Co najmniej od listopada 2015 r. na Kremlu trwa ożywiona debata z udziałem ekspertów i politycznych decydentów na temat dróg wyjścia z gospodarczego kryzysu, czyli przedłużenia i zachowania władzy oligarchicznych elit.
Władimir Putin zaczyna sobie zdawać sprawę z pułapki, w jaką zapędził Rosję budując surowcową gospodarkę i blokując strukturalne reformy. Obecnie na Kremlu trwa ożywiona debata dotycząca dróg wyjścia z kryzysu. Z jednej strony, na jej temperaturę wpływa wyborcza potrzeba, jesienią tego roku Rosjanie wybiorą nowy parlament, a w 2018 r. zagłosują na prezydenta. Z drugiej strony, o wybór ekonomicznej szczepionki ostro spierają się okołokremlowskie grupy wpływu, bo od sposobu terapii zależy przejęcie wysychających strumieni państwowych pieniędzy. Nieoczekiwanie w środku całego zamieszania pojawił się były wicepremier i minister finansów Aleksiej Kudrin, któremu Putin powierzył opracowanie strategii rozwoju kraju. Jaką rolę ma do odegrania kremlowski doradca?
Im dalej, tym gorzej
Wbrew przekazowi kremlowskiej propagandy skierowanej do Rosjan, w kraju nie dzieje się dobrze, podobnie jak w gospodarce. Co prawda, podczas kwietniowego telemostu z obywatelami, Władimir Putin starał się uspokoić społeczeństwo tradycyjnym stwierdzeniem – prezydent o wszystkim wie i trzyma rękę na gospodarczym pulsie, ale wyniki badań socjologicznych każą uderzyć na alarm. Zgodnie z wiosennym sondażem ośrodka badania opinii publicznej „Lewada” tylko 18 proc. Rosjan uważa, że państwo wywiązuje się ze swoich socjalnych zobowiązań, a ponad 39 proc. twierdzi, że sprzeniewierzyło się wyborczej umowie. Jej główny punkt mówił przecież o politycznej lojalności Rosjan wobec Kremla w zamian za udział w surowcowej prosperity. No cóż, światowe ceny ropy naftowej runęły i obywatele zdają sobie sprawę, że nie jest to wina ich politycznego idola – Putina. Poziom zaufania do prezydenta jest nadal astronomicznie wysoki i sięga 82 proc., a więc przyczyna kremlowskiego alarmu kryje się w innych wartościach. To prawda, że protestacyjna aktywność Rosjan, wyrażona gotowością do strajków i demonstracji ulicznych jest nadal niska i sięga ok. 10 proc. w skali kraju, a zatem wzrastająca świadomość negatywnych skutków kryzysu dla życia zwykłej rodziny nie przekłada się jeszcze na polityczny ferment. Kluczowe jest słowo „jeszcze”, bowiem udział umiarkowanych optymistów, czyli osób uważających, że Rosja przeżywa okresowe trudności gospodarcze, wywołane niekorzystną koniunkturą zagraniczną, spadł do 40 proc. Za to w 2015 r. podwoiła się liczba Rosjan (do 36 proc.), którzy nie nazywają obecnej sytuacji kraju inaczej niż stagnacją, a nawet ekonomicznym chaosem. A to przekłada się na wzrost liczby obywateli (do 19 proc.) uważających, że jeśli państwo nie wypełnia należycie swoich obowiązków, to trzeba je zmusić do służenia interesom społecznym. Z punktu widzenia kremlowskich elit władzy to bardzo niedobrze, bo dotychczasowy kontrakt społeczny mógł być realizowany jedynie w sytuacji, gdy do Rosji płynął nieprzerwanie rwący potok petrorubli. Dzięki super dochodom z eksportu surowców w latach 2007-2012 Rosjanie podwoili swoje dochody, a płace i emerytury były corocznie indeksowane. W dzisiejszej sytuacji gospodarczej dotrzymanie populistycznych obietnic władzy jest po prostu niemożliwe. Natomiast, jak wykazało badanie ośrodka „Lewada”, społeczne oczekiwania na opiekę ze strony państwa, nazywane lewicowym zapotrzebowaniem, wzrasta wprost odwrotnie.
Dlatego według ocen rosyjskich mediów, co najmniej od listopada 2015 r. na Kremlu trwa ożywiona debata z udziałem ekspertów i politycznych decydentów na temat dróg wyjścia z gospodarczego kryzysu, czyli przedłużenia i zachowania władzy oligarchicznych elit. Zazwyczaj obraz rosyjskiej gospodarki przedstawiany w zachodnich mediach ogranicza się do cytowania danych spadku rosyjskiego PKB (o 3,7 – 4,5 proc) w ubiegłym roku oraz wskaźników rocznej inflacji (16-18 proc.) W rzeczywistości sytuacja jest dużo gorsza, bo też kryzys nie zaczął się wczoraj, a już na pewno nie z chwilą załamania cen ropy naftowej i wprowadzenia krzyżowych sankcji ekonomicznych. Jak udowadnia w swojej analizie Andriej Mowczan, do niedawna przedsiębiorca i finansista, który odniósł biznesowy sukces, a obecnie ekspert gospodarczy Moskiewskiego Centrum Carnegie, w ostatnim dwudziestopięcioleciu Rosja przeżyła kompletny cykl rozwoju ekonomicznego. Od pełnego krachu gospodarki planowej późnego ZSRR, przez niedokończony skok w gospodarkę rynkową, po nawrót surowcowej iluzji dobrobytu, zakończony klasyczną chorobą holenderską, demotywującą do podjęcia niezbędnych reform strukturalnych. Wszystkie ze stosowanych w międzyczasie metod zarządzania gospodarką i instrumentów stymulowania wzrostu dziś okazują się nieskuteczne, a zatem przestały być aktualne. Skutki są poważne, i o ile coś się nie zmieni, staną się naprawdę tragiczne w okresie od 3 do 10 lat. Choć obecnie rosyjska gospodarka nie znajduje się jeszcze w dramatycznym położeniu, to warto przytoczyć kilka parametrów kluczowych dla najbliższej przyszłości. I tak, okazuje się, że w latach 2000-2016 na tle wzrostu wydobycia i eksportu energetycznych węglowodorów, rosyjska gospodarka uległa całkowitej degradacji, tracąc jakąkolwiek zdolność do konkurencji w świecie. Na PKB składa się w 20 proc. eksport ropy naftowej i gazu; w 30 proc. handel zagraniczny i wewnętrzny; w 15 proc. wewnętrzny rynek energetyczny i infrastruktura. Jeszcze 15 proc. przynosi realizacja projektów państwowych finansowanych z budżetu federalnego, a ok. 9 proc. PKB to wkład sektora bankowego. I tylko 10 proc. produktu krajowego stanowi pozasurowcowa produkcja oraz niezależny sektor usług. Jak twierdzi Mowczan, w tym samym czasie, państwo zaciągnęło „bezrozumne” zobowiązania socjalne, dzięki którym wzrost płac wyprzedził dwukrotnie przyrost PKB, a czterokrotnie realną produktywność siły roboczej. Dlatego obecnie gospodarka, a szczególnie sektor przemysłowy są nie tylko niedokapitalizowane, ale uległy kompletnej archaizacji. 40 proc. mocy przemysłowych stanowią urządzenia przestarzałe technologicznie, a zatem niezdolne do wytwarzania konkurencyjnej produkcji. Polityka gospodarcza zainfekowana chorobą holenderską doprowadziła także do znaczącej, bo dwukrotnej redukcji niezbędnego parku maszynowego. Tymczasem państwo nie ma środków na kapitalizację sektora realnej produkcji, bo oficjalny deficyt budżetowy wynosi 3 proc. PKB, a faktyczny ok. 5 proc. Potrzebnych kapitałów własnych nie mają tym bardziej rosyjskie firmy i przedsiębiorstwa. Podobnie wygląda efektywność energetyczna Rosji, kraju który na wytworzenie jednego dolara PKB użytkuje czterokrotnie więcej energii elektrycznej niż Japonia. Najgorzej jednak wygląda kapitał ludzki. Ze względu na negatywne procesy demograficzne roczny ubytek populacji zdolnej do pracy wynosi 0,5 proc. czyli milion osób. Przy tym zdecydowana większość ludności w wieku produkcyjnym pracuje w sektorach państwa, nie dających wzrostu, ani żadnej wartości dodanej w gospodarce. Takich, jak służby specjalne, armia i struktury siłowe lub nieefektywny handel i sektor bankowy. Rosja cierpi katastroficznie na brak niewykwalifikowanej siły roboczej, ale przede wszystkim nie ma kadr inżynierskich i technicznych. W tym samym czasie rośnie emigracja osób niezbędnych w gospodarce. Społeczność rosyjska w USA liczy 6 mln osób; w Izraelu – 1,5 mln; w Europie bez Wielkiej Brytanii – 1 mln. Corocznie kraj opuszcza 20-30 tys. najlepiej wykształconych specjalistów, naukowców bądź przedstawicieli elit biznesowych. Świadczy to o utracie w latach 2000-2016, co najmniej 10 mln kreatywnych Rosjan, podczas, gdy cała klasa średnia to bardzo podobna liczba osób. Nic dziwnego, że udział małego i średniego biznesu w wytwarzaniu PKB zmalał do 20-22 proc. Dla porównania ten sam sektor gospodarki w krajach rozwiniętych wytwarza pomiędzy 44 a 55 proc. PKB. Szacunki wielkości tzw. pasywnych kont Rosjan w bankach szwajcarskich, singapurskich i innych mówią o 1 bilionie dolarów, co oznacza, że sumaryczny wywóz kapitału z Rosji, jaki nastąpił w ostatnim piętnastoleciu, szesnastokrotnie przewyższył całkowite dochody uzyskane z eksportu ropy naftowej i gazu. Co najważniejsze, wzrost rosyjskiego PKB jest niemożliwy bez ogromnego udziału importu, w postaci niezbędnych surowców oraz urządzeń. Średnia zależność od zagranicy w zależności od sektora ekonomicznego waha się pomiędzy 15 a 80 procentami. Przy tym rosyjska gospodarka daleka jest jeszcze od pełnego krachu. Na przykład zgromadzone w latach surowcowej prosperity rezerwy walutowe i złota trzykrotnie przewyższają koszty importu zaplanowanego w 2016 r. Rosjanie zgromadzili w rodzimych bankach 250 mld dolarów oszczędności, a kolejne 250 mld odłożyli w gotówce na czarną godzinę. Jest więc z czego dokładać, co nie neguje kluczowego pytania, co dalej – czyli w okresie od 3 do 10 lat, gdy stopniowo, acz nieuchronnie wyczerpią się wszelkie zasoby?
Stołypinowcy
Jeśli dziś podobne pytania zaczynają stawiać zwykli Rosjanie, to najważniejsi kremlowscy decydenci łamią sobie głowy nad odpowiedzią od zeszłej jesieni. Skąd taka data? Otóż do tej pory rząd premiera Dmitrija Miedwiediewa udawał, że wszystko jest w porządku, a co więcej strategia antyimportowa wprowadzona na skutek wzajemnych sankcji ekonomicznych z Zachodem jest fantastycznym stymulatorem wzrostu gospodarczego. Jednak dwuletnie wysiłki w tej dziedzinie obnażyły jedynie miernotę rządowych strategów i samej koncepcji rozwoju ekonomicznego poprzez wsparcie krajowych producentów. Generalny wynik jest taki, że rząd musiał zrezygnować z trzyletniego planowania budżetowego, bowiem założył eksportową wartość baryłki ropy naftowej na 50 dolarów, zaś po krachu cen tego surowca gwałtownie wzrosła dziura w finansach państwa. Na szczęście dwukrotna dewaluacja rubla pozwoliła załatać braki taniejącym pieniądzem, jednak w tym samym czasie o 20 proc. spadła siła nabywcza Rosjan, co przełożyło się na znaczącą redukcję rynku konsumenckiego, czyli popytu. A to wywołało oczywiście spadek podaży, czyli opłacalności krajowej produkcji. Ponadto okazało się, że w wielu dziedzinach importu po prostu nie ma czym zastąpić, co wywindowało ceny krajowych surogatów na niebotyczny pułap nadal ograniczając popyt. I to właściwie wszystko na temat błędnego koła strategii antyimportowej, jako instrumentu wzrostu PKB i motoru napędowego gospodarki. Na nic też zdały się próby biurokratycznego „zagadania” stagnacji, w postaci kolejnych planów antykryzysowych, przeplatanych, jak najbardziej realnymi cięciami wydatków budżetowych, zamrożeniem indeksacji płac i emerytur oraz redukcjami zatrudnienia w państwowym sektorze. Te działania przyniosły wprawdzie krótkoterminowy efekt stabilizacji finansowej państwa, ale w żadnej mierze nie stały się instrumentem długotrwałego ożywienia gospodarki. Wobec tego za pracę nad strategią rozwojową zabrała się grupa kremlowskich doradców oraz przedsiębiorców, którzy ze względu na specyfikę głoszonych poglądów zyskali miano Stołypinowców.
Nazwa zespołu pochodzi, rzecz jasna od nazwiska carskiego premiera Piotra Stołypina, którego polityka gospodarcza w latach 1903-1913 przyniosła imperium nieprzerwany, ponad dziesięcioprocentowy wzrost PKB. Wielki reformator opierał swoją strategię na dominującej roli inwestycyjnej państwa, a kołami zamachowymi były wielkie projekty infrastrukturalne, takie jak zagospodarowanie Syberii i Dalekiego Wschodu, co przy okazji rozwiązało równie wielki problem przeludnienia i ubóstwa wsi w europejskiej części Rosji. Ponadto kontynuowano rozbudowę sieci kolejowej oraz przemysłu ciężkiego na Ukrainie, Uralu i w wielkich metropoliach. Podstawą finansową stał się zrównoważony rubel, z kursem wyznaczonym złotym parytetem oraz ogromne pożyczki zaciągane w europejskich, głównie francuskich bankach. Współcześni naśladowcy Stołypina z projektem wewnętrznej mobilizacji gospodarki, autorstwa ekonomicznego doradcy Putina – Siergieja Głazjewa uważają, że wzrost PKB można stymulować odgórnymi działaniami państwa. Konfrontacja polityczna z Zachodem i wymuszona izolacja ekonomiczna są atutami, a nie przeszkodami w realizacji takiej wizji gospodarki. Warunkiem wstępnym jest przyspieszenie i zwiększenie emisji pieniądza, która ma pobudzić wewnętrzny rynek konsumpcji przywracając podaż, czyli krajową produkcję i rynek usług. Rolą państwa jest zatem finansowanie wielkich projektów infrastrukturalnych, a przede wszystkim powtórnej industrializacji Rosji. Priorytetowymi dziedzinami nowego przemysłu pozostają sektor rolno-spożywczy, energetyczno-paliwowy oraz kompleks wojskowo-przemysłowy pomyślany zarazem jako instrument modernizacji naukowej i technologicznej. Z drugiej strony konsumencką i towarową lukę wypełniać ma sektor małej i średniej przedsiębiorczości. Jeśli chodzi o politykę finansową, to środki na wymienione przedsięwzięcia ma przynieść zamierzona deregulacja, czyli obniżenie obecnych, zaporowych stawek procentowych banku centralnego, łatwość w dostępie do kredytów, gwarancje państwowe i ich spłacalności oraz generalne odwrócenie się Rosji od zachodnich kredytodawców. Zestaw środków uzupełniają propozycje rekwizycyjnych stawek podatkowych i celnych dla rosyjskich eksporterów, konfiskacyjna polityka walutowa państwa w postaci ograniczenia krajowego obrotu walutą przez instytucje gospodarcze i finansowe, a nawet rekwizycje. Ideałem byłoby zaś odłączenie Rosji od międzynarodowego systemu transakcyjnego i przejście do budowy własnego systemu operacyjnego z udziałem państw Grupy BRIKS i członków Euroazjatyckiej Wspólnoty Ekonomicznej. Jeśli do całości dodać warunkowe moratorium na spłatę rosyjskiego zadłużenia zagranicznego bez względu na rodzaj zaciągniętych zobowiązań i państwowy lub prywatny status kredytobiorcy, pieniądza na uruchomienie kluczowych inwestycji i kumulację kapitałów, a więc procesów wzrostowych, powinno być zdaniem Głazjewa, więcej niż dość. Dodać należy także, że nie są to teoretyczne fantazje ekonomisty – samobójcy, bowiem projekt autorstwa Głazjewa był na początku 2016 r. dyskutowany w Radzie Bezpieczeństwa Rosji. Ten organ z kolei jest uważany za najważniejszy areopag konsultacyjny kraju, daleko bardziej wpływowy niż federalny rząd, choć jego rola nie wynika z faktu konstytucyjnego statusu Rady Bezpieczeństwa wśród organów władzy. Decyduje o tym skład osobowy, bo wśród członków RB są najbardziej zaufani ludzie Putina, mianowani bezpośrednio przez prezydenta. Formalnie stanęło na niczym, ale sama dyskusja i podanie je faktu do publicznej wiadomości są niczym innym niż trickiem socjotechnicznym Kremla. Putin sonduje w ten sposób zwykłych Rosjan oraz elity przed podjęciem kluczowych decyzji. Warunkowa i nieprzejrzysta forma prezentacji pomysłów na Rosję pozwala prezydentowi na odwrót bez utraty twarzy w przypadku negatywnego odbioru społecznego, a nastroje szybko wykrywają służby specjalne na czele z FSB. Natomiast nie trzeba ich działań do stwierdzenia, że za Głazjewem stoją tzw. państwowi oligarchowie, czyli szefowie tych kremlowskich holdingów, które wg Stołypinowców mają się stać kołami zamachowymi gospodarki. Bowiem z punktu widzenia około kremlowskich grup wpływu najważniejsze jest obecnie przejęcie kontroli nad wysychającymi strumieniami państwowych pieniędzy. W grę wchodzi zatem państwowy monopol zbrojeniowy, oligarchowie z sektora rolno-spożywczego, przemysłu ciężkiego i energetyki, budownictwa, transportu i komunikacji. Potentaci paliwowi są z jednej strony zainteresowani w budżetowych inwestycjach, z drugiej – zaniepokojeni możliwością zwiększenia daniny eksportowej na rzecz skarbu państwa. Przegrywają z kretesem oligarchowie ze sfery bankowo-finansowej, know-how, usług, a przede wszystkim wszyscy czepiący zyski ze współpracy handlowej z Zachodem. Dlatego pojawienie się na scenie Aleksieja Kudrina nie jest przypadkiem.
————————————————
Więcej w najnowszej „Gazecie Finansowej”