„Już ponad 400 firm wycofało się z Rosji, w rezultacie sankcji. Odczuła to też rosyjska waluta. Obecnie 200 rubli to tylko jeden dolar. Gospodarka Rosji rozpadnie się na części” – stwierdził amerykański prezydent Joe Biden, przemawiając w Warszawie. Ta prognoza jest prawdziwa, ale niestety jej spełnienie trochę potrwa.
Dziś głównymi problemami w Rosji są rosnąca inflacja, pogorszenie komfortu życia ludzi (brak dużej części produktów), a także problemy rosyjskiego przemysłu odciętego od surowców.
Lepiej, ale nie dobrze
Sytuacja rosyjskiej gospodarki nie jest tak dobra, jak to przedstawia rosyjska propaganda, ani tak zła, jak chciałby Zachód. Sankcje uderzyły w Rosję, ale ponieważ nie nastąpiło po nich totalne odcięcie od międzynarodowych instytucji finansowych, to po pierwszym szoku rosyjska gospodarka zaczęła się stabilizować.
Bankructwo państwa zresztą nie jest czymś, co oznacza koniec historii. To po prostu brak obsługi własnego zadłużenia i utrata wiarygodności na rynkach finansowych. Rosja zbankrutowała już raz w 1998 r. Gdyby to nastąpiło podobnie, byłoby to uderzenie w prestiż Rosji. To właśnie bankructwo państwa po wielkim kryzysie w 1998 r. było symbolem upadku rządów Borysa Jelcyna. Putin cieszy się między innymi taką popularnością. Aby zrozumieć fenomen popularności Putina w rosyjskim społeczeństwie, trzeba go zderzyć z tym, co działo się w Rosji w latach 90. Wówczas statystyczny Rosjanin miał dochód ok. 5,5 tys. dolarów według tzw. parytetu siły nabywczej. Obecnie jest to ponad 27,5 tys. dolarów. Krótko mówiąc, Rosjanom żyje się (średnio!) pięć razy lepiej niż w czasach Jelcyna. To, że to bogactwo nie zostało podzielone po równo, jest wtórne. Rosjanie zyskali po[1]czucie pewnej stabilności. Fakt, że zapłacili za to utratą swobód demokratycznych, ma dla większości znaczenie drugorzędne.
Dodatkowym czynnikiem stabilizującym finansowo Rosję są jej ogromne rezerwy walutowe. Tylko połowa z 640 mld dolarów, które miała Rosja, zostało zamrożone. Dodatkowo Zachód wciąż kupuje od Rosji surowce naturalne, więc rozliczenia za nie stabilizują rosyjską gospodarkę. Po wprowadzeniu sankcji rosyjski dyktator Władimir Putin nakazał koncernom, które otrzymują obce waluty, zamieniać je na ruble. A to pozwoliło rublowi odzyskać wartość sprzed wojny.
Putin stara się także zmusić obecnie kraje UE kupujące surowce, aby płaciły swoje zobowiązania w rublach. To też działa.
Rosja ma też, w porównaniu do krajów Zachodu, relatywnie niewielkie zadłużenie wynoszące (przed wojną z Ukrainą, bo obecnie wzrosło) zaledwie 20 proc. PKB. Polska, której dług także uważany jest za nieduży względem krajów UE (w części przekracza 100 proc. PKB, po[1]dobnie jak w USA, w Japonii – 200 proc.), ma oficjalne zadłużenie na poziomie 60 proc. PKB. Tłumacząc na język zrozumiały dla przeciętnego obywatela, Putin ma pieniądze, aby finansować transfery socjalne i wspierać zwykłych ludzi, dla których wyższa inflacja oznacza problemy z do[1]pięciem budżetu.
Rosja też cały czas pracuje nad wypracowaniem nowych kierunków zbytu dla swoich surowców. Przede wszystkim w Azji. Chiny i Indie to kraje, które praktycznie są w stanie kupić wszystko, co Rosja produkuje. Pozostaje tylko kwestia ceny. Oczywiście kraje te będą wykorzystywać trudną sytuację Rosji i żądać znacznie korzystniejszych cen niż rynkowe, ale to i tak będą znaczne kwoty, ponieważ wojna doprowadziła do podniesienia cen surowców. Ważne jest też to, że sankcje wobec Rosji zostały tak naprawdę wprowadzone przez kraje Zachodu i Japonię. W pozostałych wypadkach handel rosyjski działa jak zwykle.
Zapłacą zwykli Rosjanie
Najbardziej odczuwają sankcje zwykli Rosjanie. To nie jest głód, ale pogorszenie standardu życia jest znaczne. Sytuacja finansowa większości ludzi uległa pogorszeniu. Upokarzające jest też to, że zwykli Rosjanie zostali odcięci od „zachodniego” stylu życia. Nie mogą grać w popularne gry komputerowe ani kupować modnego sprzętu Appla. Rosja stara się złagodzić sankcje, pokazując właśnie cierpienia zwykłych Rosjan. – Prawie każdy Rosjanin, który ma konto w banku, co stanowi zdecydowaną większość populacji, odczuwa w ten czy inny sposób sankcje – komentuje profesor Wharton Nikołaj Roussanov. – Odczuwają to wszystkie warstwy społeczeństwa, może na różne sposoby – dodaje.
Zdaniem Roussanov rosyjscy obywatele widzą cenę wojny: inflację, drożyznę, spadek wartości rubla. Nie wolno też im wypłacać oszczędności w „twardej” (zachodniej) walucie powyżej 10 tys. dolarów z powodu nadzwyczajnych przepisów nałożonych przez Rosyjski Bank Centralny. To jednak dotyczy niewielkiego odsetka elit (zwykli Rosjanie nie mają takich oszczędności w obcych walutach) i nie jest to wielki problem dla reżimu Putina. Znacznie bardziej bolesny jest brak możliwości używania kart bankowych wydanych przez Visa lub Mastercard, które zawiesiły działalność w kraju. No i oczywiście wspomniane niedobory produktów zaczynają pojawiać się w sklepach, od supermarketów po towary luksusowe. – Zniknięcie towarów ze sklepów, a także wzrost cen są bolesne – mówi Roussanov. – Na dłuższą metę pytanie brzmi, czy miejsca pracy również zaczną znikać i to jest kluczowa kwestia dla prawdziwego skutku sankcji – podsumowuje Roussanov.
Sankcje destabilizują reżimy, bo powodują niezadowolenie elit. Mają na celu zachęcenie przeciwników Putina, aby wystąpili przeciwko niemu. Tak to się stało w latach 80. w Polsce, gdy USA nałożyły sankcje na PRL za wprowadzenie stanu wojennego. Były one tak dotkliwe dla ludzi, że „Solidarność” prosiła o ich wycofanie. Amerykanie wiedzieli jednak swoje, że to właśnie sankcje doprowadzą do upadku totalitarnego reżimu PRL. Sankcje też wykończyły południowoafrykański reżim apartheidu (dyskryminacji czarnej większości w Republice Południowej Afryki na przełomie lat 80. i 90.).
Działanie sankcji, destabilizujące dyktatury, trwało jednak w tym wypadku wiele lat. Putin na razie ma lojalną bezpiekę, która rozbija wszelkie rodzące się protesty. Na razie reżim Putina jest stabilny. A wciąż stosuje „miękkie” formy radzenia sobie z protestami, czyli bicie, zamykanie w więzieniach i skazywanie. W rezerwie są wciąż jeszcze polityczne mordy na dużą skalę. Na razie zaostrzono drastyczne kary za protesty przeciwko wojnie na Ukrainie (do 15 lat pozbawienia wolności). Pomogło to zatrzymać masowe protesty. Rosyjskie elity są niestety zadowolone, Putin bowiem przerzucił koszt sankcji na „zwykłych” ludzi. Ból rosyjskich elit bierze się tylko z zakończenia ich luksusowego życia na Zachodzie i utraty ogromnych majątków. Widać to było nawet po żelaznym cyniku, ministrze spraw zagranicznych Sergieju Ławrowie, gdy Wielka Brytania ogłosiła konfiskatę wartego wiele milionów funtów mieszkania jego pasierbicy. Niestety sankcje wymierzone w Putina dotknęły najbardziej zwykłych Rosjan. Aby zaczęły działać, będą musiały potrwać naprawdę długo.