Próba wojskowego przewrotu w Turcji odbiła się rykoszetem na oszczędnościach Polaków, którzy wolne środki ulokowali w funduszach inwestujących na tureckiej giełdzie. „Wyparowało” kilkadziesiąt milionów złotych. Są spore szanse żeby je odzyskać?
Pomimo niestabilności politycznej w Turcji przeplatanej okresami pozornego spokoju, Polacy chętnie wykupują jednostki uczestnictwa w funduszach działających na rynku tureckim. Namawiają do tego same towarzystwa, kusząc klientów ponadprzeciętnym zyskiem. Co prawda doradcy poinformują nas o ryzyku utraty kapitału, niemniej jednak robią to dosyć mało skwapliwie. Najczęstszą zachętą są historyczne stopy zwrotu, robiące na pierwszy rzut oka niemałe wrażenie.
Rekordowy pod względem wpłat do funduszy akcji tureckich był 2014 rok. Wtedy Polacy zainwestowali na tureckiej giełdzie 0,65 miliarda złotych. Najskuteczniejszy fundusz inwestycyjny mógł pochwalić się roczną stopą zwrotu na poziomie 34,5 proc. W następnym roku entuzjazm nieco ucichł, a wartość oszczędności ulokowanych w Turcji spadła o kilkanaście procent w porównaniu z rokiem poprzednim.
Tuż przed próbą zamachu stanu (piątek, 15 lipca) w pięciu funduszach inwestycyjnych, działających na rynku tureckim, ulokowanych było blisko 0,4 miliarda złotych. „Było”, ponieważ wydarzenia piątkowe pociągnęły w dół turecką lirę i stambulską giełdę, a z kont na funduszach inwestycyjnych „wyparowało” około 40 milionów złotych.
Turecka ruletka
Średnia stopa zwrotu funduszy z ostatnich trzech lat wynosi ok. 14,43 proc. na minusie (stan z 05.08.16). Najwięcej stracił fundusz „QUERCUS Turcja”, który w przytoczonym okresie odnotował stopę zwrotu minus 18,89 proc. Wyniki funduszy są rzecz jasna skorelowane z wynikami tureckiej giełdy, która jest jedną z najbardziej nieprzewidywalnych wśród gospodarek wschodzących. Od początku tego roku do feralnego piątku, kiedy na ulicach Stambułu pojawiło się wojsko, indeks stu największych tureckich spółek (BIST 100) był na 15 procentowym plusie. W kilka dni po próbie zamachu stanu BIST 100 stracił to, co wypracował przez ostatnich siedem miesięcy, a za nim straciły fundusze akcji tureckich. Największy pod względem zgromadzonych aktywów netto fundusz „Arka BZ WBK Akcji Tureckich” w trakcie czterech dni po zamachu stracił ponad 20 proc, natomiast pozostałe cztery fundusze średnio ok. 12–13 proc. Zawirowania na tureckim parkiecie to nie nowość, a najlepiej wiedzą o tym kilkuletni właściciele jednostek uczestnictwa w funduszach akcji tureckich.
Od ponad trzech lat BIST 100 waha się w szerokim przedziale 60 000 – 90 000 punktów, przyprawiając o ból głowy niejednego inwestora. Nieprzewidywalność indeksu wiąże się z brakiem stabilności politycznej w kraju oraz silną presją ze strony zewnętrznych czynników, co jest charakterystyczne dla gospodarek wschodzących, a do takiej zaliczana jest Turcja. W 2013 roku za sprawą masowych, antyrządowych protestów oraz afer korupcyjnych na szczycie władzy (kilku ministrów podało się do dymisji) turecka giełda straciła ponad 30 proc. Straty zostały odrobione z nawiązką już w pierwszej połowie 2014 roku, kiedy indeks BIST 100 był na 40-procentowym plusie. Kolejne zmiany trendów miały miejsce w 2015 roku. Za sprawą wyborów parlamentarnych, a konkretnie późniejszych wątpliwości co do rzetelności liczenia głosów, turecka giełda straciła kilkanaście procent. Kolejne spadki były związane z podejrzeniami inwestorów co do braku autonomiczności działań tureckiego banku centralnego. Niekorzystny wpływ na turecką giełdę miał także mocny dolar, w odpowiedzi na co znaczna część kapitału odpłynęła znad Bosforu.
Początek 2016 roku przyniósł nieoczekiwane wzrosty, jednak już w maju sytuacja wróciła do punktu wyjścia. Za sprawą tzw. pałacowego zamachu stanu, kiedy to prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdoğan dokonał wątpliwej prawnie rekonstrukcji rządu, BIST 100 stracił prawie 15 proc. Kolejny i na razie ostatni kryzys, to ten z połowy lipca związany z próbą przewrotu wojskowego. Co prawda w poniedziałek (25 lipca) turecka giełda odbiła się od dna i na zakończenie sesji odrobiła 3 proc., jednak była to tylko chwilowa korekta. Już we wtorek, w głównej mierze za sprawą wywiadu, udzielonego przez Erdogana niemieckiej prasie (prezydent m.in. oskarżył Unię Europejską o niewywiązywanie się z porozumień dotyczących migrantów oraz podtrzymał swoje stanowisko w sprawie przywrócenie w Turcji kary śmierci), BIST 100 zakończył dzień „pod kreską”. W kolejnych dniach turecka giełda zyskiwała. Była to odpowiedź na deklarację ocieplenia relacji ekonomicznych pomiędzy Rosją a Turcją (w dniach 26.07–01.08 indeks wzrósł o ponad 4 proc.). W czwartek (04.08) indeks, przetestowawszy linię wsparcia, znów wystrzelił. W poniedziałek (dzień po milionowych demonstracjach na rzecz poparcia prezydentury Erdogana) BIST 100 zamknął sesję, zyskując ponad 2 proc.
Dyktator kapitalista
Rządy Erdogana, choć mocno przesiąknięte islamską ideologią, są jednocześnie bardzo pragmatyczne pod względem ekonomicznym. Kapitał nie ma większych preferencji co do formy rządów, istotna jest przewidywalność i dyscyplina finansowa, a te skutecznie gwarantuje prezydentura Erdogana. Dlatego zdaniem wielu analityków, umocnienie pozycji prezydenta, może, ceteris paribus, pozytywnie wpłynąć na turecki rynek kapitałowy, a pośrednio na oszczędności zgromadzone w funduszach akcji tureckich. Działania kontrowersyjnego prezydenta mogą paradoksalnie przywrócić „brakujące zera” na konta funduszy.
Erdogan, z wykształcenia ekonomista, w trakcie swojej kilkudziesięcioletniej kariery politycznej dał się poznać jako pragmatyk, który na pierwszym miejscu stawia ekonomiczny rachunek zysków i strat. W latach 1994–1998, będąc burmistrzem Stambułu, zredukował gigantyczny dług miasta i przyciągnął zagranicznych inwestorów, dzięki czemu infrastruktura miejska (od transportu, poprzez oczyszczalnie ścieków, po mieszkania komunalne) miejscami zaczęła przypominać zachodnioeuropejskie metropolie. Będąc już prezydentem, Erdogan w kilka lat zredukował dług publiczny z 74 proc. (w stosunku do PKB) do 32,9 proc. Ujarzmił także galopującą inflację z 70 proc. do 8 proc. Pomimo niestabilności politycznej inwestorzy docenili te starania. Turecka giełda bije na głowę większość parkietów krajów wschodzących pod względem płynności. Średnie dzienne obroty na tureckiej giełdzie w 2015 roku wyniosły około 1,4 miliarda dolarów (siedmiokrotność obrotów na GPW).
O tym, jaką wagę Erdogan przywiązuje do zagranicznego kapitału, świadczy jeden z jego komentarzy, udzielony następnego dnia po próbie wojskowego przewrotu. Prezydent uspokajał zagranicznych inwestorów, zapewnił, że ciągle utrzymywana jest dyscyplina finansowa oraz zaprosił do powrotu właścicieli kapitału, który po feralnym piątku odpłynął z tureckiej giełdy. W ostrych słowach skrytykował obniżenie oceny wiarygodności kredytowej Turcji przez agencję „Standard&Poors” i zaznaczył, że takie posunięcie może „ograniczyć napływ kapitału do tureckiej gospodarki”.
O pragmatyczności Erdogana świadczy również polityczno-gospodarcze pojednanie z Moskwą. W listopadzie ubiegłego roku, w wyniku zestrzelenia przez Turcję rosyjskiego myśliwca Su-24, relacje gospodarcze obu krajów zostały zamrożone. Rosja wprowadziła embargo na turecką żywność oraz wstrzymała turystyczne loty do Turcji. W czerwcu tego roku, z inicjatywy strony tureckiej, nastąpił reset w relacjach obu krajów. Zapowiedziano utworzenie specjalnego funduszu inwestycyjnego, finansującego rozwój naukowy, techniczny i kulturalny Rosji i Turcji. Wznowiono także negocjacje w sprawie gazociągu „Turecki Strumień”, co jest ewidentnym zagraniem na nosie Unii Europejskiej, która nie potrafiła zająć jednoznacznego stanowiska względem alternatywnego „Gazociągu Południowego”.
To właśnie na przykładzie relacji na linii Ankara-Bruksela widać ekonomiczną bezkompromisowość Turcji. Przeżywająca kryzys za kryzysem Unia Europejska przestała być atrakcyjnym horyzontem rozwoju dla Turcji. Rachunek zysków i strat każe zwrócić się w kierunku Moskwy. Pogrążona w kryzysie Rosja, której rezerwy walutowe kurczą się w szybkim tempie, potrzebuje kapitału na technologiczne inwestycje, dzięki którym mogłaby w przyszłości obniżyć koszty produkcji ropy naftowej oraz gazu ziemnego. Na rynku nie ma wielu chętnych do pożyczania, rentowność rosyjskich 10-letnich obligacji wynosi prawie 9 proc. Turcja może okazać się źródłem tańszego kredytu. Dla Rosji to szansa na złapanie oddechu, dla Turcji zaś zyskowna inwestycja, bo przecież któregoś dnia Rosja musi odbić się od dna.
——————
Więcej w najnowszej “Gazecie Finansowej”.