14.7 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Monetyzacja kapitału moralnego

Kilka dni temu Jacek Saryusz-Wolski zamieścił na Twitterze ciekawy wpis, z którego wynika, że antyrosyjskie sankcje w niemieckim wydaniu to w znacznej mierze gra pozorów. Otóż zanim rosyjskie banki zostaną odcięte od systemu SWIFT, oligarchowie zostają uprzedzeni i dostają kilka dni na przeniesienie swych kont i operacji do banków niemieckich, które w najlepsze działają w Rosji, obsługując chociażby kontrakty z Gazpromem. Podobnie rzecz się ma z kontraktami dotyczącymi węgla, budowlanymi itp. 

I jeszcze taka ciekawostka – SWIFT to dalece nie wszystko, zostaje jeszcze bowiem system SEPA (Single Euro Payment Area), czyli Jednolity Obszar Płatniczy w Euro, a tak się składa, że Niemcy swoje transakcje w euro obsługują właśnie za pomocą SEPA. Jak konkluduje Jacek Saryusz-Wolski, Niemcy zatem wciąż sponsorują Putinowi prowadzenie wojny i pyta: „co chcą wspólnie [tj. Niemcy i Rosja] uzyskać?”, Sytuacja zatem wygląda tak, że rosyjskie podmioty należące do oligarchów przenoszą się do niemieckich banków należących do SEPA, a to pozwala im zachować okno na finansowy świat.

Czyli, sorry Winnetou, lecz business is business. Tu należałoby dodać, że Komisja Europejska pod niemieckim naciskiem sprzeciwia się wprowadzeniu embarga na rosyjskie surowce, w tym na węgiel, którego głównym importerem na terenie UE są właśnie Niemcy, ogółem zaś 49 proc. węgla sprowadzanego do UE pochodzi z Rosji. Swoje problemy z wdrożeniem sankcji ma również Wlk. Brytania – okazuje się, że jej władze nie są w stanie zamrozić majątków rosyjskich oligarchów, obawiają się bowiem wielomilionowych pozwów. Zanim sankcje zostaną uruchomione, mogą minąć długie tygodnie, co daje oligarchom czas na ucieczkę z pieniędzmi. W praktyce zatem bonzowie z „Londongradu” okazują się nie do ruszenia. Z furtki tej skorzystał Roman Abramowicz, który wystawił na sprzedaż klub Chelsea, a swój majątek przeniósł do tzw. ślepego funduszu (czyli takiego, w którym fundator nie ma wpływu na jego obsługę) – i zapewne nie on jeden.

Widać zatem, że głośne krzyczenie o sankcjach swoją drogą, a praktyka swoją. Chodzi o to, by nie zamykać sobie dróg do ewentualnego porozumienia z Rosją w przyszłości – a zwłaszcza z jej utuczonymi na surowcach elitami. Europa liczy bowiem najprawdopodobniej na to, że oligarchowie i „siłowicy” albo skłonią Putina do „deeskalacji” konfliktu, albo wymienią na nowszy model – a wtedy będzie można ogłosić „nowe otwarcie” i powrócić do robienia z Rosją interesów. Dodajmy jeszcze, że z pakietu sankcji zostały wyłączone Sbierbank i Gazprombank, jako że obsługują one kontrakty związane z eksportem gazu i ropy.

Można powiedzieć, że swą obecną polityką, poparciem dla Ukrainy i antyrosyjskimi sankcjami (oddajmy sprawiedliwość – mimo różnych zastrzeżeń niemających precedensu), kraje Zachodu budują sobie „kapitał moralny”, który w stosownym czasie będą chciały zmonetyzować. Wycofujące się z Rosji zachodnie koncerny robią to ze względów czysto wizerunkowych i z pewnością będą chciały jak najprędzej powetować sobie bieżące straty – a pogrążona w kryzysie Rosja będzie potrzebowała inwestycji. Zresztą, ten exodus zachodnich firm też jest dalece niepełny – Pepsi, BASF, McDonald’s, Burger King, Milka, Starbucks, Unilever i wiele innych ani myślą rezygnować z rosyjskiego rynku. Przekalkulowały sobie, że straty wizerunkowe będą jednak mniejsze od strat finansowych, a jak powiedział cyniczny manager z „Avatara”, eksterminacja tubylców wprawdzie źle wygląda, lecz dla udziałowców jeszcze gorzej wygląda kiepski bilans kwartalny…

Patrząc z polskiej perspektywy, na powojenną ekspansję na rosyjski rynek ze względów politycznych raczej nie mamy co liczyć – ale za to, jak najbardziej w naszym zasięgu leży rynek ukraiński. Niezależnie od tego, jak skończy się wojna, Ukraina znajdzie się w kryzysie, zapewne nie mniejszym, niż Rosja. I tu otwiera się szansa na monetyzację naszego „kapitału moralnego”, w który teraz inwestujemy. Jakkolwiek bowiem by to nie zabrzmiało, takie są realia: pomoc humanitarna, militarna, polityczne poparcie – wszystko to jest formą inwestycji, która ma się zwrócić z możliwie sutym procentem. Ukraina będzie wymagała odbudowy, zapewne powstanie dla niej coś w rodzaju „planu Marshalla” – dobrze byłoby, gdyby polskie firmy też mogły w tym interesie „umoczyć dziób”. A wcale nie ma pewności, że tak się stanie, bo przy tym korycie będą się tłoczyć wielcy gracze (również zza oceanu), bezwzględnie rozpychając się łokciami. Dlatego nasz wysiłek w pomoc Ukrainie należy już teraz „reklamować” w światowej przestrzeni informacyjnej, tak byśmy nie dali się z tej kolejki wypchnąć tym, którzy od dwudziestu lat futrowali Putina pieniędzmi, a teraz chcą zrobić interes na skutkach wywołanej przez niego wojny. Przypomnijmy sobie chociażby lekcję, jakiej udzielono nam w Iraku (po którym też sobie wiele obiecywaliśmy) i zróbmy wszystko, by ty razem pozostać nie tylko z „moralną słusznością”, lecz z czymś o wiele bardziej namacalnym.

Najnowsze