Mateusz Morawiecki zapowiedział rezygnację z elastycznej linii kredytowej, którą zaciągnął rząd Donalda Tuska. Za coś, z czego nie korzystaliśmy, zapłaciliśmy 2 mld.
W 2009 roku rząd Donalda Tuska zaciągnął tzw. Flexible Credit Line, czyli elastyczną linię kredytową (FCL). Jest to instrument Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). Już w 2009 roku na linii prezes NBP – Rada Ministrów wybuchł konflikt o ekonomiczny sens dostępu do tego narzędzia. W przypadku FCL płaciliśmy bowiem za coś, z czego tak naprawdę nie korzystaliśmy. W zamian za ponad 50 mln USD rocznie MFW zapewniał nas, że w razie potrzeby możemy skorzystać z kilku miliardów pożyczki. Sławomir Skrzypek przekonywał, że dostęp do FCL nie ma sensu. Podobnego zdania był zarząd NBP. Już wówczas wskazywano na wysokie koszty tego rozwiązania: rocznie było to około 182 mln złotych. Według Skrzypka, jako państwo nie potrzebowaliśmy takiego zabezpieczenia. Prezes NBP był za swoje stanowisko ostro krytykowany. Co ciekawe, linia kredytowa FCL wygasała w maju 2010 roku. I raczej było pewne, że Skrzypek nie będzie chciał jej przedłużać. Tymczasem po 10 kwietnia 2010 roku nowym prezesem NBP w miejsce Skrzypka, który zginął w katastrofie smoleńskiej, został Marek Belka. Konflikt na linii Ministerstwo Finansów–NBP wygasł niemalże od ręki. Już w 20 dniu swojego urzędowania nowy prezes złożył wniosek o przedłużenie dostępu do FCL. Do 2017 roku za korzystanie z FCL zapłaciliśmy 2 mld złotych, chociaż nie otrzymaliśmy z tego tytułu żadnych środków. Najlepszy interes zrobił MFW i w zasadzie tylko on.
PiS robi porządki
Dojście do władzy obozu Zjednoczonej Prawicy wymusiło przegląd i rewizję finansów publicznych. Na pierwszy ogień poszło uszczelnienie systemu podatkowego. Potem przyszła kolej na FCL. Jego mechanizm opiera się na założeniu, że im więcej gotówki ma być „w pogotowiu”, tym większy trzeba płacić „abonament”. Dlatego już w styczniu 2016 roku rząd Beaty Szydło zwrócił się o zmniejszenie kwoty ewentualnego kredytu do 17,6 mld USD. Rok później sumę tę zredukowano do 8,8 mld. Obecnie Mateusz Morawiecki, przebywający z roboczą wizytą w USA, poinformował, że Polska rezygnuje nawet i z tego.
Czy to się opłacało?
Według Morawieckiego zwiększone wpływy podatkowe i wzrost gospodarczy sprawił, że nie potrzebujemy już zabezpieczenia z MFW. Całkowita rezygnacja z FCL to oszczędność około 200 mln złotych rocznie. W szczytowym momencie MFW gwarantował nam kredyt na poziomie 33,8 mld USD. Wówczas „abonament” za korzystanie z niej wynosił 114 mln USD (ok. 350 mln złotych) rocznie! Swego czasu rząd Donalda Tuska i Marek Belka tłumaczyli, że FCL umożliwia utrzymywanie mniejszych rezerw walutowych, co jest z korzyścią dla naszego budżetu. Tymczasem ekonomiści nadal są podzieleni w swoich opiniach, czy korzystanie z FCL miało sens i było opłacalne z ekonomicznego punktu widzenia. Z jednej strony mieliśmy bowiem swoistą finansową poduszkę bezpieczeństwa, co podnosiło naszą wiarygodność jako kraju. Z drugiej strony wydaliśmy na to 2 mld złotych, za które moglibyśmy wzmocnić chociażby naszą flotę myśliwców F-16.
Korzystanie z FCL było przedmiotem interpelacji poselskiej skierowanej do marszałka sejmu w lutym br. Ministerstwo Finansów policzyło, że pozytywny efekt w postaci wiarygodności i mniejszych kosztów emitowanych obligacji wyniósł zaledwie 0,01 pkt. procentowego. Oznacza to więc, że dzięki FCL nasze pożyczki były o 0,01 proc. lepiej oprocentowane. Tego osiągnięcia chyba nie trzeba komentować.
Sprawa jest jeszcze ciekawsza, gdy policzymy, ile zaoszczędziliśmy jako państwo na FCL. Zakładając, że pożyczamy 50 mld złotych na 4 proc. w skali roku, to odsetki, które musimy zapłacić, wynoszą 2 mld złotych. Dzięki FCL nasz kredyt jest oprocentowany na poziomie 3,99 proc. w skali roku. Co oznacza, że musimy zapłacić 1,995 mld złotych. Oszczędność dla budżetu w tym przypadku to zaledwie 5 mln złotych, a pamiętajmy, że rocznie za utrzymanie linii płaciliśmy nawet 350 mln złotych.
Z przymrużeniem oka należy traktować argument, za pomocą którego Donald Tusk sprzedawał FCL opinii publicznej. Z jego wystąpień wynikało, że jest to coś w rodzaju wyróżnienia, a Polska znalazła się w szczególnie elitarnym gronie. Niestety, FCL nie poprawia notowań gospodarki, a nawet je osłabia. Czy silna gospodarka, która wie, że stać ją na kredyt i zawsze go dostanie, korzysta z FCL? Oprócz Polski z instrumentu tego korzystały m.in. Meksyk i Kolumbia. No i dobrze…
Ekonomiści, chociaż podzieleni co do opłacalności ekonomicznej FCL, są zgodni, że w obecnych warunkach nie jest potrzebne utrzymywanie tak drogiego narzędzia. Gospodarka rozwija się świetnie, a deficyt finansów publicznych jest zaskakująco niski i to pomimo realizacji programu 500+. Pojawia się pytanie, czy osoby, które zdecydowały się na wystąpienie o FCL, kiedykolwiek zostaną rozliczone i w jaki sposób?