Polska, w książce prof. Marcina Piątkowskiego, jest przedstawiona jako czempion wzrostu gospodarczego w Europie. O przyczyny pyta autora prof. Paweł Wojciechowski.
Zaproponował Pan konsensus warszawski, w przeciwieństwie do konsensusu waszyngtońskiego, jako ten czynnik, który powoduje, że Polska jest czempionem wzrostu gospodarczego w Europie. Skąd taka decyzja?
Napisałem książkę o polskim sukcesie gospodarczym jako studium przypadku kraju, który przez 1000 lat był gospodarczo zacofany i nagle w ciągu ostatnich 33 lat coś mu się świetnie udało. Nie tylko zresztą udało się to Polsce, ale i całemu regionowi Europy Środkowo-Wschodniej. Jako ekonomistę pracującego od dawna za granicą, zawsze mnie irytowało, że w Funduszu Walutowym, Banku Światowym, w Komisji Europejskiej, mówi się o sukcesach krajów, takich jak Korea, Singapur, Tajwan, Chile, Botswana, a nigdy nie wspomina się o Polsce. A myślę, że przykład kraju, który w ciągu ostatnich 33 lat potroił swój dochód narodowy PKB, jest tym, z którego inne państwa mogą i powinny wyciągać wnioski. Na całym świecie jest ponad 150 krajów, które albo są biedne, albo „buksują” w miejscu i nie potrafią dogonić państw bogatych. I uważam, że studium przypadku Polski i regionu jest bardzo ważne. Jest zbiorem innego stosunku do polityki gospodarczej, różniącego się w zasadniczych kwestiach od podejścia azjatyckich tygrysów. I między innymi po to powstał konsens warszawski w odpowiedzi na bardziej znany konsens waszyngtoński, żeby pokazać, na czym polegała specyfika sukcesu Polski i regionu, i jak inne kraje mogą zainspirować się tym przykładem, żeby też coś w swojej własnej polityce gospodarczej zmienić.
Jednak diagnoza jest zasadniczo odmienna, bo w konsensusie waszyngtońskim mieliśmy prywatyzację, wolny handel, deregulację, stabilność fiskalną, jako te czynniki, które napędzały wzrost gospodarczy. A tu są klasyczny wzrost gospodarczy i wiarygodne instytucje. Zgadzamy się co do faktu, że nastąpił dynamiczny wzrost, ale diagnoza jest jednak inna.
Konsens warszawski to dekalog dziesięciu kierunków polityki gospodarczej, z których wynika po części to, co już zrobiliśmy, ale również to, co dalej powinniśmy robić. Konsens waszyngtoński ma złą sławę na świecie. Sprawiedliwie czy nie – większości ekonomistów kojarzy się ze ślepym neoliberalizmem, mówiącym, że rolę państwa trzeba zminimalizować i zmaksymalizować wolę rynku. Jest bardzo rzemieślniczy. Nie bierze pod uwagę rzeczy, które często są ważniejsze, jak właśnie to, żeby budować instytucje. Zresztą, tych w ogóle w konsensie waszyngtońskim nie ma. Instytucje, które były kluczem do osiągnięcia sukcesu gospodarczego przez Polskę, to te, które ściągnęliśmy z Zachodu. Są to rządy prawa, niezależny bank centralny, otwarte rynki, urzędy antymonopolowe. Dziś, mimo tego, co dzieje się w Polsce od siedmiu lat, cały czas się trzymają.
Tu się zgadzamy. Ale czy możemy być dzisiaj przykładem tygrysa europejskiego w zakresie praworządności dla innych państw?
Jesteśmy przykładem tygrysa gospodarczego. W ciągu ostatnich 25 lat rozwijamy się szybciej niż Korea, Singapur, Tajwan. Ten sukces wydarzył się pierwszy raz w naszej tysiącletniej historii. I uważam, że ataki na rządy prawa w Polsce są zupełnie nieuzasadnione, zarówno ekonomicznie, jak i politycznie. Nigdy nie rozumiałem argumentacji, że 33 lata po rozpoczęciu transformacji dalej mamy usuwać sędziów, bo oni są cały czas komunistyczni, mimo że właściwie minęły już dwa pokolenia. To wyimaginowany problem. Jeżeli są problemy z praworządnością w Polsce, to nie są one związane z tym, że mamy takich czy innych sędziów, tylko że sam system jest źle zorganizowany. Więc z tego punktu widzenia technokratycznego atak na praworządność w Polsce, myślę, że nie ma żadnego sensu, jest dla Polski szkodliwy.
Z punktu widzenia umiejętności i tego, co nazywamy innowacjami, jesteśmy mocno w tyle.
Tak i nie. Tak, bo cały czas bardzo daleko nam do tego, żeby tworzyć towary i usługi na eksport. I między innymi częścią tego konsensu i później kolejnych publikacji po tej książce, jest to, że nasz złoty wiek może się skończyć po 2030 r. Dlatego, że wykorzystamy możliwość absorpcji technologii i pomysłów wytworzonych na Zachodzie. Ale jeżeli zechcemy mieć poziom dochodu bliski Niemcom, będziemy musieli zacząć tworzyć, a do tego będą nam potrzebne innowacje. Plusem jest to, że 10 lat temu Polska wydawała na badania i rozwój około 0,5 proc. PKB. Teraz jest to 1,4 proc. Z kolei wydanie 2 proc. PKB pozwoliłby nam stać się europejską Koreą, małym centrum technologicznym regionu i świata. Co do edukacji – zawsze narzekamy, bo nasze uniwersytety nie są Harvardami i myślę, że pewnie nigdy nie będą. Są daleko w rankingach. Ale rankingi niekoniecznie są do końca wiarygodne. Opierają się na dorobku badawczym, który oczywiście jest ważny, niemniej nie pokazuje jakości kształcenia. Bo można być wybitnym badaczem i noblistą, ale nie umieć przekazywać studentom wiedzy. Więc według rankingów nie tworzymy za wiele nowości, stąd nie ma polskich noblistów. Natomiast w kwestii jakości kształcenia, na polskich uniwersytetach dajemy solidną wiedzę przy niskim koszcie. W Stanach Zjednoczonych, jak wiesz, bo też studiowałeś, trzeba wydać 50 tys. dolarów rocznie, żeby studiować na poziomie licencjackim na uniwersytecie, który wcale nie jest lepszy od Uniwersytetu Warszawskiego, Koźmińskiego czy SGH.
Opracowała Beata Tomczyk
Ciąg dalszy rozmowy w formacie wideo na www.fmc27news.pl