2.7 C
Warszawa
niedziela, 1 grudnia 2024

Ukraina, czekając na nowy majdan

To nieprawdopodobne, ale w 1987 r. ukraińska gospodarka była tylko czterokrotnie mniejsza od potencjału ekonomicznego ówczesnych Chin. Dziś ta dysproporcja jest osiemdziesięciokrotna i właśnie taki rząd wielkości pokazuje skalę ukraińskiej degradacji, jaka miała miejsce w latach 1991-2015.

Jedną z pierwszych decyzji nowego premiera Ukrainy Wołodymyra Hrojsmana była ogromna podwyżka detalicznych cen gazu, wskazująca, że państwo po raz kolejny szuka finansowego ratunku w kieszeniach obywateli. Jednak Ukraińcy coraz częściej zadają pytanie, dlaczego koszty zmian są przerzucane wyłącznie na ich barki, natomiast oligarchowie pozostają nadal tak bogaci? W każdym razie tłumaczenie fatalnej sytuacji gospodarczej wojną w Donbasie już nie wystarcza. Kijowskim władzom coraz trudniej obejść problem obywatelskiego niezadowolenia, podobnie jak wyjaśnić powolne tempo reform. Jak wygląda zatem ukraińskie społeczeństwo dwa lata po Rewolucji Godności?

Majowy szok gazowy

Nowy premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman w rządowym expose, wygłoszonym przed Radą Najwyższą zapowiedział przyspieszenie tempa reform oraz poprawę sytuacji bytowej współobywateli. Tymczasem jednym z pierwszych posunięć nowego gabinetu ministrów była majowa podwyżka cen gazu dla detalicznych odbiorców, czyli tychże współobywateli. Jak można było oczekiwać, nowe taryfy na surowiec pociągnęły za sobą podwyżkę cen ogrzewania, ciepłej wody i energii elektrycznej. Reakcję społeczną trudno nazwać inaczej niż szokiem, dlatego powszechne stało się popularne także w Polsce pytanie – panie premierze, jak żyć? A raczej, jak przeżyć, bo wg ekspertów, sumaryczny wzrost cen mediów o 75-90 proc. znany na wschód od Bugu pod złowieszczą nazwą opłat za kompleksowe usługi bytowo-komunalne, pogrąży przeciętną ukraińską rodzinę, szczególnie w sezonie grzewczym. Aby przybliżyć skalę problemu można posłużyć się prostym wyliczeniem.

Jeśli zgodnie z danymi Gosstatu (odpowiednik GUS) w lutym 2016 r. średnia opłata za gaz dla statystycznego użytkownika wynosiła 884 hrywny, to w kolejnym sezonie grzewczym wzrośnie dwukrotnie. Oznacza to w praktyce, że statystyczny mieszkaniec Ukrainy, zarabiający średnio 4 tys. hrywien miesięcznie będzie musiał wydatkować na wszystkie opłaty komunalne, łącznie z mediami, ok. 3 tys. uah, czyli 75 proc. wszystkich dochodów. Oczywiście rząd przewidział subsydiowanie cen, tak aby pomóc najsłabiej sytuowanym. Przeznaczył na ten cel ponad 35 mld uah, ale zdaniem ekspertów z powodu powszechnej biedy o dotacje winno starać się 90 proc. społeczeństwa, podczas gdy wydzielone środki pokryją 50 proc. faktycznych potrzeb. Według innych wyliczeń, ponad 65 proc. odbiorców usług komunalnych nie będzie w stanie zapłacić za jesienno-zimowe rachunki. Ponadto wątpliwości budzi skala gazowej podwyżki. Otóż rząd i państwowy monopolista, przedsiębiorstwo Naftogaz, wyliczyły cenę zakupu gazu dla detalicznych konsumentów na 7 tys. hrywien za tysiąc metrów sześciennych surowca, podczas gdy realnie jego cena wynosi ok. 100 dolarów, czyli 5 tys. uah. Wobec tego, co najmniej 800-1000 uah to tzw. wkład korupcyjny. Bogacą się na nim wspólnie ukraińscy oligarchowie pośredniczący w zawiłym schemacie zakupu i importu surowca oraz urzędnicy państwowi wyznaczający gazowe taryfy. Są to niebagatelne zyski, zważywszy, że Ukraina importuje rocznie miliardy metrów sześciennych gazu.

Ulica odpowiedziała na nowe ceny prostym, ale oddającym istotę rzeczy hasłem – oligarchowie na plusie, społeczeństwo na minusie! Mówiąc poważnie, taka sytuacja coraz mniej podoba się Ukraińcom, tym bardziej że nie jest to pierwsza tego rodzaju podwyżka, a ich dochody i tym samym siła nabywcza systematycznie spadają. Już w 2015 r. ceny za usługi komunalne podwyższono o 71 proc. i był to trzykrotny wzrost taryf, podczas gdy rząd podniósł minimalną płacę jedynie o 13 proc. Jak wówczas donosiły media, nie obyło się bez ofiar śmiertelnych. Emerytka z Czerkas z uposażeniem 1,1 tys. uah miała popełnić samobójstwo, gdy otrzymała rachunek opiewający na 4 tys. hrywien, którego rzecz jasna nie była w stanie zapłacić. Inaczej mówiąc, państwo regularnie drenuje kieszenie obywateli, które już świecą pustkami, przerzucając koszty reform na barki społeczne. Czy sytuacja materialna i zawodowa Ukraińców jest rzeczywiście tak dramatyczna? A może to tylko populistyczne chwyty opozycji i zwyczajowe utyskiwania obywateli?

Bezrobocie

Dane statystyczne nie pozostawiają wątpliwości, że kryzys ekonomiczny bardzo negatywnie wpłynął na rynek pracy i możliwości jej podejmowania. W 2015 r. liczba bezrobotnych sięgnęła historycznego maksimum. Zgodnie z danymi Gosstatu liczba Ukraińców w tzw. wieku produkcyjnym, czyli zdolnych do podjęcia pracy wynosiła 16,5 mln osób, podczas gdy liczba bezrobotnych sięgnęła 1,638 mln osób, czyli 9 proc. Nie byłby to powód do niepokoju, ponieważ takie dane sytuują Ukrainę w średniej europejskiej, gdyby nie rozmijanie się oficjalnych liczb z realiami życia i specyfiką miejscowego rynku zatrudnienia. Po pierwsze, znikoma część Ukraińców rejestruje się w statusie bezrobotnego. Taka sytuacja panuje zwłaszcza na wsi, której mieszkańcy przeszli po prostu na naturalny sposób życia. Po drugie, na poziom bezrobocia wpływa ogromna liczba emigrantów zarobkowych, ich liczba sięgać może nawet 8-9 mln osób zdolnych do pracy. Po trzecie, w samej Ukrainie istnieje ogromne zróżnicowanie regionalne, choć i jego struktura uległa zmianie. Do 2014 r. stabilnymi, a więc przyciągającymi bezrobotnych były najbardziej uprzemysłowione i kooperujące gospodarczo z Rosją, wschodnie obwody kraju. Z powodu wysokiego bezrobocia cierpiały zachodnie regiony i taki też był kierunek wewnętrznej migracji ekonomicznej.

Wszystko wywróciła wojna, która oderwała od Ukrainy 10 proc. terytorium, 15 proc. ludności i 30 proc. dochodów budżetowych. Dziś, w wyniku de facto zmian i zerwania więzi gospodarczych z Rosją, do upośledzonych rynków zatrudnienia należą regiony wschodnie, w których stanął praktycznie cały przemysł. Natomiast deficyt rąk do pracy odczuwają zachodnie części kraju, takie jak obwody rowieński, winnicki czy zakarpacki, bo tamtejsza ludność na stałe lub sezonowo pracuje w sąsiednich państwach należących do UE. Natomiast jeśli chodzi o formy, to szczególnie niepokojąca jest liczba bezrobotnych w grupie wiekowej do 25 lat, która sięgnęła 23 proc. Brak zatrudnienia dotyka młodzieży, a więc części społeczeństwa najbardziej perspektywicznej, a zarazem potrzebującej pracy na starcie życiowym. Mimo ogromnej liczby gastarbeiterów, zjawisko bezrobocia jest trwałą i pogłębiającą się tendencją, o czym świadczą informacje z urzędów zatrudnienia. Jeśli w 2015 r. na jedną propozycję przypadało 12 chętnych, to wiosną 2016 r. było już 19 poszukujących stałego zajęcia. Jedynym wyjątkiem jest sektor IT, który potrzebuje aż 70 tys. specjalistów. Jednak zasadniczo na rynku przeważają oferty niskopłatne dla niewykwalifikowanej siły roboczej. Ponadto na Ukrainie uwidocznił się prekariat, czyli grupa zatrudnionych na tymczasowych umowach o bardzo niekorzystnym statusie zabezpieczenia socjalnego, a zatem ograniczonym dostępie do usług medycznych i ubezpieczeniowych.

Co ciekawe, oprócz młodzieży wchodzącej na rynek pracy, do ukraińskiego prekariatu należą przede wszystkim kobiety w średnim wieku oraz osoby w wieku przedemerytalnym i odbiorcy takich świadczeń. Jak informuje tygodnik „Dzerkało Tyżnia” prekariat nie jest nowym zjawiskiem, w latach 2004-2011 obejmował 11-13 mln zatrudnionych. Poraża wręcz jego udział w ogólnej liczbie pracujących Ukraińców. Na przykład w 2007 r. osoby zatrudnione na umowach śmieciowych stanowiły ponad 50 proc. pracujących, a w 2009 r. już ponad 58 proc. Po prostu ówczesne statystyki nie łączyły ich w jedną grupę ekonomiczno-społeczną. Obecnie zaś socjalne napięcie wynikające z wysokiego poziomu bezrobocia oraz istnienia licznego prekariatu przykrywają inne problemy, takie jak wojna w Donbasie czy właśnie masowa emigracja. Czynniki, które mogłyby rozładować rosnące rozwarstwienie, niweluje w dużym stopniu problem wewnętrznych uchodźców wojennych, zwanych przymusowymi przesiedleńcami. W 2015 r. ich liczba była szacowana na ok. 1,5 mln osób, ale tylko szacowana, jako że spora grupa (ok. 10 proc.) korzystająca z pomocy krewnych zamieszkałych w innych regionach kraju nie zarejestrowała się w takiej kategorii socjalnej.

Z badań przeprowadzonych wśród uchodźców wynika, że 52 proc. nie zdołało się adaptować w nowym miejscu życia, a wśród głównych przyczyn wymieniają brak pracy, mieszkań i dostępu do podstawowych usług medycznych, a nawet edukacyjnych. Nie można również zapominać o negatywnym efekcie psychologicznym, jaki jest udziałem przesiedleńców i miejscowej ludności. Po dwóch latach wojny i stanu tymczasowości już 10 proc. członków wspólnot lokalnych uważa uchodźców za osoby kłopotliwe, a wręcz niepotrzebne. Na przykład w Kijowie tylko 1,8 proc. ankietowanych brało w ogóle pod uwagę komercyjne wynajęcie mieszkania uchodźcom.

Tymczasem zdaniem socjologów i organizacji pozarządowych, socjalna pomoc wewnętrznym imigrantom to problem na lata działań państwa i lokalnych władz, które nie wykazują się specjalną inicjatywą, ani tym bardziej nie wydzielają odpowiednich środków finansowych. Nic nie zdejmuje również z państwa odpowiedzialności za sytuację na rynku pracy. Eksperci uważają wręcz, że jeśli rząd liczy na cudowną samoregulację w ramach wolnorynkowej gospodarki, popełnia ogromny błąd ekonomiczny i społeczny. Takie podejście będzie negatywnie rzutowało na zdolność Ukrainy do rekonstrukcji gospodarki, stając się jedną z najpoważniejszych barier wzrostowych. Tymczasem władze nie mają tak naprawdę żadnego przemyślnej polityki zatrudnienia, pomocowej, które wspierałyby szczególnie sektor realnej produkcji. A jakie skutki materialne niesie sytuacja w sferze zatrudnienia?

Bieda i nastroje

Po raz kolejny sięgając do danych Państwowej Służby Statystycznej, można odnieść wrażenie, że dochody społeczeństwa rosną. Na przykład w 2015 r. o 15 proc. Jednak uwzględniając wszystkie czynniki, realne dochody Ukraińców były mniejsze o 22,2 proc. w porównaniu z 2014 r. W przedziale 25-30 proc. spadła siła nabywcza. Głównym powodem była ogromna inflacja roczna sięgająca 43,3 proc. Oczywiście rząd przewidział w budżecie środki osłonowe, jednak Kijów stać tylko na podwyższenie minimalnej płacy o 12 proc. Tak więc minimum socjalne wzrośnie z 1170 hrywien w 2015 r. do 1400 uah w roku bieżącym. Faktycznie oznacza to, że płace Ukraińców nie wzrosną, ponieważ rząd założył wskaźnik tegorocznej inflacji właśnie na poziomie 12 proc. Jakie są skutki? Bank Światowy odnotowuje z niepokojem pogłębiające się na Ukrainie zjawisko biedy. Według analityków banku na poziom skrajnej biedy spadło 5,5 proc Ukraińców, natomiast ponad 22 proc. społeczeństwa żyje w również w biedzie, tyle że umiarkowanej. Ważna jest także negatywna tendencja, bowiem wskaźniki biedy liczone rok do roku, wzrosły odpowiednio o 3 i 7 proc. Natomiast minister finansów Natalia Jareśko poinformowała, że w ubiegłym roku bieda wzrosła o ponad 30 proc. zagrażając tym samym procesowi efektywnego reformowania gospodarki.

Jak podkreśliła Jareśko, zasadniczym warunkiem poprawy sytuacji i wzrostu wydatków na państwowe programy pomocy socjalnej jest wyjście gospodarki z szarej strefy, natomiast jej udział jest szacowany na 40-60 proc. PKB. Ponadto, jak wskazał Bank Światowy, trzeszczy w szwach nieefektywny system emerytalny. Wydatki budżetowe w tej kategorii wzrosły przez rok z 13,2 proc. do 31 proc. Mimo tego poziom emerytur pozwala świadczeniobiorcy na „rozrzutność” rzędu 2 dolarów dziennie. Nie ma się co dziwić, bo średnia płaca odpowiada 178 euro miesięcznie i jest już mniejsza od mołdawskiej (190 dolarów). Z drugiej strony, trzeba jednak pamiętać, że Ukraina osuwała się w biedę na długo przed wydarzeniami 2014 r. Jak wskazują dane statystyczne już w 2013 r. ponad 50 proc. Ukraińców deklarowało redukcję dochodów w porównaniu z 2012 r. Przy tym na ich miesięczną strukturę składały się w 60 proc. dotacje, stypendia i inne świadczenia socjalne państwa, a tylko 40 proc. należało do realnych zarobków.

Efekty takiej sytuacji odczuwa dziś każdy mieszkaniec kraju w postaci znacznego ograniczenia podstawowego koszyka konsumenckiego, czyli zestawu produktów niezbędnych dla elementarnego przedłużenia życia i zachowania zdrowia. Zgodnie z wariantami rozpatrywanymi przez nowy rząd, miejsce masła ma zająć margaryna w ilości 2 kilogramów rocznie. Ponadto przewidziano, że statystyczny Ukrainiec skonsumuje 2 kg sała, czyli wędzonej słoniny, a także 9 kg wieprzowiny i 9 kg kiełbasy. Podstawą wyżywienia stanie się chleb w ilości 101 kg rocznie oraz 178 jajek. Z informacji medialnych wynika jednak, że ostateczne decyzje o tym, co powinien zwierać koszyk, odłożono.

Nic dziwnego, że nastroje społeczne są złe, nie krytycznie, ale ciągle się pogarszają. To znaczy, że Ukraińcy nie są jeszcze gotowi do masowych protestów, ale większość uważa już, że sprawy kraju idą w nieprawidłowym kierunku, a to jest ostatni dzwonek alarmowy dla rządu, prezydenta i Rady Najwyższej. Według „Dzerkała Tyżnia” w 2015 r. tylko 10-15 proc. ankietowanych było gotowych do ulicznych akcji protestu o podłożu ekonomicznym. Jednak 60 proc. badanych twierdziło, że Ukraina nie rozwija się zgodnie z ich oczekiwaniami. Przeciwnego zdania było tylko 21 proc. Ukraińców i ich liczba systematycznie maleje. Dla pierwszych argumentami potwierdzającymi zły obrót spraw była niezakończona wojna w Donbasie, wzrost cen, wysoka inflacja i redukcja dochodów, wysoki poziom korupcji, wzrost opłat komunalnych i nadal silna pozycja oligarchów.

Drudzy uznali za koronne argumenty – postęp integracji z UE, wzrost ekonomicznej i społecznej aktywności w kraju, powolne, ale jednak reformy, odbudowę armii i wzrost patriotyzmu. Jak widać, niezadowoleni operowali bardziej przyziemnymi argumentami, podczas gdy optymiści wskazywali bardziej na idee i fakty, niemające bezpośredniego przełożenia na ich sytuację materialną. Równie ważne są także wyniki badania społecznych obaw. W tym zakresie poglądy Ukraińców są niezmienne od ponad dwóch lat. Na pierwszym miejscu znalazło się uregulowanie konfliktu w Donbasie (78 proc.), walka z korupcją (56 proc.), wzrost płac i emerytur (48 proc.), regulacja cen i zmniejszenie opłat komunalnych (45 proc.), wzmocnienie socjalnych działań państwa na rzecz najuboższych (36 proc.) i rekonstrukcja gospodarki, a szczególnie przemysłu (31 proc.).

Zmieniła się natomiast mapa kolejności oczekiwań wobec państwa. Na dokładnie tak sformułowane pytanie 38 proc. badanych odpowiedziało wzmocnieniem osłon socjalnych dla całego społeczeństwa. Niewiele mniej, bo 37 proc. chciałoby reformy wymiaru sprawiedliwości, a 32 proc. skutecznej obrony przed zewnętrzną agresją. Wśród kolejnych oczekiwań znalazły się: dostęp do usług medycznych i edukacji, walka z bezrobociem, poprawa bezpieczeństwa publicznego i stworzenie równych reguł gry rynkowej. Jak widać, mapa odpowiada nie tylko społecznemu zapotrzebowaniu socjalnemu, ale także wizji reform państwa i gospodarki, z jaką Majdan przeprowadził Rewolucję Godności. Problem jednak w skali wyzwania, bo Ukraina nie osuwała się w obecny kryzys od dwóch lat ani nawet od czasu objęcia władzy przez Wiktora Janukowycza. Okazuje się, że dzisiejsze kłopoty państwa i jego obywateli to skutek wielkiej ukraińskiej depresji trwającej nieprzerwanie od chwili uzyskania niepodległości.

Wielka depresja, wielkie wyzwanie

To nieprawdopodobne, ale w 1987 r. ukraińska gospodarka była tylko czterokrotnie mniejsza od potencjału ekonomicznego ówczesnych Chin. Dziś ta dysproporcja jest osiemdziesięciokrotna i właśnie taki rząd wielkości pokazuje skalę ukraińskiej degradacji, jaka miała miejsce w latach 1991-2015. A raczej samodegradacji, bo przecież do 2014 r. nikt na to państwo nie napadał, a szanse rozwojowe i miejsce startu były identyczne lub nawet lepsze niż w innych państwach tzw. obozu socjalistycznego. Analiza, jaką przeprowadził tygodnik „Dzerkało Tyżnia” jest wprost porażająca, biorąc pod uwagę tylko same liczby i procenty. W latach niepodległości PKB Ukrainy skurczył się faktycznie o 35 proc. To niebywałe, ale w okresie 24 lat taki antyrekord ustanowiło tylko 5 na 166 państw, w tym Ukraina, Mołdowa, Gruzja, Zimbabwe i Afryka Południowa, choć ta ostatnia jedynie o 0,94 proc. Tymczasem PKB 161 pozostałych krajów tylko rósł. To znaczy, rósł też dochód narodowy Ukrainy, ale tempo wzrostu nie wyprzedzało szybkości upadku.

Taki model gospodarowania nazywany jest rozwojem opóźniającym, a jego skutki w przypadku Ukrainy są naprawdę dramatyczne. Po drodze bowiem zgubiła ona swoją gospodarkę, a szczególnie sektor realnego przemysłu. Proces rozpoczął się już w latach 90. XX w., gdy innowacje i produkcję zastąpiła spekulacja aktywami, bandyckie lub tylko nieprawne przejmowanie i obrót własnością oraz wielka wyprzedaż wszystkiego, co tylko można było w nadziei na szybki i doraźny zysk. W kleptokratycznej logice gospodarczego myślenia jakiekolwiek inwestycje rozwojowe były niewskazane, a wręcz szkodliwe. Podczas takiego oto procesu nastąpiła kompletna techniczna, technologiczna i innowacyjna degradacja ukraińskiej gospodarki, a potem jej objętościowa redukcja, co w konsekwencji doprowadziło do wymuszonej zmiany profilu.

Negatywna transformacja zagubiła po drodze kompletne gałęzie gospodarki, a co gorsza nauki. Ze słownika zniknęły pojęcia mikroelektroniki, przemysłu precyzyjnego, automatyki i oprzyrządowania. A wraz z nimi z powierzchni ziemi zniknęły dziesiątki tysięcy podwykonawców. Jak ocenia „Dzerkało Tyżnia” gospodarcze wskazówki Ukrainy zaczęły obracać się w odwrotną stronę, odliczając czas od przemysłu kosmicznego do czarnej metalurgii, węgla, najprostszej chemii i rolnictwa. Wyrzucając przy okazji na ulice milionowe rzesze bezrobotnych kadr naukowych i inżynierskich. Pozostała ograniczona gospodarka surowcowa, która ze względu na koniunkturalną zależność od światowych cen, wrażliwość na kurs dolara oraz własne niewielkie rozmiary nie była i tym bardziej obecnie nie jest w stanie wygenerować odpowiedniego rynku pracy, oraz poziomu płac dla 45 mln Ukraińców. Dość powiedzieć, że udział Ukrainy w globalnej gospodarce zmniejszył się pięciokrotnie i wynosi obecnie ok. 0,89 proc. Co ważne, proces dekompozycji trwa nadal, a Ukraina zamykając holding im. Antonowa, ostatecznie traci resztki potencjału lotniczego i kosmicznego.

Podstawowym wyzwaniem jest powstrzymanie samounicestwienia, którego pierwszymi krokami są reformy strukturalne, porządkujące w elementarny sposób gospodarcze resztki. Bez zachowania bazy przemysłowej i surowcowej Ukraina zniknie jako samodzielny byt państwowy. Tak samo, jak ulegnie unicestwieniu bez budowy nowoczesnego społeczeństwa, bo tylko ono może uratować kraj. Największą przeszkodą na takiej drodze są jednak ukraińskie elity władzy i biznesu, niemyślące w kategoriach państwowych i wspólnego dobra. Ich celem nadal jest wyłącznie zysk i utrzymanie uprzywilejowanej pozycji ekonomicznej oraz politycznej. Prawda jest tyleż prosta, co bezwzględna, tylko radykalna wymiana ukraińskich elit pozwoli na zachowanie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. Im szybciej Ukraińcy zrozumieją ten aksjomat, tym lepiej.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news