e-wydanie

2.8 C
Warszawa
piątek, 19 kwietnia 2024

Armeński języczek u globalnej wagi

Geopolityczne fatum, które przez cały XIX w. ciążyło nad Polską, w XXI w. najwyraźniej przeniosło się nad Armenię. Teraz ten kraj zawadza wszystkim sąsiadom dookoła i najlepiej, żeby go w ogóle nie było. Skazuje to Erywań na wieczny cyrograf z Moskwą, co wraz ze światową marginalizacją Rosji, rację bytu Armenii podważa jeszcze bardziej, napędzając rozbiorowe błędne koło.

Turcja już z Ormianami rozbiła co swoje. Teraz bierze się za nich Azerbejdżan, odgrzewając najbardziej egzotyczną wojnę postnowoczesnej Europy, czyli konflikt o Górski Karabach. Naprawdę trudno pojąć, o co tam obu stronom chodzi. Każde wejście w szczegóły i racje tylko bardziej gmatwa obraz sytuacji. Pewni możemy być jedynie tego, że ani jedni, ani drudzy ustąpić nie zamierzają, więc pokojowe rozwiązanie jest trudne do wyobrażenia. Chyba że Azerbejdżan – państwo znacznie bogatsze ze względu na posiadane zasoby ropy, zlikwiduje Armenię jako byt niepodległy, ku czemu chęci bynajmniej nie ukrywa. Pewnie by się to już udało, gdyby nie Rosja, dla której permanentnie zagrożona i coraz bardziej zdesperowana Armenia jest dobrym punktem oparcia na Południowym Kaukazie. Wystarczył jednak miesiąc zaangażowania Moskwy na Ukrainie, by Azerbejdżan zaczął testować terytorialne status quo. Klęska Rosji w tej wojnie oznacza więc po prostu kolejny rozbiór Armenii. Ile ich dotąd było, policzyć nie sposób, ostatni w 1920 roku, kiedy kraj ten rozdarto pomiędzy bolszewicką Rosję a Turcję. Chiny w tym kolejnym podziale przeszkadzać raczej nie będą, gdyż dla nich znacznie ważniejsze są Azerbejdżan i Gruzja, jako kraje „korytarza środkowego” Jedwabnego Szlaku 2, a zarazem naturalni sojusznicy, jako sąsiedzi Rosji. Armenia lokuje się w pechowym kręgu trzecim wokół Państwa Środka, czyli krajów, które mają przede wszystkim Pekinowi nie zawadzać, których istnienie nie jest Chinom niezbędnie potrzebne, a jeśli będą im w czymś zawadzać, to się je zaorze, politycznie, ekonomicznie lub militarnie. Mówiąc obrazowo, dla państw kręgu pierwszego, czyli bezpośrednich sąsiadów ChRL jest kij i marchewka, dla kręgu drugiego – marchewka, a dla trzeciego, sam kij albo tylko brak kija.

Widać to choćby po chińskich inwestycjach, które w Gruzji i Azerbejdżanie są dwa, trzy razy większe niż w Armenii. No, ale Erywań na razie nie może dać strategicznie Chinom nic w zamian. Chyba że w sensie negatywnym, kiedy jako rosyjska marionetka zacznie stwarzać zagrożenie dla „korytarza środkowego”. W takiej sytuacji łatwo wyobrazić sobie chińskie zielone światło, dane Turkom i Azerom, czyli „róbcie z tymi Ormianami, co chcecie!”. Dwa razy powtarzać tego Pekin z pewnością nie będzie musiał.

Z kolei Unia Europejska i USA wolą Gruzję, będącą ich naturalnym sojusznikiem przeciwko Rosji. „Kto pokocha wróbelka, czyli Armenię?!”, chciałoby się powtórzyć za poetą. A tu nikt nie woła. Zanim jednak położymy na Armenii krzyżyk, zauważmy, że zagrożenie może być też szansą i kraj ten ma jednak jeden wielki atut, którego akurat nie posiada Polska, mianowicie leży w górach i generalnie krajobrazowo bardzo przypomina Szwajcarię. Ba, jest nawet odpowiednik Jeziora Genewskiego, czyli Jezioro Sewan. Swojej niedostępności, bardzo podobnej do szwajcarskiej, Armenia zawdzięcza fakt, że wciąż trwa jako państwo, choć mocno historycznie poobijane.

Czego więc trzeba, żeby ten kraj stał się „Szwajcarią Kaukazu”? Skoro bowiem nie może być kluczowym państwem tranzytowym, to jednak położenie Armenii przy ważnych szlakach komunikacyjnych (pomiędzy korytarzem południowym i środkowym JS2), na dodatek w połowie ich długości, jest miejscem cennym strategicznie. W sam raz na języczek stabilizujący geopolitycznej wagi, umożliwiający balans chińskiego tranzytu do Europy, zwłaszcza gdyby przez Armenię poprowadzić połączenie korytarza środkowego z południowym. Blisko miliard dolarów, które Chiny jednak w Erywań zainwestowały, wskazuje, że Pekin tę perspektywę widzi. Niezbędna jest tu jednak analogiczna do szwajcarskiej neutralność, czyli wyzwolenie spod kurateli Rosji, przy jednoczesnym pogodzeniu z Azerbejdżanem. Projektem neutralnej Armenii powinni być zainteresowani wszyscy światowi gracze, łącznie z Iranem. Oczywiście, Rosja będzie przeciw, ale każde przyszłe rozdanie geopolityczne skazuje Moskwę na marginalizację i powrót na peryferia, od których zaczęła się jej krwawa kariera „trzeciego Rzymu”, i to raczej prędzej niż później, a więc czemu nie? Zwłaszcza że obecna rola rosyjskiego giermka Erywaniowi ewidentnie rokuje źle, czyli rozbiorem.

Neutralność więc, podążanie drogą Szwajcarii i Singapuru, jawią się zatem geopolitycznym światełkiem w armeńskim tunelu, ku któremu warto podążać. Pytanie, czy sama Armenia jest w stanie tej wizji podołać? Oznacza ona bowiem wybaczenie Turcji ludobójstwa i konieczność ułożenia się z Azerbejdżanem, tzn. oddania mu Górskiego Karabachu, zgodnie z prawem międzynarodowym zresztą. Zapewne Ormianom ten pomysł jawi się niczym dokonanie rozbioru na samych sobie. Acz możemy przypomnieć im polską politykę króla Kazimierza Wielkiego, który dalekowzrocznie ustąpił Krzyżakom Pomorze Gdańskie, zamiast wikłać się w wojnę nie do wygrania.

Tu jednak dotykamy problemu, czy na Kaukazie jakakolwiek racjonalna polityka jest w ogóle możliwa? Chyba nie przypadkiem, po sąsiedzku wobec tych okolic, to jest w Azji Mniejszej, narodziła się idea węzła gordyjskiego, który można tylko mieczem ciąć. Turcja zdobyła się już na pojednawcze gesty wobec swoich północnych sąsiadów, ale pozytywnie odpowiedziała na nie tylko Gruzja. Armenia pozostaje nieprzejednana. Może więc mediatorem procesu ich pojednania mogłaby być Polska, skoro z Niemcami się nam udało. Co prawda, mało szczerze ze strony Niemiec, ale jakiś postęp tu jest, pokazujący, że morze przelanej krwi może się jednak rozstąpić. Tak jak rozstąpiło się, aby przepuścić uchodźców wojennych z Ukrainy. Mimo że Wołyń 1943 r. mógł być poważną przeszkodą psychologiczną, o co od wielu lat zabiegała wraz ze wszystkimi swoimi trollami rosyjska agentura w Polsce. I nie udało się im, choć jak głosi wobec całego świata tutejsza oszalała lewacka opozycja totalna: „Polak dziki, Polak zły”.

O ile jednak terror w polskiej polityce wewnętrznej jest wciąż nie do pomyślenia i sprowadza się co najwyżej do groteskowych napaści tęczowych aktywistów na kościoły, o tyle w Armenii jest to problem całkiem realny, wspomnijmy masakrę w parlamencie jesienią 1999 roku. Pięciu zamachowców z nacjonalistyczno-marksistowskiej Armeńskiej Federacji Rewolucyjnej zabiło wtedy premiera kraju, przewodniczącego parlamentu i sześciu innych polityków. Poszło ponoć o zbyt ugodową politykę ówczesnych władz wobec Górskiego Karabachu. AFR wysuwa także roszczenia terytorialne wobec Gruzji i Turcji, i w ogóle najchętniej uczyniłaby z Armenii imperium oparte o trzy morza (Śródziemne, Czarne i Kaspijskie), jak bywało w starożytności. Stoi to w jawnej sprzeczności z realnymi możliwościami politycznymi, ale rozsądnych zdrajców-ugodowców się zabija… Powtórzmy więc pytanie, czy normalna polityka jest w tym Erywaniu możliwa?

Jeżeli tak, i jeśli w ogóle ktokolwiek jest w stanie wyciągnąć rękę do Armenii po realnej i bliskiej już klęsce Rosji na Ukrainie, jest to Polska, zwłaszcza z naszymi dobrymi relacjami z Pekinem oraz bliskością religijną i kulturową z Ormianami. Chcemy być wielcy, niezależni i jagiellońscy bis, no to proszę bardzo! Jest świetna okazja spróbować na Południowym Kaukazie. Chinom rzecz nie powinna wadzić, wręcz przeciwnie, gdyż neutralna Armenia to dla nich co najmniej gwarant spokojnego tranzytu w korytarzu środkowym JS2. Być może jednak jest tak, że zgodnie ze starą pra-indoeuropejską zasadą wróżdy, wciąż jeszcze gdzieniegdzie obowiązującą (np. w Albanii) „przelana krew nigdy nie krzepnie”, zemsta nie ma końca, więc żadnej racjonalnej polityki w Erywaniu nie będzie, a Polska nie ma tam czego szukać, mimo wspólnoty katolickiej religii. Wtedy Armenia pozostanie rozsadnikiem chaosu, jednym z wielu na terenach od Kaukazu do Oceanu Indyjskiego i tamtejszy węzeł gordyjski trzeba będzie dalej mozolnie siec w nieskończoność, przy czym Aleksandra Macedońskiego zastąpi teraz prezydent Xi Jinping, najpewniej z równie przejściowym i efemerycznym historycznie skutkiem. To znaczy, kaukascy i kurdyjscy górale znów jak zawsze nie dadzą się spacyfikować kolejnemu wielkiemu imperium, zatem „korytarz południowy” Jedwabnego Szlaku 2, biegnący przez Turcję i Iran, oraz „korytarz środkowy” przez Azerbejdżan i Gruzję, nie ostoją się na dłuższą metę.

I to znów będzie dobra wiadomość dla Polski, ponieważ wtedy okazujemy się krajem globalnie nie do zastąpienia, a przeniesienie politycznego centrum świata nad Pacyfik sprawia, że w każdym rozdaniu geopolityki jesteśmy górą. Tylko, czy nasze elity mają na to dość wyobraźni i odwagi?

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze