Bez wielkiego rozgłosu kolejne światowe potęgi zwiększają fundusze na inwestycje w energię atomową. Tak właśnie uczyniły Stany Zjednoczone.
Choć jeszcze w trakcie kampanii prezydenckiej Joe Biden krytykował ostro urzędującego Donalda Trumpa za to, że lekceważy przyjęte w 2016 r. w Paryżu porozumienia przewidujące osiągnięcie do 2050 r. zeroemisyjności w gospodarce, to dziś jego administracja również podejmuje „reakcyjny” kurs, który jeszcze do niedawna miał wręcz status dogmatu. Zgodnie z ortodoksją klimatystów węgiel to największe zło, a atom ma co najwyżej status „mniejszego zła”. To „mniejsze zło” odpowiada wciąż jednak za 20 proc. energii elektrycznej wytworzonej w USA, przez co nie można z niego tak zwyczajnie zrezygnować; szczególnie w czasach, gdy w Ameryce coraz częściej dochodzi, w wyniku nadmiernego udziału OZE, do blackoutów.
Energetyczny szok cenowy
Na całym świecie w ostatnich tygodniach daje się zaobserwować szok związany z rosnącymi w dramatycznym tempie cenami energii. W Stanach Zjednoczonych jest on łagodniejszy niż w wielu krajach europejskich, niemniej jednak okazał się on absolutnie wystarczający do tego, aby zaniepokoić osoby mające największy wpływ na politykę energetyczną i gospodarczą. Zdaniem doradców prezydenta Bidena działające wciąż 94 reaktory w USA są absolutnie niezbędne do tego, aby zapewnić realizację celu szybkiego ograniczenia emisji CO2. Mimo iż niedawno dominowała narracja, że elektrownie atomowe są zdecydowanie niebezpieczne i trzeba je jak najszybciej zastąpić nowymi jednostkami innego typu, obecnie zwycięża pogląd, że spełniają wszelkie standardy i będą się nadawały do użytku jeszcze przez bardzo długi czas.
Zmiana nastawienia w stosunku do atomu nie jest zauważalna bynajmniej wyłącznie na poziomie słów i deklaracji. Administracja Bidena nie dość, że przeznaczyła właśnie 6 mld dolarów na program utrzymania działalności obecnie istniejących elektrowni jądrowych, to na dodatek zamierza uruchomić warty 9,5 mld dol. program wytwarzania wodoru z użyciem elektrowni jądrowych. Środki na ten cel zostały zarezerwowane w ramach wielkiego programu Build Back Better, a precyzyjnie rzecz biorąc – ustawy o nazwie Infrastructure Investment and Jobs Act, która ma poparcie obu największych amerykańskich partii. Pierwsza z wymienionych kwot przeznaczona zostanie na reaktory, które pierwotnie miały być wygaszone z racji ekonomicznych. Poprzez przyznawane im tzw. „kredyty jądrowe” będą mogły przedłużyć swoją działalność o kolejne lata, jeśli tylko spełnią określone wymogi (nawet do 2031 r.). Druga część przyznanych środków to inwestycje m.in. na huby wodorowe, rozwijanie technologii elektrolizerów oraz produkcję i recykling wodoru. Za sprawą elektrolizy produkcja wodoru ma być możliwa nie tylko ze źródeł odnawialnych, ale także atomu.
Amerykański program atomowy nie może się oczywiście w żaden sposób mierzyć z tym, który w ostatnim czasie ogłosili Chińczycy. W państwie środka ma powstać aż 150 reaktorów za łączną sumę 440 mld dolarów. To wszystko jednak pozostaje nadal w sferze planów, gdyż obecnie światowym liderem, jeśli chodzi o liczbę posiadanych reaktorów, są właśnie Stany Zjednoczone, które mają ich dwukrotnie więcej niż Chiny. W USA wytwarza się wciąż najwięcej na świecie energii pochodzącej z atomu (30,9 proc.), a w Chinach 13,5 proc. Decyzja administracji Bidena jest więc o tyle ważna, że stanowi zwiastun stopniowego wycofywania się z wcześniejszych planów odejścia od energii atomowej. Choć na papierze nie przedstawia się to w żaden spektakularny sposób, to w istocie można już teraz mówić o przełamaniu trendu, który do tej pory nakazywał śmiałe rzucanie się w objęcia odnawialnych źródeł energii bez zadawania sobie pytań o to, czy świata nie czeka wielka energetyczna katastrofa. Trzeba ten fakt docenić tym bardziej, że administracja Bidena dała się do tej pory poznać jako skrajnie zideologizowana i nieznosząca słowa sprzeciwu, szczególnie w kwestiach ekologicznych. Stopniowe pojednanie z atomem pozwala zakładać, że w kolejnych latach ideologiczny kurs zostanie złagodzony i złagodzi obecne zawirowania na rynku energii, które mają tak negatywny wpływ na sytuację w całej światowej gospodarce.
Stopniowe odzyskiwanie przez atom dawnych względów zbiegło się w czasie z podpisaną przez należący do Skarbu Państwa koncern KGHM umowy z amerykańską spółką NuScale na budowę pierwszego w Polsce reaktora atomowego do 2029 r. Docelowo może powstać nawet 12 reaktorów, każdy o mocy 77 MW. Oprócz miedziowego koncernu małą elektrownię we współpracy z GE Hitachi Nuclear Energy ma zbudować także Orlen, który nawiązał współpracę z fi rmą Synthos należącą do Michała Sołowowa. Razem wzięte małe elektrownie budowane w technologii SMR nie zapewnią Polsce oczekiwanych mocy, lecz mogą zachęcić inne podmioty do tworzenia analogicznych jednostek, które zapewnią bezpieczeństwo energetyczne przynajmniej dla najbardziej strategicznych zasobów.
Jak przekonują przedstawiciele branży nuklearnej w Stanach Zjednoczonych, wiedza o tym, że energia atomowa jest wolna od węgla, nadal nie jest dostatecznie upowszechniona. Wydaje się jednak, że problem nie polega wcale na upowszechnieniu określonej wiedzy, gdyż zalety atomu były znane od dawna. Czynnikiem, który realnie przełożył się na to, że państwa na całym świecie powracają do sprawdzonej, wydajnej i ekologicznej metody wytwarzania energii, jest rachunek ekonomiczny. Zielona transformacja przyczyniła się jak dotąd do horrendalnych kosztów, m.in. w postaci przyspieszającej inflacji, dlatego decydenci pospiesznie modyfikują zeroemisyjny kanon, aby uwzględnić w nim atom. Odwzorowaniem tych procesów jest m.in. cena uranu, która w ostatnim półroczu wręcz eksplodowała (choć obecnie jesteśmy świadkami wyraźnej korekty).
W czasie przesłuchania przed Kongresem sekretarz ds. energii Jennifer Granholm powiedziała, że wprawdzie historycznie rzecz biorąc podległy jej departament nie subsydiował elektrowni, lecz w obecnej sytuacji konieczne jest utrzymanie pracy reaktorów wbrew dotychczasowym kalkulacjom. Departament Energii już w maju 2020 r. przeznaczył także 2,5 mld dolarów na pracę nad programem ADRP (Advanced Reactor Demonstration Program). Ma on na celu przyspieszenie prac nad budową małych, niezależnych elektrowni jądrowych na użytek komercyjnych. Nawet jeśli więc ofi cjalnie w planach rządu USA nie ma już tak wielkich programów jak w Chinach, to małe reaktory mogą już wkrótce upowszechnić się za sprawą sektora prywatnego. Fakt, iż administracja Bidena nie zawiesiła tego programu, choć powstał w czasach Trumpa, mówi sam za siebie: po cichu, z dala od blasku kamer energia atomowa wraca na energetyczne salony różnymi kanałami. Mając na uwadze to, jak bardzo dała się wszystkim we znaki zielona polityka fakt ten należy odnotować z zadowoleniem, choć Polska będzie musiała na swoje elektrownie atomowe czekać jeszcze bardzo długo.