Los Benjamina Netanjahu i nowej koalicji rządowej leży w ławach ultraortodoksyjnych partnerów z Knesetu. Partie religijne stawiają twarde warunki. Ich spełnienie oznacza kryzys izraelskiej demokracji i procesu pokojowego, a więc przedłużenie wewnętrznej destabilizacji. Palestyńczycy szykują nową intifadę. Fala krytyki płynie z Białego Domu. Polityczne wrzenie dosięgło świętości – izraelskiej armii.
Jędrzej Dzitko
Talmud rządzi Izraelem
„Byli, lecz nadal wpływowi doradcy amerykańskich prezydentów wezwali administrację Joe Bidena do zajęcia negatywnego stanowiska wobec nowego rządu Benjamina Netanjahu” – informuje portal World Israel News.
W komentarzu opublikowanym przez „The Washington Post” były ambasador USA w Izraelu Daniel Kurtzer oraz negocjator departamentu stanu Aaron David Miller zaapelowali do Joe Bidena o wywarcie silnej presji na Benjamina Netanjahu w sprawie nowej koalicji rządowej i składu personalnego konstruowanego przez niego gabinetu.
Dla przypomnienia, w tasiemcowym serialu wyborów przedterminowych emitowanym od trzech lat, lewicowo-centrowa koalicja Jaira Lapida i Naftali Bennetta ustąpiła miejsca prawicowo-centrowemu blokowi Likud na czele z Benjaminem Netanjahu. Po rocznej przerwie w ławach opozycji „niezatapialny Bibi” ma szansę odzyskać fotel premiera. Skąd przydomek? Karierze politycznej Netanjahu nie są w stanie zaszkodzić skandale korupcyjne, oskarżenia o nadużywanie stanowiska, które są przedmiotem aż czterech postępowań prokuratorskich lub sądowych.
Co sprawia, że amerykański sojusznik nie tylko ostrzega i krytykuje Bibi, ale grozi Jerozolimie sankcjami? Otóż z rozkładu sił w Knesecie wynika, że Likud nie jest w stanie rządzić samodzielnie. Dlatego Netanjahu zawiązał koalicję z ultraortodoksyjną partią Religijnych Syjonistów i radykalnie prawicową Otzma Yehudit (Żydowska Siła). Ich szefom Bezalelowi Smotriczowi oraz Itamarowi Ben-Gvir zaproponował stanowiska ministerialne.
Na tym nie koniec, partnerzy Likud postawili bowiem twarde warunki. Chodzi o zmianę status quo Judei i Samarii, czyli intensyfikację żydowskiego osadnictwa na Zachodnim Brzegu Jordanu oraz jego formalną aneksję. Ponadto obaj politycy żądają szerszego dostępu Żydów do Wzgórza Świątynnego w Jerozolimie. Oznacza to złamanie fundamentalnej umowy z całym światem arabskim, a głównie z Jordanią.
Jeśli Bibi zgodzi się na takie warunki, cofnie żydowsko-palestyński proces pokojowy o dekadę, czym narazi na fiasko bliskowschodnie sukcesy Donalda Trumpa. Poprzedni prezydent USA dokonał niemożliwego, łamiąc 70-letnią blokadę polityczną i ekonomiczną Izraela przez świat arabski. Klęskę poniesie również administracja Joe Bidena. Sekretarz stanu Antony Blinken uzgodnił z ustępującym rządem Lapida-Bennetta, że przyszłością Żydów i palestyńskich Arabów jest dwupaństwowy Izrael. Tymczasem dla Likudu, znacznej części społeczeństwa, o partiach religijnych nie wspominając, taka perspektywa jest zdradą idei syjonistycznej. Runie idea narodowa, czyli fundament, na którym powstało państwo żydowskie.
Jakby tego było mało, trzy grosze wtrąciło ugrupowanie aszkenzyjskiej społeczności charedim (ultra-ultra ortodoksi). Przewodniczący partii Zjednoczonego Judaizmu Tory Mosze Gafni zapowiedział, że udzieli poparcia nowemu gabinetowi Netanjahu pod szczególnym warunkiem. Chodzi o uchwalenie ustawy znanej pod nazwą „Override” lub „Overrule”. Pozwoliłaby bezwzględnej większości 61 lub więcej członków Knesetu uchylać orzecznictwo Sądu Najwyższego, który obecnie może i unieważnia każdą ustawę uchwaloną przez parlament bez względu na przyczynę. Partie religijne są szczególnie krytyczne wobec najwyższego organu izraelskiego wymiaru sprawiedliwości z powodu werdyktów stojących w sprzeczności z judaistyczną wykładnią prawa. Dla przykładu Sąd Najwyższy przegłosował odroczenie obowiązku służby wojskowej dla studentów szkół religijnych – jesziw. Ponadto orzekł, że konwersje na judaizm dokonywane przez rabinów wymagają akceptacji MSW, jeśli skutkują nadaniem izraelskiego obywatelstwa.
Skutkiem inicjatywy legislacyjnej charedim będzie więc ingerencja w podstawy demokratycznego państwa, za które Izrael chce uchodzić w świecie. Pod względem tożsamościowym Izraelczycy chcą być łączeni z zachodnim, a nie bliskowschodnim systemem wartości.
Tymczasem Gafni stawia sprawę jasno: – Jeśli Likud nie jest gotowy zobowiązać się do uchwalenia naszej ustawy, nie chcemy mieć nic wspólnego z tym rządem.
W świetle rysujących się zagrożeń dla bliskowschodniej polityki USA, a zarazem dla demokracji, Miller i Kurtzer zaapelowali do Białego Domu o wysłanie Izraelowi jasnego ostrzeżenia. Przesłanie winno brzmieć następująco: Bezalel Smotricz oraz Itamar Ben-Gvir nie mogą zostać ministrami finansów i bezpieczeństwa publicznego w nowym rządzie Bibi. Jeśli tak się stanie, Netanjahu będzie odpowiadał za rasistowski korkociąg Jerozolimy. Wówczas Stany Zjednoczone powinny ograniczyć Izraelowi pomoc wojskową i protekcję na forum międzynarodowym.
„Izraelowi należy powiedzieć, że Stany Zjednoczone będą nadal wspierały sojusznika w kwestiach bezpieczeństwa. Nie będą jednak dostarczały broni ofensywnej ani innej pomocy, które posłużą realizacji złej polityki w Jerozolimie (Wzgórze Świątynne) lub na terytoriach okupowanych” – „The Washington Post” cytuje postulaty dyplomatów.
Sęk w tym, że Kurtzer i Miller wyrażają zdanie amerykańskiej diaspory tradycyjnie wspierającej demokratyczne administracje. Joe Bidenowi i Antony Blinkenowi trudno będzie zlekceważyć głos własnej społeczności żydowskiej. Przy tym diaspora jest tradycyjnie liberalna i lewicowa, sympatyzuje zatem z upadłym rządem Lapida-Bennetta.
Burza nad Izraelem
Amerykańskie ostrzeżenia to jedno, a narastający kryzys polityczny w Izraelu to zupełnie inna sprawa. Na wieść o ultimatum Mosze Gafniego adresowanym do Netanjahu, Jair Lapid publicznie przeprosił ojca założyciela Izraela Dawida Ben Guriona za igranie z ogniem przez obecne elity polityczne. Po polsku metafora brzmiałaby zapewne: Ben Gurion przewraca się w grobie.
Wprawdzie Bibi uspakaja: – Talmud nie będzie rządził Izraelem, ale opozycja ma zdanie odmienne. Politycy centrum i lewicy oskarżają religijnych partnerów Netanjahu o podburzanie armii. Pod wpływem wydarzeń na scenie politycznej sympatie Cahalu wyraźnie skręcają w prawo. Przykładem bezradności dowództwa jest kara 10 dni aresztu dla jednego z żołnierzy. Kłócąc się podczas patrolu z sympatykami lewicy, wykrzyczał: Przyjdzie Ben-Gvir i zrobi z wami porządek. W świetle proponowanego stanowiska ministra bezpieczeństwa, wypowiedź zabrzmiała jak groźba. Pech chciał, że żołnierza nagrano, a następnie opublikowano w mediach. Nie można zapomnieć, że większość zawodowej kadry wojskowej to świeccy i religijni syjoniści, dla których idea dwupaństwowej żydowsko-arabskiej ojczyzny jest aberracją.
Z drugiej strony, skład koalicji rządowej Bibi, a zwłaszcza deklaracje programowe wywołały furię Palestyńczyków, bez względu czy mieszkają w Autonomii, czy Strefie Gazy. Coraz częściej dochodzi do krwawych zamachów terrorystycznych, a ich celem są przede wszystkim żołnierze i żołnierki IDF. Dlatego akcja rodzi adekwatną reakcję. Liderzy Hamasu oraz innych bojówek stali się zwierzyną łowną izraelskich ataków odwetowych. Temperatura konfrontacji gwałtownie wzrasta, a eskalacja rodzi obawy przed wybuchem kolejnej intifady.
W efekcie Benjamin Netanjahu stoi w obliczu kryzysowej kumulacji. Jeśli ulegnie administracji Joe Bidena, jego kolejny gabinet po prostu nie powstanie. Serial przedterminowych wyborów do Knesetu będzie trwał nadal. Jeśli spełni warunki koalicyjnych partnerów, odniesie pyrrusowe zwycięstwo. Rząd okaże się mocno nietrwały, podobnie jak większość w Knesecie. Zahamuje natomiast proces normalizacji relacji ze światem arabskim, na czym skorzysta Iran. IDF będzie musiał wkroczyć zbrojnie do Strefy Gazy, bo wobec zastopowania negocjacji, palestyńska intifada z pewnością wybuchnie.