należy do globalnych potentatów gazowych (2,6 proc. światowych rezerw). Jednak ze względu na położenie geografi czne eksportuje niewiele. Gdy Niemcy uzależniają Europę od Rosji, Lagos ma problemy ze zbytem. Tymczasem wspólna inwestycja z Marokiem, obliczona na 30 mld m3 przepustowości rocznie, odpowiada 7-8 proc. gazowego zapotrzebowania całej Unii Europejskiej. Budową gazociągu jest również zainteresowany Rabat. Obecnie przez terytorium marokańskie przebiega rurociąg Maghreb– Europa, łączący złoża Algierii z Hiszpanią. Oprócz szlaku maghrebskiego algierskie paliwo płynie do hiszpańskiej Almerii podwodnym rurociągiem Medgaz. Identyczne połączenie budują Włochy. Na tym nie koniec, ponieważ według serwisu Bloomberg, Stany Zjednoczone w trybie pilnym montują globalną koalicję dostawców gazu dla Europy. Pod koniec stycznia Waszyngton gościł emira Kataru szejka Tamima ibn Hamad Al-Saniego. Katar jest największym eksporterem gazu LNG na świecie oraz jednym z jego największych producentów. Z kolei Reuter poinformował, że Biały Dom odbył rozmowy na temat europejskich dostaw z kilkoma międzynarodowymi koncernami energetycznymi.
Niech płacą Niemcy
Aby w dłuższej perspektywie zapewnić strategiczną dywersyfi kację, zmniejszającą lub wręcz wykluczającą rosyjski udział w europejskim rynku, Unia musi podjąć decyzję polityczną. Po pierwsze o zawarciu długoterminowych kontraktów na dostawy LNG. Po drugie, opracować plan inwestycji w afrykańskie złoża i drogi transportu miejscowych zasobów.
W ubiegłym tygodniu odbył się nawet szczyt Unia Europejska – Unia Afrykańska. Tyle, że wstępny dokument, cytując KE: – Zawiera szereg ambitnych projektów mających na celu poprawę łączności cyfrowej, budowę nowych połączeń transportowych i przyspieszenie przejścia na niskoemisyjne źródła energii. To część strategii Global Gateway, postrzeganej, jako geostrategiczna riposta na chińską inicjatywę Belt and Road. Jest Globalna Brama jest szacowana na 150 miliardów euro.
Gdyby Europa chciała zainwestować choć połowę środków w cypryjską, afrykańską, izraelską i kaspijską infrastrukturę przesyłową, to Unia stawiałaby Rosji ilościowe i cenowe warunki importu surowca. Kreml zdany na jedynego odbiorcę, którym byłyby Chiny, brałby w ciemno każdą europejską ofertę.
Tyle, że tak się nie dzieje, ponieważ wszystkie alternatywne scenariusze mają podstawowy feler. Wykluczają rolę Niemiec, jako kluczowego hubu paliwowego Unii. Wraz z brakiem bezpośredniego połączenia z dostawcami, co obecnie zapewnia gazowa współpraca z Rosją (gazociągi Nord Stream-1-2), zpunktu widzenia Berlina to grzech śmiertelny. W imię utrzymania niemieckiej dominacji w Europie, wygodniej zafundować problemy całej Unii, kupczyć niepodległością Ukrainy, zdradzać bezpieczeństwo państw członkowskich UE i NATO z Europy Środkowej.
Tymczasem to Niemcy znalazły się dziś w najtrudniejszej sytuacji energetycznej. Są najsilniej uzależnione od Rosji, dlatego wpadając w kryzys energetyczny, ciągną za sobą całą Europę. Niestety Berlin skutecznie dezinformuje własną i unijną opinię publiczną, co do rzeczywistych przyczyn kryzysu gazowego, swojej w nim roli, a przede wszystkim dróg wyjścia. Wręcz paraliżuje wysiłki dyplomatyczne mające na celu obronę Ukrainy oraz bezpieczeństwa energetycznego UE.
Niemcy rozmywają własną odpowiedzialność, mówiąc o europejskim kryzysie. Z drugiej strony, odmawiają rezygnacji z wygodnej dla siebie współpracy energetycznej z Rosją. Tymczasem ogrom strat, jakich w wyniku niemiecko-rosyjskiego spisku gazowego doznała cała Europa nakazuje zmontowanie koalicji państw-ofiar. Cała Unia powinna wystąpić przeciwko Berlinowi z pozwem odszkodowawczym wniesionym przed Trybunał w Strasburgu. Chodzi o wygórowane ceny, po jakich Gazprom dostarczał surowiec wszystkim państwom EU za wyjątkiem Niemiec. Berlin zawsze dostawał od Moskwy gest handlowy. Tak szczodry, że z zaoszczędzonych środków Niemcy wspólnie z Rosją wybudowały obie nitki Nord Stream-2. Zatem na forum UE i w oparciu o prawo międzynarodowe warto powalczyć o to, aby w ramach rekompensaty Berlin wziął na siebie koszty budowy alternatywnych źródeł i dróg transportu gazu. Jakich? Wszystkich, poza rosyjskimi.