25.5 C
Warszawa
czwartek, 2 maja 2024

Korea a sprawa polska

Kiedy pracowałem w Korei Południowej, często w rozmowach słyszałem od Koreańczyków zaskakujące stwierdzenia o podobieństwie losów Koreańczyków i Polaków. Zaskakująca była wiedza o historii Polski, często u prostych Koreańczyków. Takiej wiedzy wzajemnie w Polsce o Korei nie było. 

Andrzej Derlatka twórca Agencji Wywiadu i ambasador RP w Seulu

Sprawa się częściowo wyjaśniła, gdy okazało się, że najpopularniejszą Polką w Korei (i kobiecą postacią historyczną w ogóle) jest Maria Skłodowska-Curie, o której uczą się wszyscy uczniowie szkół podstawowych, i która jest powszechnym wzorem dla koreańskich dziewcząt i kobiet. Wprowadzone wiele lat temu – celowo – studiowanie jej życiorysu i dokonań w mocno konfucjańskim społeczeństwie, nawet bardziej konfucjańskim niż w Chinach, w którym pozycja kobiet jest co najwyżej przedmiotowa, pokazywało drogę do ich emancypacji poprzez edukację i pracę. Maria Skłodowska-Curie była przecież zdeterminowaną pionierką walki o dostęp kobiet do nauki i pracy naukowej w zmaskulinizowanym kompletnie XIX-wiecznym świecie. O skali jej popularności w Korei świadczy powstanie wielokrotnie nagrodzonego musicalu o niej.

Przy okazji młodzi Koreańczycy poznawali też historię Polaków żyjących pod zaborami. Widzieli analogię ze zmaganiem Koreańczyków najpierw z dominacją Chin, potem utratą na krótko odzyskanej niepodległości na rzecz Japonii w 1910 r. Podobnie jak Polacy organizowali ruch oporu i nigdy się nie poddali. Podobnie jak Polacy czują się zagrożeni przez większych i potężniejszych sąsiadów mogących powrócić do zaborczych zapędów. Republika Korei jest od 1950 r. w stanie wojny z północnokoreańskim sąsiadem wspieranym przez imperialne Chiny. My od dwóch lat jesteśmy w stanie bezpośredniego zagrożenia wojennego po ultimatum z 17 grudnia 2021 r. w którym Rosja zażądała zrzeczenia się niepodległości na jej rzecz między innymi przez Polskę, oraz nie tylko zagroziła wojną, ale napadła na bezpośredniego sąsiada Polski, wypełniając groźby z tego ultimatum. Podobieństwo losów każe przyjrzeć się doświadczeniom koreańskim, w tym jak radzić sobie z zagrożeniami. Pewne nauki mają charakter uniwersalny.

Droga Seulu do samowystarczalności obronnej

Historia Korei uczy, że należy dbać o sojusze. Głównym sojusznikiem dla obu naszych państw są Stany Zjednoczone Ameryki. W przypadku Korei stoją one na czele koalicji 15 państw utworzonej zgodnie z nadal obowiązującą decyzją RB ONZ z 27 czerwca 1950 r. (m.in. USA, Kanada, Wlk. Brytania, Francja, Australia, Nowa Zelandia, RPA, Grecja i Turcja). W gronie tych państw nie ma Japonii, która pełni kluczową rolę w zakresie bezpieczeństwa na obszarze Azji Północnowschodniej. Realnie mogłaby najszybciej i najskuteczniej udzielić pomocy sojusznikom, tym bardziej że dotarcie pomocy z USA przez Ocean Spokojny zajęłoby wiele tygodni. Japonia ma też identyczne priorytety bezpieczeństwa międzynarodowego jak Republika Korei. Na przeszkodzie stoi między innymi konstytucja Japonii, formalnie zabraniająca posiadania sił zbrojnych (mają „siły samoobrony”) oraz zakazująca uczestnictwa w organizacjach kolektywnej samoobrony. Ponadto ze strony Korei są ciągle niezaspokojone oczekiwania rozliczenia za dziesięciolecia okupacji, w tym wypłaty reparacji i odszkodowań (tu jest analogia do zachowań Niemiec wobec Polski), co skutkuje od lat oziębłymi stosunkami pomiędzy tymi krajami.

Nie wolno zaniedbać swoich własnych możliwości obronnych i własnego przemysłu zbrojeniowego, zgodnie z zasadą: „jeśli umiesz liczyć, licz na siebie”. W tym zakresie Republika Korei przeszła rewolucyjne przemiany. Republika Korei w latach 60. była jednym z najuboższych państw świata, uboższa od komunistycznego sąsiada. Jej PKB per capita w 1961 r. wynosił jedynie 72,00 USD. Była biednym, rolniczym państwem, na dodatek spustoszonym przez japońską okupację (1910–1945) i wojnę koreańską. Gdy w drodze wojskowego zamachu stanu w 1961 r. doszedł do władzy gen. Park Chung-hee, postawił na dynamiczny rozwój gospodarczy oparty na industrializacji, rosnącej gospodarczej samowystarczalności (też w sferze militarnej) i wzroście PKB poprzez eksport wyrobów przemysłowych. Źródłem kapitału były kredyty i pożyczki zagraniczne, głównie z USA. Zapoczątkował tworzenie państwowych konglomeratów przemysłowych, tzw. czeboli, wówczas działających w przemyśle chemicznym, ciężkim, zbrojeniowym, stoczniowym, samochodowym i elektronicznym. Dzisiejsze czebole są już częściowo wolnorynkowe (spółki akcyjne), jak Samsung, LG, Hyundai czy Hanwha. Przez rozbudowane struktury, wielość spółek-córek i wielobranżowość wiele czeboli jest związanych z produkcją zbrojeniową.

Reformy prezydenta Parka wprowadziły Republikę Korei na ścieżkę wzrostu PKB wynoszącego ok. 8-10 proc. rocznie. W 2016 r. Republika Korei była już 11 gospodarką świata. Koreańska droga do zbudowania rodzimego potencjału obronnego była długa, ale przemyślana, planowo i skrupulatnie realizowana. Chociaż Korea Południowa to obecnie zamożne państwo, od początku uznano, że kupowanie gotowych systemów broni od dostawców zagranicznych podnosi potencjał obronny tylko w krótkiej perspektywie czasowej. Pieniądze opuszczają kraj, który nie zwiększa swojej wiedzy, kompetencji i zdolności. Za każdym razem, gdy kupowano poza granicami kraju jakiś system broni, Seul starał się, aby w jakimś stopniu wzmocnił on rodzimy przemysł zbrojeniowy. Już w 1971 roku, powołano do życia Agencję ds. Zakupów Obronnych, z szefem w randze ministra, której zadaniem jest m.in. planowe pozyskiwanie technologii dla własnego przemysłu obronnego oraz zgodnie z koreańską ustawą o przemyśle obronnym wspieranie badań i rozwoju technologii militarnych. Dodam, że my takiej ustawy nie mamy, ani takiej agencji.

Lotnictwo kluczem do rozwoju

Dyktator gen. Park uznał, że kluczowe dla rozwoju nie tylko przemysłu zbrojeniowego, ale i całej gospodarki oraz nauki są kompetencje w przemyśle lotniczym. Na początku koreański przemysł działał głównie jako podwykonawca firm amerykańskich, koncentrując się na serwisowaniu, by z czasem rozwinąć kompetencje w zakresie montażu i produkcji śmigłowców, potem samolotów. Produkowano części do cywilnych samolotów Boeinga, licencyjne śmigłowce UH-60P, a w 1995 r. Samsung Aerospace (obecnie Korea Aerospace Industries – KAI) rozpoczął produkcję samolotów F-16. W oparciu o wykształconą przy produkcji F-16 kadrę pokuszono się o ambitne cele, niekiedy zbyt ambitne, jak np. samodzielne opracowanie własnego samolotu szkoleniowego i szkolno-bojowego, znanego obecnie jako T50. Prace od lat 80. szły powoli i kończyły się porażkami. Dopiero włączenie się amerykańskiego Lockheed Martin, który oddelegował do Korei ok. 200 inżynierów i konstruktorów zwieńczyły projekt sukcesem. Powstał świetny i perspektywiczny samolot, który jest dedykowany do taniego i wszechstronnego szkolenia pilotów F16. Do tego słynie z niezawodności.

Jako ambasador pracowałem w 2006 r. nad pozyskaniem T50 dla Polski, co umożliwiłoby szkolenie naszych pilotów F16 w Polsce. Koreańczykom też chodziło o szkolenie swoich pilotów w Korei, a nie za wielkie pieniądze w USA. Chcieli ew. wydzierżawić samoloty T50, co umożliwiłoby utworzenie w Dęblinie Międzynarodowego Centrum Szkoleniowego dla pilotów F16, bo wszystkie kraje miały ten sam problem z kosztownym szkoleniem w USA. Niestety, wybrano zakup rosyjsko-włoskiego samolotu M346 (w Rosji Jak 130), zwanego Bielikiem, który ma skandaliczną awaryjność (publicznie skarżył się na to b. min. Błaszczak), a do tego dostał certyfikat uprawniający do szkolenia na F16 dopiero w 2022 r. Międzynarodowego Centrum Szkoleniowego do dziś nie ma. Piloci ukraińscy są szkoleni na F16 w Rumunii.

Koreański przemysł lotniczy składa się z 106 dużych firm, z czego dwie występują jako integratorzy systemów – Korea Aerospace Industries (KAI) oraz Korean Air Aerospace Division. Kooperują z nimi tysiące mniejszych firm, a także uczelnie i ośrodki naukowe. Produkcja sektora aeronautycznego miała wartość w 2022 r. ok. 4 miliardy dolarów. Według oficjalnych statystyk 43 proc. tej sumy stanowiła produkcja części do samolotów cywilnych na potrzeby firm Boeing i Airbus. Polska swój przemysł lotniczy rozsprzedała w latach 90., a ostatni wielki zakład – PZL Mielec w 2007 r. Wiele zakładów istnieje nadal głównie w tzw. Podkarpackiej Dolinie Lotniczej, ale państwo polskie nie ma nad nimi kontroli i nie może pokusić się nawet na podjęcie współpracy przy produkcji nowej generacji samolotów wielozadaniowych KF21, co proponują Koreańczycy, a co byłoby niezwykle korzystne dla polskiej armii. Poza tym, że byłoby to lewarem podnoszącym poziom, polskiego przemysłu i odbudową polskiego przemysłu lotniczego – to w przypadku wojny, lub innego załamania dostaw z dalekiej Korei – uniezależniłoby nasze lotnictwo od przerwania dostaw części zamiennych. Planowane Centrum Serwisowe w Bydgoszczy to za mało, a zakupy lotnicze w Korei są ogromne. Obecnie sam eksport do Polski wygenerował w Korei korzyści ekonomiczne w wysokości 127 bilionów Won (ok. 10 mld USD) i przyczynił się do stworzenia 140 tys. miejsc pracy. A zakupy będą większe. Gdybyśmy mieli jeszcze przemysł lotniczy, to przynajmniej połowa tej sumy pozostałaby w Polsce. A w perspektywie moglibyśmy świetnie zarabiać, bo zapotrzebowanie na zakupione przez Polskę samoloty typu FA50, czy KF21 oblicza się na ponad 1000 sztuk, tylko w Europie.

Eksport broni

W wyniku trwającej latami degradacji polskiego przemysłu obronnego Polska przestała się liczyć w świecie jako eksporter broni. Nawet tak świetne produkty jak rakieta przeciwlotnicza „Piorun”/„Grom” z uwagi na małą produkcję nie liczy się (dla sprawiedliwości: produkcja ma być zwiększona). Pomimo lat pracy w Gliwickim OBRUM nie opracowano polskiego modelu czołgu (ponoć jedno z opracowań skopiowali Rosjanie w superczołgu T14 Armata). Dwadzieścia lat temu kupiono licencję na kołowy transporter Rosomak z myślą o tym, że polski przemysł opracuje na jego bazie własny – polski. Do dziś go nie ma, a pomimo setek wyprodukowanych Rosomaków fatalna umowa nie pozwala na ich eksport. Nawet dobrze zapowiadający się polski transporter opancerzony nie jest wdrożony do produkcji (i eksportu), bo jak zbadał NIK wojsko i przemysł od lat się

nie dogaduje. Obecne wzmożenie zakupowe w związku z zagrożeniem wojennym skłania wojsko raczej do kupowania broni za granicą, a nie lokowania zakupów w kraju. Inna sprawa, że po latach degrengolady przemysł nie jest w stanie dostarczyć tego, co potrzebuje wojsko. O skali upadku niech świadczy to, że w ciągu ośmiu lat rządów PiS, w państwowym przemyśle zbrojeniowym skupiony obecnie w Polskiej Grupie Zbrojeniowej (PGZ) średnio co rok zmieniali się prezesi z różnych koterii pisowskich, którzy nie pomyśleli nawet o produkcji podstawowej amunicji, co okazało się teraz przy okazji dostaw dla walczącej Ukrainy. W Polsce nie jesteśmy w stanie samodzielnie produkować łusek, zapalników, a nawet prochu strzelniczego. Jesteśmy co prawda potentatem w produkcji trotylu, ale amerykańską licencję na jego produkcję uzyskali w 2002 r. prezesi „starej daty” w ramach offsetu za zakup samolotów F16. Teraz kupujemy nowocześniejsze i droższe samoloty F35, ale nowi prezesi zapomnieli o offsecie na nowoczesne technologie np. prochu bezdymnego czy nitrocelulozy, więc ich nie mamy, a polscy naukowcy nie dają rady ich opracować. Zaś Finowie i Niemcy dostali w ramach offsetu to, co chcieli, m.in. całe fabryki produkcji samolotów. W Polsce rządzący zapomnieli, że produkcja i eksport broni to jedna z najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki. Mówiąc obrazowo, eksport broni mógłby zarobić chociaż w części na rozwój armii. Poza tym badania naukowe w przemyśle obronnym promieniują postępem w całym przemyśle.

A jak to jest w Republice Korei? W latach 2012-2016 według danych Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), eksport Korei Południowej stanowił około 1 proc. całego eksportu broni na świecie. W latach 2017-2021 udział wzrósł do 2,8 proc. Korea Południowa stała się ósmym największym eksporterem broni na świecie. W 2000 r. była na 31. pozycji. Koreański przemysł zbrojeniowy (K-Defence) planuje do 2027 r. zająć 4, miejsce w świecie w eksporcie broni. W 2021 r. pierwszy raz wartość eksportu broni przewyższył w Korei jej import (ok. 7 mld USD). W latach 2021-2022 eksport broni wzrósł o 230 proc. do poziomu 17 mld USD. Planuje się uzyskać 20 mld USD w 2024 roku.

Koreańska szansa dla Polski

Broń, jak każde urządzenie, psuje się i zużywa. Wymaga napraw i serwisu. Kupujemy broń głównie w USA i Południowej Korei. To bardzo daleko, za oceanami. A trasy logistyczne w czasie wojny będą jednymi z pierwszych celów przeciwnika. Jeśli zostaną przerwane – broń nie będzie naprawiana, części nie będą wymieniane. Oczywiście wojsko robi zapasy części zamiennych, ale one też się wyczerpią szybciej, niż wojsko tego by oczekiwało. Lekarstwem jest ulokowanie produkcji tych rodzajów broni, które są podstawowe i tej szybko zużywającej się (amunicji karabinowej i artyleryjskiej oraz rakietowej) w kraju. Poza tym, jak uczy doświadczenie Ukrainy, w kraju powinny być produkowane te systemy broni, które mają zasadnicze znaczenie dla prowadzenia walki, a o które błaga Ukraina. To są czołgi, transportery opancerzone (KTO), bojowe wozy piechoty (BWP), artyleryjskie wyrzutnie rakietowe dalekiego zasięgu, samoloty wielozadaniowe i uzbrojenie do nich (jak bomby szybujące i rakiety dalekiego zasięgu) oraz drony.

Znaczną część tego uzbrojenia produkujemy lub możemy produkować. Problemem jest często jego przestarzałość, czasem wręcz archaiczność (BWP1). Dobrą broń zaoferowała nam Korea Południowa, czasem bardzo nowoczesną. Do tego chce przenieść jej produkcję do Polski na rynki EMEA (Europa, Bliski Wschód, Afryka), głównie ze względów logistycznych. Wiele krajów prowadzi rozmowy handlowe z Koreą (m.in. Rumunia i Bułgaria), ale chce mieć zagwarantowane wsparcie eksploatacyjne, też na wypadek wojny. A wsparcie z Korei nie gwarantuje tego. Koreańczycy chcieliby więc mieć w Polsce bazę przemysłową. Razem z polskim przemysłem rozwijać i modernizować systemy broni. Razem ją eksportować. Poza tym produkowane w Polsce części mogłyby być dostarczane do Korei, gdyby tam powstał kryzys. To sytuacja korzystna dla obu stron, tzw. win – win. Niestety najpierw w Korei banki, które w dużym stopniu finansują te projekty, przekroczyły limity udzielanych kredytów. Problem rozwiązano poprzez ustawowe podniesienie limitów. Także w Polsce w kampanii wyborczej pojawiły się szokujące pomysły zerwania kontraktów (ciekawe, czym pomysłodawcy chcieliby je zastąpić w obliczu zagrożenia wojennego). Potem już z kręgów rządowych zgłoszono postulat ograniczania wolumenów. Problem w tym, że zakupy w Korei gotowych systemów de facto w części finansują transfer technologii do Polski i organizacje linii produkcyjnych, a o produkcję w Polsce nam głównie chodzi. Szybko pojawili się konkurenci pragnący wykorzystać sytuację. Rumunia zaczęła negocjacje o zakupach broni w Korei i o ew. jej produkcji. Przypomina mi się znana z autopsji sytuacja z inwestycjami motoryzacyjnymi czebola Hyundai w końcu lat 90. Prowadzili rozmowy o potężnych inwestycjach produkcji samochodów właśnie na rynki EMEA. Przyjechał sam prezes Kim. Potraktowano go fatalnie. Przetrzymano go w sekretariacie jakiegoś wiceministra kilka godzin, zanim doczekał oziębłej audiencji. To w kulturze konfucjańskiej straszliwy despekt. A o spotkanie z nim zabiegają prezydenci i premierzy. Budżet Hyundaia jest większy od budżetów wielu państw. W rezultacie urazy prezes Kim oświadczył: „wszędzie, byle nie w Polsce”. Zdecydował, ze fabryki Hyundai i KIA (to część koncernu) powstaną w Czechach i na Słowacji. Od lat więc te państwa czerpią ogromne zyski z produkcji i eksportu koreańskich samochodów. Na broni zarabia się lepiej. Nie zepsujmy tego.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze