-0.1 C
Warszawa
piątek, 22 listopada 2024

Psychopatyczni cynicy i nawiedzeni fanatycy

Sojusz Chin z Iranem to najbardziej egzotyczne przedsięwzięcie geopolityczne tego stulecia. Oba kraje łączy niechęć do USA, ale dzieli poza tym już dokładnie wszystko. Ideologia Islamskiej Republiki Iranu to demon, którego Chińska Republika Ludowa boi się najbardziej na świecie. A jednak wypuszcza tego perskiego dżina po troszeczku z butelki.

Współpraca gospodarcza Pekinu z Teheranem ma się świetnie i coraz lepiej. W marcu 2021 r. oba kraje podpisały umowę na 25 lat, dotyczącą rozwoju energetyki i infrastruktury. W lutym tego roku eksport irańskiej ropy do Państwa Środka przekroczył milion baryłek dziennie. Chiny konsekwentnie i jednostronnie demontują międzynarodowe sankcje wobec Iranu, nie przekraczając jedynie cienkiej granicy, kiedy same mogłyby zostać nimi objęte. Jednak wojna Rosji z Ukrainą oraz związana z nią konieczność zastąpienia rosyjskiej ropy irańską sprawiła, że to ostatnie ograniczenie staje się coraz cieńsze i słabsze.

Krótko mówiąc, korek w butelce z dżinem trzyma się już tylko na słowo honoru. To zaś ajatollahowie dają chińskim komunistom bardzo chętnie, wiedząc, że zgodnie z Koranem, niewiernych można okłamywać bez grzechu. Chiny zaś biorą to za dobrą monetę, mimo iż mają świadomość, że Iran sponsoruje islamski terroryzm, którego sami doświadczyli już ze strony ujgurskich fanatyków. Przykładem zamachy w 2014 roku w Urumczi (stolica prowincji Sinciang) – eksplozje na bazarze (43 ofiary) oraz 31 osób zasztyletowanych na dworcu kolejowym. Sprawcami byli terroryści samobójcy.

W odwecie Chiny dokonały niezwykle brutalnej pacyfikacji Ujgurów, stosując odpowiedzialność zbiorową i dając przesłanki do oskarżeń o ludobójstwo w Sinciangu, któremu teraz zaprzeczają równie stanowczo co niewiarygodnie. – Ludzie owładnięci religijnym ekstremizmem mają zniszczone sumienia, tracą człowieczeństwo i mordują bez mrugnięcia oka. Musimy być tak samo brutalni, jak oni, i nie okazywać łaski – powiedział wtedy prezydent Xi Jinping. Tak nadmiarowa, wręcz paranoiczna, reakcja Pekinu wynika ze strachu przed fanatyzmem religijnym, który chińskich komunistów po prostu przeraża. W każdym wydaniu, zarówno islamskim, jak i rodzimym, wspomnijmy represje wobec ruchu Falun Gong. Sławny „pragmatyzm”, za który Chińczycy są tak często chwaleni, jest w istocie bezideowością, całkowicie bezbronną moralnie wobec jakiejkolwiek głębszej wiary. Ideologia komunistyczna nic już nie znaczy, władze chińskie próbują więc reaktywować konfucjanizm, ale idzie im to słabo, na poziomie atrakcji turystycznej. Zdolności motywacyjne islamu są wielokrotnie większe. Jedyną realną siłą ideologiczną, jaką dysponują Chiny, jest nacjonalizm, wspierany mocno przez popkulturę, przykładem znakomite wizualnie filmy „Wilk wojny” i „Podniebny łowca”. Jednak to oferta tylko dla etnicznych Chińczyków, raczej nie dla Tybetańczyków czy Ujgurów. Ich przymusowa „sinizacja” może tylko przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. I tu znowu widać jak ideologiczna panika dominuje nad przereklamowanym chińskim pragmatyzmem.

Trudno też oczekiwać, by ajatollahowie patrzyli spokojnie na cierpienia chińskich braci w wierze, nawet jeśli przeszkodą są różnice pomiędzy szyitami a sunnitami, którymi przeważnie są Ujgurowie. Wobec chińskiego ucisku w końcu przestanie to mieć znaczenie. Dobre stosunki z Pekinu z Iranem mogą sprawić, że w Sinciangu popularny stanie się szyityzm jako droga ucieczki przed chińskimi represjami, co postawi Chiny i Iran w stan otwartego konfliktu religijnego.

Trzeba zaś podkreślić, że jeśli chodzi o polityczny pragmatyzm, to teokracja ajatollahów jest z nim od zawsze mocno na bakier. Od ataku na amerykańską ambasadę w Teheranie (1979) niewiele się tutaj zmieniło. Najnowszym przykładem jest niedawny atak rakietowy na centrum szkolenia Mosadu w irackim Irbilu, co początkowo miało być dziełem bliżej nieokreślonych bojówek, ale Iran nie wytrzymał i pochwalił się nim wprost.

Jesteśmy więc świadkami sojuszu maniaków religijnych z antyreligijnymi paranoikami. Jeżeli ich wspólny wróg, czyli Stany Zjednoczone, wycofają się z geopolityki i zamkną znów jak w XIX w. na swojej amerykańskiej wyspie, porzucając Europę i Bliski Wschód, albo dogadają się politycznie z jedną ze stron, Iran i Chiny nieuchronnie rzucą się sobie do gardeł. „Trzy diabły”, jak chińska dyplomacja określa terroryzm, ekstremizm i separatyzm, wylecą z butelki perskiego dżina z prędkością hiperdźwiękową.

Zatem bardzo potrzebny Chinom bajpas Jedwabnego Szlaku 2, biegnący przez Pakistan, Iran i Turcję nie wydaje się projektem trwałym, do utrzymania na dłuższą metę, może wchodzi w grę te 25 lat, na które zawarto chińsko-irańską umowę o rozbudowie infrastruktury. Problemem będzie niezbędne do tego celu załagodzenie konfliktów Iranu z Izraelem i Turcją, która ma własne plany geopolityczne oraz długą tradycję konfliktów Imperium Otomańskiego z Królestwem Królestw Persji.

Dla Polski jest to okoliczność raczej pomyślna. Trudno będzie Chinom ominąć nasze ciasne, ale własne Małaszewicze drogami przez Bułgarię i Węgry. Może się to udać chwilowo, lecz ten szlak nieuchronnie pochłoną polityczne ruchome piaski Bliskiego Wschodu. Historyczne zaszłości pomiędzy Polską, Rosją, Białorusią i Ukrainą to naprawdę drobiazg w porównaniu z węzłem gordyjskim zamotanym pomiędzy Morzem Kaspijskim a Oceanem Indyjskim. Konflikt w Europie Wschodniej, choć krwawy, jest tylko jeden i łatwo go wygasić, naciskając na Rosję. Natomiast po drugiej stronie Morza Czarnego kipi cały kocioł regionalnych antagonizmów i zmiennych sojuszy, powikłanych sporami religijnymi. A słabnąca Rosja z coraz większym trudem przytrzymuje pokrywkę od tego kotła. Już zadarła z Iranem, sprzeciwiając się zniesieniu sankcji, czyli zastąpieniu rosyjskiej ropy przez perską. Nie należy zapominać, że jednym z aksjomatów polityki Iranu jest eksport ich islamskiej rewolucji za granicę. Doprowadziło to już do długotrwałej wojny z Irakiem (1980-88), w której mesjanistyczne zapędy Iranu hamowała koalicja 17 państw arabskich i zachodnich, a Chiny udzielały się po obu stronach konfliktu. Zatem wtedy się ajatollahom nie udało, ale teraz stają przed drugą szansą w związku z nieuchronną islamizacją Europy Zachodniej, do czego dojrzała już zwłaszcza Francja. Upadek tęczowo-liberalnego systemu władzy jest kwestią czasu, pytanie, jaka forma rządów go zastąpi? Sunnicki kalifat, czy szyicka republika islamska? To drugie wydaje się bardziej do pogodzenia z pozorami odchodzącego ancien regime i europejskich tradycji parlamentarnych, więc zapewne konające demokracje zachodnie w tę stronę będą dążyć, resztkami politycznych sił stosując wobec sunnitów i szyitów zasadę „dziel i rządź”, czyli przekazując realną władzę mniej licznym szyitom. Szykuje się więc wielkie ajatollaha Chomeiniego „za grobem zwycięstwo”.

Nie ma zatem powodu, aby Iran wygaszał płomień islamskiej rewolucji i nawracał się na polityczny pragmatyzm. Raczej należy spodziewać się polityki w stylu: „Więcej wiary bracia, wytrzymajcie jeszcze trochę i się uda!”. Co sojuszowi z Chinami też nie rokuje dobrze. Te ćwierć wieku, które dały sobie obie strony to dość realny horyzont, powyżej którego dobre stosunki nie wchodzą już w grę. A zważywszy na chroniczny niedostatek pragmatyzmu po stronie irańskiej teokracji, pewnie mniej. Naprawdę licho wie, co strzeli do głowy kolejnemu wielkiemu ajatollahowi.

Podsumowując, próba budowy chińskiej grobli przez bliskowschodnie bagno może się nie udać. Jeśli już, to jest mało perspektywiczna jako polityczna efemeryda. Tędy odnogi Jedwabnego Szlaku 2 poprowadzić się jednak nie da. Natomiast Polska Jagiellońska 2, w postaci konfederacji z Białorusią i Ukrainą, to dla Pekinu jak najbardziej powinien być temat do rozmowy i politycznych projektów. Jedyną kwestią sporną jest status Rosji. My byśmy chcieli jej całkowitego wypchnięcia z Europy, pod sam Ural najlepiej, i rozpadu Federacji Rosyjskiej na odrębne państwa. Chiny tego drugiego nie chcą, ponieważ ich tranzyt do Unii Europejskiej też by wtedy przepadł. Zatem chiński interes polega na tym, żeby Putina jeszcze trochę utrzymać przy życiu i uśmiercić go nie za wcześnie, kiedy Rosja nie osłabła wystarczająco, by przestać opierać się całkowitej wasalizacji wobec Pekinu i nie za późno, żeby po nastaniu „drugiego Gorbaczowa” już zupełnie nie rozleciała. Zatem kremlowscy carobójcy muszą zdecydowanie ubiec chińskich hitmenów. Władimir Władimirowicz jest w tej chwili skrajnie przerażonym człowiekiem w stanie terminalnym i trudno mu współczuć.

To Chiny zdecydują, ile będzie trwać wojna w Ukrainie i będą wyczekiwać, aż Rosja zmięknie tak w sam raz, aldente dla ich potrzeb, oczywiście zupełnie nie licząc się ze względami humanitarnymi. Pod tym względem chińscy psychopatyczni cynicy nie są w niczym lepsi od islamskich fanatyków. My zaś, jakby nie patrzeć, znajdujemy się pomiędzy jednymi a drugimi, ale mamy szansę się stać krajem bezpiecznym od obu stron.

FMC27news