4 C
Warszawa
środa, 25 grudnia 2024

Unijny cios w plecy

Bruksela chce w sposób perfidny wykorzystać trwającą wojnę na Ukrainie do tego, aby zmusić Polskę i inne kraje regionu do położenia kolejnych podwalin pod budowę superpaństwa.

Zakusy eurokratów znane są nie od dziś, jednak tradycyjnie napotykają one wiele przeszkód, a wśród nich najważniejszą pozostają wciąż państwa narodowe. Zwolennicy budowy unijnego państwa liczącego łącznie 447 mln mieszkańców i powierzchni ponad 4,3 mln km2 starają się obejść tę podstawową trudność, stosując różnorakie metody. Jedną z nich jest stosowanie szantażu finansowego poprzez groźby wstrzymania wypłaty środków należnych państwom członkowskim. Inna, niezwykle popularna w ostatnim czasie, polega na wykorzystywaniu rozmaitych unijnych instytucji do wywierania stałego politycznego nacisku, np. poprzez zarzuty o nieprzestrzeganie unijnego prawa. W tej roli doskonale sprawdza się Europejski Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który niczym ujadający pies Komisji Europejskiej wściekle atakuje wszystkich odstępców od jedynego słusznego procesu centralizacji.

Taktyka drobnych kroków

Najbardziej skuteczną metodą budowy europejskiego superpaństwa od lat pozostaje jednak umiejętne wykorzystywanie większych lub mniejszych kryzysów, które pojawiają się co pewien czas i tworzą odpowiednie okoliczności do podjęcia nadzwyczajnych kroków. Realizacja tego rodzaju taktyki wydaje się całkowicie czytelna, gdyż ostatecznie niemal od początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku wszyscy politycy powtarzają niczym mantrę tezę, że celem istnienia Unii Europejskiej jest integracja, a nie budowa nowej superstruktury politycznej. Gdyby żądni władzy eurokraci wyrazili wprost pragnienie decydowania o całym kontynencie z jednego ośrodka decyzyjnego, napotkaliby zdecydowany opór. Opór ten pozostaje wciąż największy w środkowo-wschodniej części kontynentu, która przecież poznała już, czym jest odgórnie sprawowana kontrola nad całym blokiem państw i nie chce pozbywać się z trudem uzyskanej wolności.

Trwająca na Ukrainie wojna sprawiła jednak, że wszystkie państwa tzw. nowej Unii znalazły się pod ogromną presją. Niemal wszystkie przynależą do NATO, lecz charakter konfliktu między Rosją a Zachodem ma przecież w znacznej mierze charakter gospodarczy i dlatego tak bardzo istotne jest utrzymywanie równoległych więzi także na tym polu. Żądni władzy eurokraci wiedzą doskonale, że wszystkie państwa byłego bloku sowieckiego potrzebują dostępu do rynków swoich zachodnich i bardziej zamożnych sąsiadów, dlatego postanowili w samym środku krwawego konfliktu decydującego o losach połowy kontynentu przyspieszyć proces federalizacji Europy poprzez organizację Konferencji o Przyszłości Europy (CoFoE). W jej ramach przedstawiono szereg postulatów, mających na celu likwidację barier dla budowy scentralizowanego ośrodka władzy. Zalecenia CoFoE przewidują m.in. likwidację zasady jednomyślności, wprowadzenie ponadnarodowych okręgów wyborczych oraz uchwalenie tzw. unijnej konstytucji.

Prace nad CoFoE przybrały charakter fasadowych, rzekomo szerokich konsultacji społecznych, których prezentacja i podsumowanie w formie 49 postulatów miała miejsce w Dzień Europy, czyli 9 maja. W rzeczywistości konsultacje miały charakter fikcyjny i odwzorowały co najwyżej polityczne ambicje twórców dokumentów, a w całym projekcie na znak protestu nie wzięła udziału frakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Całość rozwiązań wchodzących w skład CoFoE to mieszanina eurocentralizmu i radykalnej ideologii zrównoważonego rozwoju.

Antydemokratyczni nauczyciele demokracji

Postanowienia Konferencji o Przyszłości Europy ubrane są w hasła budowy „prawdziwej europejskiej demokracji”, choć od lat Unia Europejska słynie wręcz z tego, że najważniejsze osoby w jej urzędniczo-administracyjnym aparacie nie pochodzą wcale z powszechnych wyborów. Wprowadzenie list ponadnarodowych ma więc na celu jeszcze większe rozmycie odpowiedzialności przed wyborcami, gdyż „ponadnarodowi” kandydaci staliby się jeszcze bardziej oderwani od konkretnych wyborców. Ostatecznie eurokratom chodzi jedynie o to, aby żadne państwo członkowskie nie mogło już więcej blokować samonakręcającej się spirali kumulacji władzy przez niewybieralne kręgi władzy.

Unia Europejska chce wykorzystać trwającą wojnę na Ukrainie do wzmocnienia swojej władzy nad kontynentem wiedząc, że cały blok „nowej Unii” ma w wyniku rosyjskiej agresji zdecydowanie gorszą pozycję negocjacyjną. Pokazała to już wyraźnie inicjatywa na rzecz utworzenia wspólnej europejskiej armii, która przy braku większego zainteresowania wiodących mediów przyspieszyła w ostatnich tygodniach w zadziwiający sposób. Gdy tylko na Kijów spadły pierwsze bomby, główni unijni przywódcy, a także premier Mateusz Morawiecki, głośno zaczęli domagać się powołania pierwszej unijnej jednostki sił szybkiego reagowania. W rzeczywistości nie jest ona do niczego potrzebna, ponieważ siły NATO są pomimo stosunkowo niewielkich nakładów ponoszonych przez kraje członkowskie w zupełności wystarczające do tego, aby zapewnić bezpieczeństwo w naszej części kontynentu. Eurokraci nie omieszkali jednak bezwzględnie wykorzystać nadarzającej się sytuacji i tak oto podpisane zostało porozumienie, na mocy którego do 2025 roku będzie funkcjonował pierwszy, liczący 5 tys. oddział unijny. Rzecz jasna, wszyscy eurokraci zarzekają się, że nowy korpus nie będzie stanowił konkurencji dla NATO, lecz dotychczasowa historia Unii Europejskiej pokazuje wyraźnie, że potrafi bezwzględnie wykorzystać każde drobne ustępstwo, każdy precedens do tego, aby wdrożyć permanentne rozwiązania.

Wieloletni trend

Wojenny szantaż z przyspieszeniem tempa integracji to wcale nie wypadek przy pracy, lecz kontynuacja wieloletniego trendu. Aby to zrozumieć, wypada się cofnąć aż do przełomowego 1989 roku, kiedy to w następstwie upadku komunizmu i wydanej przez mocarstwa zgody na zjednoczenie Niemiec jako warunku podstawowego zażądano oddania marki i utworzenia wspólnej waluty euro. Gdy w latach 2009-2012 miał miejsce kryzys zadłużenia państw południowoeuropejskich, dokonany został kolejny skok w postaci przejęcia większej kontroli nad budżetami państw członkowskich oraz uruchomionego wkrótce przez Europejski Bank Centralny programu luzowania ilościowego. Pojawienie się koronawirusa stało się zaś pretekstem nie tylko dla przyspieszenia agendy zeroemisyjności (Pakiet „Fit for 55”), ale także dla uruchomienia pierwszego pakietu wspólnych euroobligacji oraz przedstawienia planów nakładania wspólnych europejskich podatków.

Wielkie plany snute przez eurokratów przy okazji prac nad CoFoE nabierają cech wyjątkowo podłego szantażu, gdyż prowadzone są w bardzo trudnym dla całej wschodniej części kontynentu czasie. Unia Europejska, która nie wypłacając Polsce należnych jej z tytułu Krajowego Planu Odbudowy pieniędzy, de facto dopuszcza się aktu sabotażu dodatkowo, naciska na federalizację w momencie, gdy najważniejsze europejskie państwa zaliczyły tak ogromną wpadkę, karmiąc przez lata potęgę Rosji na szkodę swoich – wydawałoby się – partnerów. I choćby z tego prostego powodu, który trzeba nazwać wprost kompromitacją liderów unijnego wyścigu ku federalizacji, ogłaszanie nowej inicjatywy mającej na celu wzmocnienie władzy centralnej we wspólnocie jest zwykłym nieporozumieniem.

Najbardziej niepokojące jest niestety to, że radykalne wnioski, które zaprezentowano jako ostateczny efekt prac konferencji w sposób jawnie fałszywy, zostały określone jako owoc szerokich konsultacji społecznych. Według promotorów owego mechanizmu ludność całej Europy ma wręcz rwać się do tego, aby powierzyć władzę nad sobą stosunkowo niewielkiej grupie federalistów. Unia Europejska upodabnia się tym samym do autorytarnych reżimów, które stosują fasadowe mechanizmy uzyskiwania legitymacji społecznej, nie troszcząc się nawet zanadto o ich wiarygodność. Na tym etapie Polska i inne kraje zdoła oczywiście powstrzymać budowę unijnego superpaństwa, ale przy okazji kolejnego kryzysu może się okazać, że nie będzie już w stanie.

FMC27news