Polska ma realne podstawy prawne domagania się odszkodowania od Niemiec za II wojnę światową. W grę wchodzą nie tylko miliardy euro, lecz także możliwy transfer technologii lub przynajmniej zwrot zagrabionych dzieł sztuki. Dlatego kwestia odszkodowania od Niemiec powinna stać się priorytetem polskiej polityki zagranicznej.
Niemiecki tygodnik „Der Spiegel”, w artykule zatytułowanym „Puste groźby”, zacytował list szefa niemieckiego MSZ Franka Waltera Steinmeiera, jaki przesłał on do wiceprzewodniczącego niemieckiego Bundestagu, Johannesa Singhammera. Pismo dotyczyło ewentualnych reparacji wojennych, jakich Polska mogłaby się domagać od Niemiec z tytułu strat i krzywd, jakich doznała w czasie II wojny światowej. W ocenie Steinmeiera, Polska nie ma żadnych podstaw prawnych do tego, aby domagać się od Niemiec reparacji za II wojnę światową. Według szefa niemieckiej dyplomacji, ta sprawa jest już „prawnie i politycznie zamknięta”. Mało tego, jak podkreśla „Der Spiegel”, Steinmeier w swoim liście stoi na stanowisku, że Polska przyłączając się 24 sierpnia 1953 r. do sowieckiej rezygnacji z reparacji od Niemieckiej Republiki Demokratycznej, zrezygnowała także z reparacji wobec całych Niemiec. Dziennikarze podkreślają, że list szefa MSZ do wiceszefa Bundestagu jest reakcją na groźby, jakie w ostatnim czasie padały w tej sprawie ze strony Jarosława Kaczyńskiego, szefa rządzącej w Polsce od kilku miesięcy partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS). Dla ich zobrazowania przytoczyli nawet wypowiedź prezesa PiS „o nieuregulowanych rachunkach z Niemcami”, jakiej udzielił TV Republika w dniu 11 grudnia ubiegłego roku. Jak pisze niemiecki tygodnik, Kaczyński miał wówczas powiedzieć m.in., że „rachunek krzywd po polskiej stronie jest ogromny i powtarzam, w ciągu tych 70. już lat, które minęły od końca wojny, te sprawy nie zostały nigdy załatwione i w sensie prawnym są aktualne, bo jak wiemy, to zostało niedawno przez pana Kostrzewę-Zorbasa odkryte (dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas we wrześniu 2014 r. poinformował opinię publiczną, że zrzeczenie się przez Polskę reparacji wojennych w 1953 r. nie ma mocy prawnej – red.), nasza rezygnacja z odszkodowań nigdy nie została zarejestrowana przez odpowiedni organ ONZ, czyli w sensie prawnym tego w ogóle nie ma. Droga jest otwarta i w Niemczech też się powinno o tym pamiętać”.
Szef niemieckiego MSZ podkreślił, że zaniechanie rejestracji tego zrzeczenia się wojennych reparacji nie oznacza wcale, że deklaracja strony polskiej jest nieważna. Niemiecki tygodnik usiłując zmarginalizować znaczenie treści listu Steinmeiera, podkreślił jednak, że jego list zawiera jedynie prywatne zdanie szefa niemieckiego MSZ, co zabrzmiało dość humorystycznie. Trudno bowiem, jak sugeruje „Spiegel”, uznawać listy urzędujących szefów MSZ do urzędujących szefów swoich parlamentów za całkowicie prywatna korespondencję. Mamy bowiem do czynienia z przedstawicielem władzy niemieckiego państwa i to tym, który reprezentuje je na arenie międzynarodowej. Tak czy inaczej, to ujawniony przez „Spiegla” list to na pewno dla nas ważny sygnał, że Niemcy mocno obawiają się oficjalnego zgłoszenia przez Polskę reparacji za II wojnę światową. Dobrze wiedzą, że będą mieli kłopot. I zapewne zdają sobie sprawę, że wcześniej czy później musieliby w jakiś sposób uwzględnić nasze roszczenia. A to mogłoby zachęcić inne kraje do wysunięcia analogicznych żądań.
Zapomniana ekspertyza
Czy droga prawna do oficjalnego zgłoszenia przez Polskę takich roszczeń wobec Niemiec jest rzeczywiście już zamknięta? Dotarliśmy do ekspertyzy prawnej w sprawie ewentualnych reparacji wojennych z Niemiec, jaka w 2005 r. została przygotowana dla PiS, zanim partia ta zwyciężyła w wyborach parlamentarnych i objęła władzę. Jej autorami byli m.in. prof. Jan Sandorski (Wydział Prawa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu), prof. Mariusz Muszyński (Wydział Prawa UKSW w Warszawie), dr Karol Karski (Wydział Prawa UW) oraz mecenas Stefan Hambura – polski adwokat, znany z tego że twardo broni w Niemczech polskich interesów. Według tego dokumentu „w polsko-niemieckich stosunkach nie istnieje żaden traktat w sprawie reparacji od Niemiec”. Autorzy ekspertyz zaznaczają ponadto, że deklaracja władz PRL z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się przez Polskę takich reparacji, nawet przy założeniu, że była ona skuteczna, odnosi się jedynie do NRD, a nie całych Niemiec. Podkreślają przy tym, że w 1953 r. zarówno ZSRR jak i Polska uznawały NRD za jedyne państwo niemieckie, zaś RFN i Zachód w ogóle nie uznawały NRD za państwo niemieckie. Ale autorzy ekspertyzy zwracają również uwagę na wiele innych aspektów związanych z deklaracją władz PRL. Wskazują m.in. na to, że deklaracja ta mogła zostać podjęta pod presją Sowietów, za którym to wnioskiem przemawiają okoliczności powstania dokumentu. Otóż jak napisali polscy prawnicy, posiedzenie Rady Ministrów PRL, na którym miała zostać ona podjęta, odbyło się w niedzielę, trwało zaledwie pół godziny (od 19.00 do 19.30) i nie było poprzedzone żadną dyskusją. W swojej ekspertyzie wskazują na to, że zarówno późna pora, jak i ekspresowe tempo powstania dokumentu uprawniają do takich przypuszczeń. Niejasne okoliczności wydania przez stronę polską tej deklaracji (23 sierpnia 1953 r.), zdaniem autorów tej ekspertyzy stają się tym większe, jeśli uwzględnimy fakty związane z porozumieniem Sowietów z NRD w tej sprawie. Przywołują też m.in. relacje na ten temat z wschodnioniemieckiej gazety „Neues Deutschland” z 25 sierpnia 1953 r., w której komunikowano, że „w dniu wczorajszym rząd PRL przyjął uchwałę, w której z pełnym uznaniem powitał uchwałę rządu ZSRR w kwestii niemieckiej” i daje podano samą treść polskiej deklaracji o zrzeczeniu się reparacji. Problem w tym, że „dniem wczorajszym” był 24 sierpnia (poniedziałek), a nie 23 sierpnia (niedziela). Dlatego w ocenie polskich prawników nie można uznać wspomnianej deklaracji za suwereny akt polskich władz. Podkreślają również, że jedyny sporządzony w języku polskim egzemplarz tekstu deklaracji znajduje się w archiwum niemieckiego MSZ. Według ekspertów tekst pisany jest specyficznym językiem, pełnym błędów i rusycyzmów w rodzaju „wiesc”, „miluczajczych”, „poeziteie” „niezbedanych”. Rozpoczyna się od dziwnego zdania: „Obiadowany przez G.M. Malenkowa na cześć delegacji rządowej NRD” i dopiero potem jest właściwa treść deklaracji. Powstaje zatem uzasadnione pytanie, czy przypadkiem nie było tak że dokument został napisany przez przedstawicieli ZSRR i NRD w czasie pobytu wschodnioniemieckiej delegacji w Moskwie? Podczas, której Przewodniczący Rady Najwyższej ZSRR Gieorgij Maksimilianowicz Malenkow wydał obiad, o którym mowa jest w treści tego dokumentu. Trudno uwierzyć, aby Rada Ministrów w Warszawie postanowiła zacząć swój dokument od zdania dotyczącego obiadu wydanego na Kremlu dopiero następnego dnia. Autorzy ekspertyzy podkreślają również że „nie ma żadnej noty do ówczesnego rządu NRD, która mogłaby być częścią umowy w formie wymiany not, znane prawu międzynarodowemu”.
Jak zaznaczają eksperci, w archiwach zachował się jedynie list premiera NRD Otto Grotewohla, który dziękuje Radzie Ministrów PRL za zrzeczenie się reparacji oraz odpowiedź na ówczesnego Prezydenta PRL Bolesława Bieruta. Jednak w ich ocenie wymiana korespondencji wcale nie oznacza, że umowa o zrzeczeniu się reparacji pomiędzy stronami (NRD i PRL) została właśnie zawarta, ponieważ wspomniane listy nie spełniają żadnych przesłanek dla umów międzynarodowych. Niezwykle ważna okolicznością związaną z deklaracją władz PRL o zrzeczeniu się reparacji jest to, że komunistyczne władze w Warszawie w grudniu 1970 r. odmówiły jej potwierdzenia przy okazji podpisywania układu pomiędzy PRL a RFN o normalizacji stosunków dwustronnych. Wprawdzie, jak podkreślają, strona niemiecka podała to później w swoim biuletynie rządowym, jednak nie wskazano w nim na podstawie jakich przesłanek rząd PRL miał zrezygnować z reparacji wojennych wobec RFN. Autorzy ekspertyzy zwracają również uwagę, że niemiecki Bundestag przyjmując w marcu 1990 r. uchwałę, w której przypomniano o zrzeczeniu się przez Polskę w 1953 r. reparacji wojennych podał, że odnosi się ona do całych Niemiec. Strona niemiecka obawiała się bowiem polskich roszczeń.
Jest oczywiste, że ta uchwała w żaden sposób nie obowiązuje Polski. W ekspertyzie zwrócono również uwagę, że Traktat 2+4” z 1990 r. czy polsko-niemiecki traktat z 14 listopada 1990 r. o potwierdzeniu istniejącej granicy nie odnosi się do kwestii reparacji wojennych, ani do jakichkolwiek wcześniejszych deklaracji w tej sprawie. Nie mogą być więc one przywoływane przez stronę niemiecką jako „milcząca zgoda” strony polskiej. „Kwestię należnych Polsce od Niemiec reparacji wojennych można uznać za nadal otwartą” – stwierdzają prawnicy i „dopuszczającą możliwość formułowania roszczeń w tym zakresie wobec Niemiec”.
Ile nam są winne Niemcy?
Aby oszacować wysokość reparacji wojennych, jakich Polska mogłaby domagać się od Niemiec, należy uwzględnić bilans wszystkich strat, jakich Polska doznała w wyniku II wojny światowej. Straty te to dotyczą przede wszystkim majątku narodowego, gdzie sięgają prawie 38 proc. jego stanu sprzed wybuchu wojny. Przy czym straty majątku narodowego w poszczególnych jego działach są mocno zróżnicowane. I tak przykładowo: straty polskiego kolejnictwa sięgnęły 84 proc. stanu posiadania sprzed wojny, przemysłu tekstylnego – 70 proc., energetyki – 65 proc., przemysłu chemicznego – 64,5 proc, poczty i telekomunikacji – 62 proc., przemysłu elektrotechnicznego – 55,4 proc., przemysłu spożywczego 53,1 proc., przemysłu metalowego 48 proc., górnictwa – 42 proc., leśnictwa – 28 proc. Zniszczeniu uległo również ponad 20 proc. gospodarstw wiejskich. Największe zniszczenia majątkowe dotyczyły jednak ośrodków miejskich. Wśród tych najpoważniejsze miały miejsce w Warszawie, gdzie zniszczono m.in. 80 proc. zabudowy miejskiej i aż 90 proc. obiektów przemysłowych, jakie do wybuchu wojny zlokalizowane były w polskiej stolicy. W ujęciu szczegółowym, stan zniszczeń Warszawy przedstawiał się jeszcze bardziej porażająco. I tak m.in. zniszczeniu uległo 100 proc. mostów, 90 proc. budynków przemysłowych, 90 proc. obiektów zabytkowych, 90 proc. obiektów służby zdrowia, 70 proc obiektów oświatowych, 50 proc. elektrowni, 46 proc. gazowni. W ogromnym stopniu zniszczone zostały również wszystkie miejskie sieci w Warszawie. Zniszczeniu uległo 85 proc. sieci tramwajowej, 70 proc. sieci telefonicznej, 65 proc. sieci elektrycznej, 30 proc sieci wodociągowej, 28,5 proc. sieci kanalizacyjnej. Z równie potężnymi zniszczeniami w czasie II wojny światowej mamy do czynienia w przypadku innych polskich miast. Tak naprawdę dopiero w ostatnich kilkunastu latach władze polskich miast podjęły wysiłki, aby dokonać pełniejszego bilansu swoich strat w czasie II wojny światowej. Taką inicjatywę podjął m.in. śp. Lech Kaczyński, gdy był prezydentem Warszawy (2002-2005). Niemniej trudnym zadaniem jest wycena utraconego w czasie wojny majątku narodowego. Eksperci szacują jednak, że wartość utraconego przez Polskę majątku narodowego w czasie II wojny światowej może oscylować dzisiaj nawet w granicach 650- 700 mld dolarów amerykańskich. Warto zaznaczyć, że straty samej Warszawy oszacowano na 54 mld dolarów amerykańskich (według raportu z 2004 r.), zaś Łodzi na około 40 mld dolarów amerykańskich (wycena z 2006 r.). Ale szacowana obecnie kwota utraconego przez Polskę majątku narodowego nie wydaje się być kwotą ostateczną. W wielu bowiem polskich miastach nadal trwają prace związane z bardziej precyzyjnym oszacowaniem wartości utraconego w czasie wojny majątku.
Do strat związanych z utratą majątku narodowego należy doliczyć jeszcze straty związane z polityką finansową niemieckich władz w okupowanej Polsce, których oszacowanie jest znacznie trudniejszym problemem, niż majątku trwałego. Generalna Gubernia (GG) będąca prawdziwą kolonią III Rzeszy, każdego roku musiała płacić potężną daninę na rzecz III Rzeszy, której wielkość ustalał jej minister finansów Lutz von Krosigk. W 1941 r. było to łącznie 500 mln złotych, w 1942 r. już 1,3 mld złotych a w 1943 r., w szczytowym dla Niemców okresie wojny, prawie 3 mld złotych. To były kwoty, które bezpośrednio zasilały budżet wojenny III Rzeszy. Warto również wspomnieć, że niemiecki Wermacht wystawiał GG rachunki za stacjonowanie na jej terenie niemieckich żołnierzy i były one znacznie większe od faktycznych kosztów. I tak przykładowo w 1942 r. koszta stacjonowania terenie Generalnej Guberni 400 tys. niemieckich żołnierzy wyceniono na prawie 100 mln złotych, chociaż w rzeczywistości było ich zaledwie 80 tysięcy. Aby pokryć te „wydatki” gubernator Hans Frank systematycznie podnosił podatki od wszelkich nieruchomości na terenie Generalnej Guberni, przy czym dotyczyło to tylko Polaków. W każdym razie, w okupowanej Polsce Niemcy zastosowali system finansowy, który nie tylko miał zapewnić finansowanie kosztów tej okupacji, ale i kosztów całej prowadzonej przez III Rzeszę wojny. Ale czy to jest już wszystko jeśli myślimy o reparacjach wojennych od Niemiec za straty, jakich doznaliśmy w czasie II wojny światowej? Naturalnie nie! Odrębnej wyceny trzeba dokonać, jeśli idzie o zrabowane przez Niemców dobra kultury. Straty tych szacowane są przez ekspertów na 43 proc. i w znacznej mierze wiążą się ze stratami jakich doznały w czasie wojny polskie miasta. Warto jedynie zaznaczyć, że z polskich muzeów zniknęło m.in. ok. 2,8 tys. obrazów znanych europejskich malarzy, 11 tys. obrazów autorstwa malarzy polskich, 1,4 tys. wartościowych rzeźb. W sposób szczególny ucierpiały w czasie wojny polskie biblioteki. Szacuje się, że straty ogólne zasobów polskich bibliotek wyniosły około 22 mln książek, co stanowiło blisko 66 proc. wszystkich przedwojennych polskich zbiorów bibliotecznych. Historycy sztuki szacują, że niemieccy okupanci zrabowali w Polsce około 516 000 pojedynczych dzieł sztuki o wartości co najmniej 11 mld dolarów. Ale nie tylko obszar polskiej kultury winien być uwzględniony przy oszacowaniu wielkości polskich strat i ich wycenie. Nie można pominąć strat biologicznych, jakich Polacy doznali w czasie wojny ze strony niemieckiego okupanta. Wstępne szacunki IPN mówią, że w wyniku okupacji niemieckiej życie straciło od 5,470 mln do 5,670 mln polskich obywateli. Ale oprócz tego eksterminacyjna polityka niemieckiego okupanta trwale osłabiła potencjał biologiczny naszego narodu, którą to stratę trudno oszacować nawet w przybliżeniu. Tak czy inaczej ogólna wartość polskich strat spowodowanych przez niemiecką III Rzeszę może sięgnąć kilku bilionów amerykańskich dolarów, oczywiście przy obecnym kursie!
Jest o co walczyć
Jeszcze raz przyjmijmy, że wartość polskich roszczeń względem Niemiec może sięgać nawet kilku bilionów amerykańskich dolarów. Nawet odzyskanie ułamka należnych kwot, mogłoby oznaczać wielkie inwestycje w przemysł, infrastrukturę, tysiące nowych miejsc pracy, jakie w związku z nimi powstałyby, a co za tym idzie rozwój gospodarczy kraju na poziomie nie mniejszym niż 10-15 procent PKB. Nie tylko to. Nastąpiłaby także radykalna poprawa perspektywy życiowych dla Polaków, którzy zapewne masowo zaczęliby wracać z zagranicy i wzmacniać narodowy potencjał.
Zgłoszenie roszczeń wobec Niemiec wydaje się być tylko kwestią politycznej decyzji polskiego rządu. Czy ten scenariusz może się kiedyś się spełnić? Gdyby Niemcy się go nie obawiali, nie byłoby publikacji „Der Spiegla”.