Pierwsze dni po agresji Rosji na Ukrainę doprowadziły do rekordowego osłabienia złotego, spadków na warszawskiej giełdzie i ogólnego załamania nastrojów wśród inwestorów. Czy wojna za naszą wschodnią granicą zostawi trwały ślad w ich podejściu do Polski?
W pierwszych dniach po napaści Rosji na Ukrainę euro po raz pierwszy w historii przebiło poziom 5 złotych. Na warszawskiej giełdzie doszło do mocnej wyprzedaży. Obserwowaliśmy po prostu panikę. Nikt nie spodziewał się wybuchu wojny w Eu[1]ropie, a już z pewnością nie na taką skalę. Załamanie polskich rynków finansowych, nie tylko zresztą polskich, bo cały obszar Europy Wschodniej poddany był presji, wiązało się bezpośrednio z dwoma czynnikami. Po pierwsze z samym strachem przed wojną, Polska jest przecież krajem frontowym, po drugie z zamykaniem pozycji, przede wszystkim spekulacyjnych, w związku z krachem na rynkach rosyjskich. Straty w Rosji inwestorzy próbowali zmniejszyć w innych krajach, a polski rynek jest rynkiem największym i ma najwyższą płynność w naszym regionie. Z niego relatywnie najłatwiej wyjść.
Panika to nie jest jednak coś, czego polskie rynki nigdy nie widziały. Wystarczy wziąć przykład złotego. Doskonale pamiętam rozpad koalicji Unia Wolności – AWS w 2000 r. Pogrom na złotym był wtedy nawet jeszcze szybszy niż trzy tygodnie temu. W kraju, który dopiero stawiał pierwsze kroki na swojej demokratycznej drodze rozwoju, niebędącym jeszcze w Unii Europejskiej, ryzyko polityczne było większym problemem, niż obecnie. Potężne zamieszanie widzieliśmy także w roku 2009. To z kolei skutek światowego kryzysu. W tym sensie to, co działo się teraz, nie było niczym nadzwyczajnym. Nadzwyczajna, a właściwie wręcz szokująca była jedynie przyczyna obecnej wyprzedaży. Czyli wojna.
Pierwsza panika dość szybko minęła, rynek odrobił część strat. Warto się jednak zastanowić nad tym, czy konflikt na Ukrainie w dłuższym okresie wpłynie na postrzeganie Polski? Czy ryzyko działania w naszym kraju faktycznie wzrosło? Tak[1]że, a może przede wszystkim, nie w kontekście działalności na rynkach finansowych, ale inwestycji bezpośrednich. Bo te dla naszego dalszego rozwoju są szalenie istotne.
Wydaje się, że kluczowe w odpowiedzi na to pytanie są dwie kwestie. Pierwsza to jakość gwarancji bezpieczeństwa, jakie mamy w związku z naszą obecnością przede wszystkim w NATO, ale także w Unii Europejskiej. Konflikt pokazał jedność świata Zachodu i to jest bardzo ważny element w ocenie naszego bezpieczeństwa. Warto także pod[1]kreślić, że w Polsce jeszcze przed wybuchem konfliktu pojawiły się dodatkowe oddziały zachodnich sojuszników, szczególnie ze Stanów Zjednoczonych. Amerykański prezydent niemalże w ciągu godzin podjął decyzję o wysłaniu do Polski żołnierzy. Moim zdaniem to bardzo ważny moment, dający jasny przekaż w kontekście ewentualnych agresywnych działań wobec naszego kraju.
Druga kwestia to kwestia potencjału militarnego Rosji. Wojna w Ukrainie pokazuje jedno: w starciu z NATO Rosja nie ma żadnych szans. Jest oczywiście ryzyko wykorzystania potencjału jądrowego. Jednak to wciąż, na szczęście, bardzo teoretyczny scenariusz. Zresztą w takiej sytuacji, praktycznie nuklearnego armagedonu, położenie Polski na mapie Europy nie ma takiego znaczenia w kontekście działalności gospodarczej. Wydaje mi się zatem, że w średniej i dłuższej perspektywie wydarzenia na wchodzie nie wpłyną istotnie na postrzeganie Polski pod kątem oceny ryzyka.
Wiele rzeczy nam nawet sprzyja, jak choćby de facto osiągnięta dywersyfikacja dostaw nośników energii. Moim zdaniem znacznie ważniejsze w tym zakresie będzie to, co działo się przed wybuchem wojny, a dotyczyło polityki prowadzonej przez partię rządzącą. Tu mieliśmy kilka potencjalnych problemów. Dotyczyły one podejmowanych decyzji albo braku takich decyzji. Wystarczy wspomnieć o zdestabilizowaniu otoczenia gospodarczego, czy niejasnej perspektywie rozwoju wielu branż. Z pewnością mogła także niepokoić polityka wobec UE. Nawet jeśli pewne stwierdzenia najważniejszych polskich decydentów były tylko PR-owską zagrywką na użytek wewnętrznej walki politycznej, to robiły złe wrażenie także na potencjalnych, czy też już działających w Polsce inwestorach. A konflikt, które[1]go efektem jest zablokowanie środków unijnych, wyszedł poza schemat retoryki i jest już jak najbardziej realny. Teraz rządzący zdecydowanie zmienili akcent i w ich ustach, jeszcze niedawno podważających wartość bycia w UE i samej UE, słyszymy głosy o tym, że Unia to polska racja stanu. Mam nadzieję, że to stanowisko będzie utrzymane. Także wyraźna niechęć obozu władzy do przyjęcia euro nie pomaga w ograniczeniu ryzyk działania w naszym kraju. Tak swoją drogą ostatnie dni pokazały jeszcze inny wymiar dyskusji o przyjęciu przez Polskę wspólnej waluty. Jednak to już temat na inny felieton.
Marek Zuber jest wykładowcą Akademii WSB