3.4 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Wyścig na chylenie się ku upadkowi

Stany Zjednoczone i Rosja postanowiły rozstrzygnąć między sobą globalną rywalizację, prowadząc gorącą wojnę na Ukrainie oraz zimną w sferze światowej ekonomii. Wynik tych zmagań ustali bieg historii na resztę bieżącego wieku, ale wcale nie jest takie pewne, kto wygra tym razem. Obie strony coraz mocniej robią bokami, więc może żadna z nich.

Zanim Rosja zaatakowała Ukrainę, Ameryka sama obłożyła się sankcjami w kluczowej dla tego konfliktu dziedzinie, to jest w sektorze energetycznym. Przypomnijmy, że prezydentura Joe Bidena zaczęła się od unieważnienia budowy ropociągu Keystone XL z Kanady do rafinerii w środkowych stanach Ameryki. Anihilowano 20 tys. nowych miejsc pracy w postprzemysłowych obszarach Stanów Zjednoczonych, objętych strukturalnym bezrobociem, a przede wszystkim ograniczono możliwości zastąpienia eksportu rosyjskiej ropy kanadyjską, co teraz ma pierwszorzędne znaczenie strategiczne. Powodem była troska o ekologię oraz obawy Indian o źródła wody pitnej. Jeśli Gazprom tych aktywistów nie finansował, były to pieniądze najlepiej zao-szczędzone od czasu ukucia terminu „pożyteczni idioci”.

Postępowy rząd Kanady uznał, że nie warto kruszyć kopii o wyrzucone w błoto głupie 1,5 mld dolarów kanadyjskich i uznał ten ekonomiczny strzał w kolano za świetny pomysł. No to teraz trzeba się z Iranem i Wenezuelą przepraszać.

Ideologiczne szaleństwa obecnej administracji USA długo przed napaścią Rosji na Ukrainę doprowadziły do tego, że w kontekście następnych wyborów prezydenckich zaczęło się mówić: „Demokraci idą po śmierć”. Republikanie zaczęli odwojowywać stany uważane za bastiony Partii Demokratycznej, np. Wirginię (listopad 2021). Wciąż drążona jest zarówno medialnie, jak i sądowo, sprawa oszustw wyborczych, które doprowadziły do prezydentury Bidena.

Krótko mówiąc, USA przystąpiły do konfrontacji z Rosją, mając głęboko zabagnioną sytuację wewnętrzną i niewielkie na ogół zrozumienie własnych obywateli dla idei militarnej pomocy Ukrainie. Aktualne poparcie dla urzędującego prezydenta wynosi 39 proc., a większym zmartwieniem zwykłych Amerykanów jest zapowiadana recesja, której nadejście stara się opóźnić System Rezerwy Federalnej czarowaniem stóp procentowych, zabiegami w istocie bardziej magiczno-ideologicznymi niż ekonomicznymi. Wojna w Europie Wschodniej często postrzegana jest jako sposób odwrócenia uwagi społeczeństwa od zbliżających się problemów gospodarczych.

Owszem, amerykańskie elity wiedzą, o co idzie gra i można wśród nich zaobserwować konsensus ponad podziałami. Republikanie w sprawie wojny nie rzucają Demokratom kłód pod nogi. Nie sabotowano więc projektu zwiększenia funduszy na pomoc Ukrainie do blisko 40 mld dolarów. Jeśli jednak coś pójdzie źle, a pytanie jest nie „czy”, a „kiedy” to nastąpi, większość amerykańskiego społeczeństwa uzna, że te pieniądze lepiej było wydać na ich potrzeby wewnętrzne. Nastąpi więc kryzys zaufania do obu partii.

Ostatnią, lecz nie najmniejszą sprawą jest nietknięta rosyjska agentura wpływu, która metodycznie drąży kamień, demotywując Amerykanów, podsycając lęki i wszelkie procesy społecznego rozkładu. W tej mierze nieocenioną funkcję antidotum odgrywają sukcesy ukraińskiej polityki informacyjnej, która zdołała narzucić własną narrację prawie całemu Zachodowi. Wprawdzie nieprzekonane pozostają państwa tradycyjnie prorosyjskie, czyli Niemcy, Francja i Austria, ale tamtejsze społeczeństwa wywierają na własne rządy mocny proukraiński nacisk. Rosja straciła dobrą prasę na Zachodzie, którą miała od czasów Woltera i to jest wielkie zwycięstwo Ukrainy oraz prezydenta Zełenskiego osobiście. Bez tego człowieka-symbolu narracja amerykańska prezentowałaby się bardzo biednie, wręcz bezradnie. Tę bezradność polityki informacyjnej USA dobrze pokazują wypowiedzi prezydenta Bidena, na bieżąco dementowane przez Biały Dom jako opinie prywatne jakiegoś „pana Bidena”, wygłaszane „od serca”, broń Boże nie serio. To kolejny przejaw ukrytej słabości Ameryki, której władze nie potrafią przekonująco wytłumaczyć ludziom, po co angażują się w tę wojnę. Po Kabulu, czyli Sajgonie-Bis jest to faktycznie bardzo trudne. Na szczęście mają Zełenskiego, który stał się prezydentem wszystkich lewaków, zachodnich i polskich, co jest fenomenem psychologii społecznej, gwarantującym w przyszłości chleb całym pokoleniom badaczy. Jednak nic w polityce nie trwa wiecznie. Nawet boski Zełenski może zrobić fałszywy krok. Już rysę na jego wizerunku rzeźbi dramat obrońców Mariupola i Awzostalu.

Z drugiej strony, Rosja wydaje się mieć kłopoty znacznie większe. Nałożone na nią sankcje zmierzają prostą drogą do uziemienia całego rosyjskiego lotnictwa cywilnego i wstrzymania produkcji energii elektrycznej (bo jedno i drugie wymaga systematycznie serwisowanych turbin) oraz przerwania łańcuchów dostaw do rosyjskich miast-molochów. Na dłuższą metę szlaban na nowoczesne technologie zepchnie Rosję z powrotem do XIX wieku i stanu katastrofy w wojnie krymskiej. Jeśli tylko Ukraina wytrzyma tak długo.

Rosjanie zaś na pewno zniosą więcej od Amerykanów. W imię dumy narodowej będą ziemię jeść, jak za Stalina bywało. Tu Aleksander Dugin, geopolityczny szaman Putina zwyczajnie miał rację, mówiąc, że gospodarka to rzecz bardzo dobra, ale bez znaczenia. Dla Rosjan najważniejszy jest rausz na imperialnej amfetaminie. A że potem kac i smuta? To im żadna nowość!

Ukraina nie wygrywa więc informacyjnej wojny z Rosją. Zauważmy, że znikły już próby apelowania do sumień matek i żon rosyjskich żołnierzy, gdyż te nie zamierzają się wzruszać, ani sumitować, ale reagują na ukraińskie przekazy rosnącą agresją i zapowiedziami zemsty. Jeśli akurat w nie uwierzą. Niewiele zatem wskazuje, żeby Rosjan udało się rozbroić psychicznie. Widoki zniszczonych czołgów z literą „Z” zamiast uczucia rezygnacji wywołują wściekłość. Jedyne, na co można liczyć, to instynkt samozachowawczy rosyjskich żołnierzy, którzy widzą, że są traktowani jak mięso armatnie, metodycznie mielone na nawóz do użyźniania ukraińskiego stepu. Ostatnio zaś odkryli, że skoro ich „akcja specjalna” oficjalnie nie jest wojną, to mogą odmawiać w niej udziału, nie narażając się na represje karno-sądowe, przewidziane dla żołnierzy biorących udział w formalnej wojnie. Jednak masowe poparcie rosyjskiego społeczeństwa dla polityki Putina sprawia, że świeże zasoby mięsa armatniego zawsze się znajdą. Pytanie, czy Ukraińcy nadążą z jego mieleniem? Na to właśnie liczy Kreml, który może pozwolić sobie na nieograniczone i cyniczne szastanie życiem własnych obywateli, byle zmęczyć przeciwnika. Postępująca depopulacja Rosji to już nie jest problem umierającego na białaczkę Putina, po którym choćby potop, byle tylko udało mu się przejść do historii jako trzeci po Piotrze Wielkim i Stalinie wskrzesiciel rosyjskiego imperium. Dlatego wciąż obowiązuje strategia „u nas ludzi mnogo”, choć zdecydowanie nie aż tak mnogo, jak kiedyś.

Wydaje się, że na tę determinację Putina patrzy z wielkim podziwem prezydent Xi Jinping, który z kolei chciałby zostać Drugim po Mao. Stąd Chiny nie kwapią się do ingerowania w ukraiński konflikt w celu jego przerwania, chociaż trwa on już zdecydowanie zbyt długo jak na ich potrzeby polityczne. Gdyby bowiem do tej ingerencji przyszło, Pekin musiałby podać jej powody, akurat takie same, jakie ktoś z Komitetu Centralnego KPCh mógłby wysunąć jako argument przeciw zbyt wybujałym ambicjom Xi… Ten zaś mając na głowie jesienną aklamację na kolejną kadencję, musi chuchać i dmuchać, by nic nie poszło źle. A może pójść. Bo polityka „zero covid” okazała się ślepym zaułkiem choćby. Prezydenci Rosji i Chin nieoczekiwanie znaleźli się na jednym wózku. Być może obaj z rakiem.

Rosyjskim atutem jest też wyraźne poparcie w krajach globalnego Południa, które bardzo niechętnie odnoszą się do sankcji przeciw Rosji i skwapliwie kupują od niej surowce energetyczne po okazyjnie obniżonych cenach. Przykładem Indie i Brazylia. Południowa połowa naszego globu widzi dobrze akurat to, co uparcie nie dociera do polskich polityków, rojących o zastąpieniu Niemiec w roli strategicznego sojusznika USA w Europie, a więc fakt, że epoka światowej hegemonii Ameryki skończyła się; do ustalenia pozostaje, jak bardzo się skończyła. Być może w perspektywie dekady należy spodziewać się wyjścia Stanów Zjednoczonych z Europy, tak jak już wyszły one z Azji Środkowej i wychodzą z Bliskiego Wschodu, pozostawiając własnemu losowi Izrael i Arabię Saudyjską. W tym procesie globalnego schodzenia ze sceny Amerykanom sekundują Chiny, skwapliwie smarując im schody masłem, np. zachęcając Unię Europejską (czyli Niemcy) by zostały jedynym gospodarzem na własnym podwórku. Ta część polityki Pekinu nie zmieni się niezależnie od tego, czy Xi przetrwa do chińskiego nowego roku, czy nie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news