Temat otwarcia polskiego rynku dla zagranicznych pracowników zaczyna przypominać temat wynagrodzeń dla urzędników. Kwestia wymaga pilnego, racjonalnego uregulowania, ale jest zbyt polityczna, aby nie stała się orężem w nieustającej kampanii wyborczej, która od wielu lat toczy się w Polsce. Z jednej strony w sierpniu odnotowano najniższe w dziejach Trzeciej RP bezrobocie, z drugiej główne siły polityczne jako ognia unikają stwierdzenia oczywistości – bez solidnego zastrzyku pracowników, także spoza Europy, problemy naszej gospodarki będą się pogłębiać.
Brak rąk do pracy – problem, który narasta
Tematem kampanijnym stały się za to domniemane nieprawidłowości w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, właśnie z wizami dla pracowników z Azji i Afryki w tle. Wcześniej mieliśmy oprotestowany przez opozycję projekt rozporządzenia w sprawie ułatwień wizowych dla pracowników spoza Europy, ostatecznie wrzucony do kosza przez rząd. Straszenie migrantami też zebrało swoje żniwo, o czym rządząca większość przekonała się już wówczas, gdy musiała tłumaczyć obecność tysięcy azjatyckich pracowników w Płocku.
Bezrobocie mamy zatem najniższe w historii, rynek jest bez wątpienia rynkiem pracownika. Z drugiej strony wskaźnik PMI nadal szoruje po dnie, a kluczowe branże alarmują, że brakuje już nie tylko pracowników o odpowiednich kwalifikacjach, lecz i osób wykonujących najprostsze prace. Po odpływie pierwszej fali pracowników z Ukrainy, przede wszystkim mężczyzn, po rosyjskiej napaści na naszego sąsiada, mamy kolejną falę odejść. Tysiące pracowników z Ukrainy wracają do siebie bądź jadą pracować do innych państw Unii Europejskiej. Tak jak zima zawsze zaskakuje drogowców, tak sytuacja na rynku pracy niezmiennie zaskakuje polski rząd.
Trzy elementy polityki wobec zagranicznych pracowników
Nie ma żadnej alternatywy dla ściągania do pracy osób z innych kontynentów. Do tego potrzebne są jednak trzy kluczowe elementy. Pierwszy to ponadpartyjna zgoda na to, iż w trosce o rynek pracy nie gramy politycznie tematyką zagranicznych pracowników. Nie stawiamy znaku równości między nimi a nielegalnymi imigrantami z jednej strony, z drugiej hamujemy z populistycznym straszeniem „obcymi kulturami”. Drugi element – to opracowanie długofalowej strategii wobec pracowników z zagranicy. Tych, którzy przyjeżdżają na krótkie kontrakty i tych, którzy mogą osiąść w Polsce na dłużej, może nawet na stałe. Polska nie ma i nie miała żadnej polityki migracyjnej, o czym eksperci mówili jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie.
Równolegle ze spełnieniem tych dwóch warunków należy pracować nad trzecim elementem, czyli przepisami prawnymi, które urealnią procedury wizowe, pomogą polskim firmom a zarazem maksymalnie utrudnią nadużycia. Takie przepisy muszą powstać w dialogu z przedsiębiorcami, muszą uwzględniać ich potrzeby i uwagi. Na razie dialog w sprawie otwarcia rynku pracy wygląda, mówiąc oględnie, mało dynamicznie.
Wracając do przytoczonego przykładu Płocka i robotników z Azji, którzy pracują na rzecz konsorcjum budującego inwestycję Orlenu. Tysiące pracowników z innego kraju, innego kręgu kulturowego, innego niż chrześcijańskie wyznania. I jakoś potrafią funkcjonować w polskim mieście – bez konfliktów i bez dantejskich scen, które wieszczyła skrajna prawica. Może warto się przyjrzeć płockiemu eksperymentowi i na tej bazie pokusić się o racjonalne rozwiązania?
Źródło: Krzysztof Przybył/Salon24