Żądając rubli za dostawy gazu, Kreml z premedytacją uderza w niemieckiego sojusznika. Albo Berlin jak najszybciej zmusi Ukrainę do kapitulacji, albo, przyłączając się do surowcowego embarga, rząd SPD dobije własną gospodarkę. Czy to koniec planu wspólnego zdominowania Europy przez Niemcy i Rosję, autorstwa Angeli Merkel i Olafa Scholza?
Putin uderza w sojusznika
– Żądanie Putina, aby europejscy importerzy płacili za gaz w rublach, to przebiegłe i niebezpieczne posunięcie, które może mieć daleko idące konsekwencje dla energetyki Unii Europejskiej – alarmuje gazeta „Bild”.
Jeśli państwa importujące surowiec Gazpromu zgodziłyby się na rosyjskie ultimatum, faktycznie musiałyby podważyć zachodnie sankcje wobec Moskwy. Z powodu śmieciowego kursu waluty Putina, aby zapewnić sobie ogromne ilości rubli, europejskie firmy energetyczne byłyby zmuszone podjąć aktywną współpracę z centralnym bankiem Rosji. I nie tylko. Ze względu na pośrednictwo innych rosyjskich banków, Kreml bowiem odblokowałby cały system finansowy, stabilizując przy okazji kurs rubla.
Dlatego, jak ocenił ekonomista Jens Südekum z Uniwersytetu w Düsseldorfie, doradzający także niemieckiemu ministerstwu gospodarki: – Putinowi znowu udało się zaskoczyć Europę.
Jednocześnie Südekum nazwał rosyjskie ultimatum eskalacją wojny gospodarczej i zasugerował, że na skutek szantażu całkowite embargo na import rosyjskiej energii staje się wysoce prawdopodobne. W związku z tym doradca niemieckiego rządu wezwał rząd Olafa Scholza, aby pilnie przygotował całkowite zaprzestanie importu rosyjskich surowców energetycznych, nie ograniczając się jedynie do gazu.
– Zachód nie powinien ulegać podstępnej grze Putina – zaapelował Jens Südekum. Dodał, że wymóg płatności w rublach jest oczywistym naruszeniem istniejących kontraktów, które przewidują regulacje finansowe w euro lub dolarach.
Jak szacuje analityk szwajcarskiego banku Vontobel Kerstin Hottner, około 60 proc. dostaw gazu płynącego do Europy rurociągami jest opłacanych w walucie europejskiej, a 40 proc. w walucie amerykańskiej.
W kontekście takich informacji praktycznie wszystkie niemieckie media komentujące nową odsłonę rosyjskiego szantażu energetycznego alarmują o zagrożeniu dla całej Europy. To nie do końca prawda. Faktycznym celem Moskwy jest Berlin. Dlaczego Putin bije w niemieckiego sojusznika? Cała UE importuje z Rosji 155mld m3 gazu rocznie. Ze względu na wielkość, tylko niemiecka gospodarka spala rocznie ok. 100 mld m3 paliwa. Dlatego w 2021 r. Berlin sprowadził z Rosji ok. 50,7 mld m surowca Gazpromu, co według ministra gospodarki Roberta Habecka stanowi 55 proc. całego gazowego importu. Taka wielkość to zarazem jedna trzecia rosyjskich dostaw dla całej UE.
Jeśli Niemcy są największym partnerem gazowym Moskwy, to oczywistym jest ich najsilniejsze uzależnienie, a więc podatność na rosyjski szantaż. Dlatego żądanie płatności w rublach miało wpłynąć głównie na politykę Berlina wobec rosyjskiej agresji.
I wpłynęło. Nieprzypadkowo Putin ogłosił ultimatum w przeddzień szczytu Unii i serii spotkań prezydenta USA z europejskimi sojusznikami. Wydawało się jednak, że zgodnie z rekomendacjami niemieckich ekonomistów, przyspieszy wspólną, europejsko-amerykańską decyzję o wprowadzeniu całkowitego embarga na dostawy rosyjskiego gazu.
Wręcz przeciwnie, szantażując Berlin, doprowadził do rozłamu w UE. Moskwa wiedziała, co robi. Putin zażądał rubli tylko za gaz, a nie za ropę czy węgiel, doskonale znając sytuację niemieckiej gospodarki. Dlatego podczas szczytu Berlin pospieszenie zmontował koalicję z Wiedniem i Budapesztem. To jej sprzeciw zadecydował, że blokada importu rosyjskiego gazu nie została przyjęta. Dzięki miliardowi euro, w tym 550 mln z Niemiec, które codziennie wpływają do budżetu, Putin może nadal mordować Ukraińców.
Czas rozliczeń?
Rublowy szantaż to tylko kolejna odsłona rosyjskiej gry z Berlinem. Jej celem jest postawienie Niemiec pod ścianą. Albo zmuszą Ukrainę do kapitulacji, chroniąc własną gospodarkę, albo Scholz poprze embargo surowcowe, niszcząc nie tylko niemiecki dobrobyt, ale najprawdopodobniej własną przyszłość w fotelu kanclerza.
Niemcy ponoszą w ten sposób konsekwencje mocarstwowych planów. Dzięki Rosji, a więc w ścisłym sojuszu z Moskwą, zamierzali przekształcić całą Unię Europejską we własną kolonię. W istocie dziś chodzi o przyszłą rolę Niemiec w Europie i na świecie. Filarem jest Ostpolitik, czyli polityka wschodnia.
Już w 1963 r. jej architekt, socjaldemokratyczny polityk Egon Bahr, apelował o złagodzenie kursu wobec totalitarnego ZSRS, które nazwał „zmianą poprzez zbliżenie”, czyli handel. Strateg SPD był zdania, że prezentując twardą postawę wobec komunizmu, jaką pod amerykańskim przywództwem zajmowała Europa, Niemcy narażają się na zbyt wielkie ryzyko. Nie chodziło jedynie o wybuch III wojny światowej, tylko o spokojną konsumpcję obecności armii USA. Parasol bezpieczeństwa gwarantował budowę niemieckiego cudu gospodarczego.
Bahr, podobnie jak niemiecka lewica, był cynikiem. Oficjalnie SPD głosiła, że polityka odprężenia z sowietami ma na celu obronę demokracji. Strategia opierała się na uznaniu status quo, czyli okupacji połowy Europy przez bolszewików. Zakładała jednak, że otwarcie gospodarcze doprowadzi do złagodzenia totalitarnych represji, a nawet politycznego i społecznego ucywilizowania czerwonego imperium.
Tyle że ta sama SPD mówiła nieoficjalnie: „W polityce międzynarodowej nigdy nie chodzi o demokrację lub o prawa człowieka. Chodzi o interesy państw”. W tym przypadku Niemiec, które po klęsce militarnego opanowania Europy podczas II wojny światowej, przystąpiły do ekspansji gospodarczej. Jeśli czołgi Hitlera nie zdobyły rosyjskich bogactw naturalnych, to trzeba wejść z ZSRS w sojusz ekonomiczny, głosił Bahr!
W tym duchu, aż do śmierci w 2015 r. opowiadał się za włączeniem coraz bardziej autorytarnej Rosji do europejskiej architektury bezpieczeństwa, zyskując poparcie niemieckich elit politycznych, a przede wszystkim koncernów.
Kierując się strategią, SPD, kanclerze Gerhard Schroeder, Angela Merkel, a dziś Olaf Scholz budowali konsekwentnie surowcowy pakt z Putinem. Bez oglądania się na interesy bezpieczeństwa Polski czy Ukrainy.
Dzięki rosyjskim paliwom dostarczanym po preferencyjnych cenach niemiecka gospodarka zdominowała Europę, umożliwiając Berlinowi dyktat polityczny w Unii. Rosja otrzymywała za to niemieckie inwestycje, technologie i rzekę towarów konsumpcyjnych.
W sensie politycznym Berlin dawał przyzwolenie na dominację Moskwy w byłym ZSRS. Niemcy i Rosja traktowały Europę Środkową, a więc Polskę, jako szarą strefę do geopolitycznego podziału.
Dziś SPD, pod wpływem opinii publicznej, głośno bije się w pierś. Szef tej partii Lars Klingbeil mówi mediom: – Popełniliśmy błąd. Koncepcja polityki rosyjskiej, znana jako „zmiana poprzez handel”, się nie sprawdziła.
Tyle że SPD kaja się z czystej kalkulacji politycznej. Jest obiektem krytyki CDU/CSU usiłujących przerzucić odpowiedzialność na konkurentów, choć jeszcze niedawno chrześcijańska demokracja kierowana przez Merkel utrzymywała dokładnie taki sam kurs jak SPD. Przykładem jest obrona gazociągu Nord Stream-1-2 do „ostatniego Ukraińca”.
Chodzi także o przyszłość obecnej koalicji rządowej. Dzięki krytyce SPD wiatru w żagle, a więc politycznej wagi, nabierają FDP, a zwłaszcza Zieloni. Wicekanclerz i minister gospodarki Robert Habeck jest nowym rozgrywającym polityki energetycznej. Prowadzi Niemcy intensywnie w kierunku odnawialnych źródeł energii.
Zmusić Ukrainę do kapitulacji
Na pierwszy rzut oka Niemcy robią obecnie wiele i szybko, aby zerwać z Rosją, przede wszystkim uniezależniając się od dostaw surowców energetycznych. Habeck deklaruje, że do końca roku Berlin radykalnie zmniejszy dostawy rosyjskiej ropy naft owej, a już jesienią obniży uzależnienie węglowe z 50 do 25 proc. Niestety, jak mówi, z gazem nie pójdzie tak łatwo, wskazując na mglistą perspektywę 2024 r.
Wobec efektu rublowego szantażu Putina, który naciskając niemiecki pedał, sparaliżował decyzyjnie szczyt UE, rosyjską politykę Berlina można nazwać tylko pozoracją. To gra na czas, kosztem Ukrainy. Niemcy nie chcą ani rosyjskiej klęski, ani tym bardziej obalenia Putina. To przecież sprawdzony partner w interesach. Miał prawo zdenerwować się sankcjami, których nie uzgodniły Moskwa i Berlin. Od początku rosyjskiej agresji Niemcy rzucały i rzucają kłody pod nogi USA, Polski i innych państw UE. W szkodzeniu Europie i Ukrainie są niezwykle konsekwentne.
Powód jest prosty. Berlin niczego bardziej nie pragnie niż powrotu do polityki „biznes jak zwykle” z Rosją. Jej wyrazem będzie zniesienie sankcji bijących w gospodarkę, a przede wszystkim w jej gazowe zaopatrzenie. Marzą o odmrożeniu gotowego Nord Stream-2, którym surowiec Gazpromu popłynie do fabryk motoryzacyjnych i maszynowych gigantów przemysłu.
Jest tylko jeden warunek. Ukraina musi jak najszybciej skapitulować, poddając się Rosji. W tym celu Niemcy będą nadal osłabiały zachodnie sankcje ekonomiczne oraz torpedowały wojskowe i polityczne wsparcie dla Kijowa. Z punktu widzenia Scholza jest jeszcze nadzieja, że tragedia Ukrainy, to tylko nic nieznacząca kłótnia w rosyjsko-niemieckiej rodzinie.