1.7 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Słowa mają znaczenie

Niepokojące dane gospodarcze sprawiły, że Jarosław Kaczyński złożył wreszcie deklarację, iż nie zamierza podnosić podatków. Zaznaczając wyraźnie, że takich podatków nigdy nie wprowadzi, prezes PiS stworzył jednak wrażenie, że jego fantazja podatkowa nie zna żadnych granic.

Słowa prezesa Prawa i Sprawiedliwości padły przy okazji obszernego wywiadu udzielonego dziennikowi „Rzeczpospolita”. Przeprowadzenie rozmowy w takim właśnie momencie oraz na tych właśnie łamach nie wydaje się przypadkowe, gdyż gazeta podlega Ministerstwu Skarbu Państwa. Kaczyńskiemu wyraźnie zależało na tym, aby jego słowa dotarły do jak najszerszego grona odbiorców i przyczyniły się do zmiany wizerunkowej jego formacji.

Nowe wątpliwości

Wywiad miał przede wszystkim na celu zamazanie pamięci o wcześniejszych wypowiedziach, które można zaliczyć do szczególnie niefortunnych. W jednej z nich Kaczyński pomstował na przedsiębiorców, którzy działając niejako na złość jego partii, wstrzymują się z inwestycjami. Wywiad dla „Rzeczpospolitej” rozpoczął się od właśnie tej kwestii, jak gdyby prowadzący zamierzali prezesowi PiS pozwolić już na samym wstępie wytłumaczyć się z wcześniejszej wpadki. Kaczyński swojej szansy jednak nie wykorzystał i błyskawicznie zafundował czytelnikom kolejną kontrowersyjną wypowiedź, w ramach której poddał krytyce prywatnych przedsiębiorców, „traktujących swoje firmy, jak folwark pańszczyźniany”.

Nie kryjąc swojej niechęci wobec „młodych rentierów” oraz „unikających inwestowania” Kaczyński stwierdził jednak ostatecznie, że żadnej podwyżki podatków Prawo i Sprawiedliwość nie planuje, choć teoretycznie można by sobie wyobrazić „podatki od nieczynnego kapitału”. Zaznaczając wyraźnie, że takich podatków nigdy nie wprowadzi, prezes PiS stworzył jednak wrażenie, że jego fantazja podatkowa nie zna żadnych granic.

W ostatecznym rozrachunku zamiast wywiadu, który miał uspokoić przedsiębiorców oraz zapewnić ich, że rządząca ekipa zamierza sprzyjać innowacyjności i rozwojowi, wyszła rozmowa, z której Polacy mogli się dowiedzieć, iż najbardziej decyzyjna osoba w państwie wprawdzie nie zamierza podnosić podatków, lecz chodzi jej po głowie wiele różnych pomysłów na podatki. Zamiast efektu uspokojenia pojawił się efekt jeszcze większego niepokoju.

Potrzeba udzielenia wywiadu sygnalizującego dobre nastawienie do sektora prywatnego pokazała wyraźnie, że sytuacja finansowa państwa stanowi przedmiot obawy nawet w samym obozie rządzącym. Kilka dni temu uchwalono budżet na nowy rok z największym w historii deficytem, który wprawdzie mieści się w konstytucjonalnej normie, lecz optymizmem nie napawają inne dane. Słabnąca złotówka, wyhamowujący wzrost PKB czy też nowe obciążenia dla budżetu w postaci obniżenia wieku emerytalnego sprawiają, że władza czuje się coraz bardziej zaniepokojona.

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Jarosław Kaczyński potwierdził po raz kolejny, że dla jego ekipy kluczowa pozostaje kwestia walki o zwiększenie przychodów budżetowych. „Wzrost dochodów z VAT jest istotny, ale musi być jeszcze większy” – powiedział, zaznaczając, że „jeszcze nie zastosowaliśmy najbardziej radykalnych metod”. Według najnowszych danych październik był rekordowy w zakresie poboru tego podatku i przyniósł aż 14 mld zł, czyli prawie miliard więcej niż w 2015 roku. PiS zdaje sobie jednak sprawę z tego, że dalsze wyciskanie podatników i uszczelnianie systemu podatkowego nie zaspokoi wszystkich potrzeb po stronie wydatków. Dodatkowy miliard złotych miesięcznie z tytułu VAT to stanowczo zbyt mało, aby zrealizować wszystkie redystrybucyjne pomysły PiS.

Z tego właśnie powodu nieskory do wypowiadania przychylnych słów pod adresem całego sektora prywatnego Jarosław Kaczyński postanowił zapewnić wszystkich o swojej dobrej woli w zakresie podatków. Strasząc jednak „najbardziej radykalnymi metodami”, wywołał ponownie efekt odwrotny od zamierzonego, gdyż zasygnalizował, że w zanadrzu ma jeszcze środki, które trudno uznać za pokojowe.

Sytuacja nie do pozazdroszczenia

Sytuacja, w której znalazła się partia rządząca staje się coraz mniej kolorowa przede wszystkim z przyczyn systemowych. Choć PiS coraz częściej chwali się tym, że w czasie jego rządów bezrobocie spadło do najniższego poziomu po 1989 roku, w kraju coraz bardziej odczuwalny jest brak rąk do pracy. Do tej pory wszelkie braki udawało się maskować przy pomocy ok. miliona Ukraińców, lecz ci za sprawą wprowadzenia ruchu bezwizowego po 1 stycznia będą wyjeżdżali do Niemiec, Francji i innych krajów Unii. Strategia rządu polegająca na coraz bardziej intensywnym uszczelnianiu systemu podatkowego może wkrótce okazać się całkowicie zawodna wobec braku możliwości realnego rozwoju dla polskich firm.

Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej w maju 2004 roku przyczyniło się do emigracji co najmniej 2 mln osób. Zazwyczaj w kontekście polskiej akcesji przytacza się dane statystyczne pokazujące, że od tego momentu polski produkt krajowy brutto rósł w tempie ok. 4 proc. rocznie, a eksport wzrósł łącznie nawet o 250 proc. Faktem pozostaje jednak to, że Polska nadal pozostaje unijnym średniakiem, a w kwestii zarobków i produktywności pracy sprawy nie przedstawiają się już wcale tak różowo. Uwzględniając inflację, płace w Polsce w okresie 2004–2015 wzrosły o zaledwie 18–19 proc., co pokazuje, że Polska stała się dla „starej Unii” przede wszystkim źródłem taniej siły roboczej.

Problem ten teoretycznie został już zauważony przez władzę, lecz jak do tej pory nie podjęła ona żadnych działań, które mogłyby mu zaradzić. W tzw. planie Morawieckiego niska produktywność pracy oraz niskie wynagrodzenia zostały zidentyfikowane w pierwszej „pułapce rozwoju”, lecz w czasie pierwszego roku „dobrej zmiany” nie dokonano niczego istotnego, co mogłoby zmienić oblicze polskiej gospodarki w tym zakresie. Mało tego, choć wicepremier Mateusz Morawiecki przekonywał w swoim planie do tezy, że kuszenie zagranicznych inwestorów niskimi płacami stanowi pułapkę, w ostatnich tygodniach sam przekazał zagranicznym koncernom (m.in. Daimlerowi, General Electric) wielomilionowe dotacje za pieniądze podatnika, a następnie przekonywał w mediach, że nowe inwestycje przyczynią się do rozwoju kraju.

Zapowiedź Kaczyńskiego jest o tyle optymistyczna, że podatki nie zostaną zwiększone, lecz pozostała część komunikatu prezesa PiS nie napawa już optymizmem. Po pierwsze, wywiad dla „Rzeczpospolitej” po raz kolejny potwierdził, że wicepremier Morawiecki nie sprawuje faktycznej władzy, a kluczowe decyzje podejmuje prezes PiS straszący podatkami od nieczynnego kapitału. Po drugie, Kaczyński wyraził opinię, iż „szara strefa jest jeszcze większa, niż myśleliśmy”, co oznacza, że można się spodziewać jeszcze bardziej wzmożonych działań w zakresie uszczelniania systemu podatkowego. Według obozu rządzącego państwo ma wciąż do zgarnięcia miliardy złotych w podatkach. Wszystko to pozwala przypuszczać, że w kolejnych miesiącach ekipa rządząca nie zmieni swojej polityki gospodarczej ani o jotę.

Dotychczasowy kurs nie przyniósł zaś jak do tej pory żadnej rewolucji w porównaniu do poprzednich lat. Polska rozwija się w tempie tylko odrobinę szybszym niż najbogatsze państwa na kontynencie, wciąż nie widać końca fali emigracji zarobkowej, a system podatkowy i prawny nadal stanowi poważny hamulec dla rozwoju polskiej gospodarki. Innymi słowy, Prawo i Sprawiedliwość nie ma pomysłu na wprowadzenie Polski na tor szybkiego rozwoju gospodarczego.

„Wydatki państwa rosną bardzo szybko, ale wpływy budżetowe już nie” – powiedział Kaczyński, dodając jednocześnie, że choć obecny rok wygląda jeszcze przyzwoicie, to „ważny jest rok przyszły”. W przyszłym roku dojdzie bowiem do „kumulacji” w zakresie kosztownych ustaw, a dane gospodarcze pokazują, że dopięcie budżetu nie będzie należało do najłatwiejszych zadań. Jeśli w finansach publicznych dojdzie nawet do niewielkiej zapaści, wyborcy mogą zwyczajnie stracić cierpliwość. Z tego właśnie powodu Jarosław Kaczyński próbuje wdzięczyć się do przedsiębiorców i tworzyć dobry klimat dla biznesu, choć czyni to zdecydowanie wbrew sobie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news