Australia dołączy do państw, w których obowiązuje zakaz zagranicznego finansowania organizacji politycznych. Ustawa antyszpiegowska to pokłosie afery z przyjmowaniem pieniędzy od chińskich biznesmenów przez opozycję.
– Musimy mieć pewność, że nasza polityka i nasz parlament są wystarczająco silne, aby przeciwstawić się próbom ingerencji lub wpływów przez obce mocarstwa. Zagrożenie ingerencją obcych służb jest istotnym i wciąż rosnącym problemem – powiedział premier Australii Malcolm Turnbull, w trakcie ogłaszania projektu ustawy zakazującej zagranicznego finansowania partii politycznych.
Ustawa „antyszpiegowska” wywołała krytyczne komentarze ze strony opozycji i przedstawicieli chińskich władz, które odebrały ją jako atak na siebie.
Historyczna zmiana
Malcolm Turnbull (w październiku skończył 63 lata) od dwóch lat piastuje urząd premiera. Politycy kierowanej przez niego prawicowej Liberalnej Partii Australii od dłuższego czasu zwracali uwagę na problem zagranicznego finansowania organizacji politycznych w kraju. Szczególną uwagę zwracano na aktywność chińskich biznesmenów.
To właśnie aktywność Chin i ich rosnące wpływy sprawiły, że premier Turnbull zdecydował się na stworzenie tzw. ustawy antyszpiegowskiej, której jednym z punktów jest wprowadzenie zakazu zagranicznego finansowania partii politycznych (docelowo zakaz może dotyczyć także przypadków zagranicznego finansowania organizacji działających na rzecz środowiska itd.).
Dla Australii będzie to historyczna zmiana. Dziś zagraniczne „datki” dla partii są niedozwolone m.in. w Zjednoczonym Królestwie i Stanach Zjednoczonych.
Obrona przed Chinami i Rosją
Problem ingerowania obcych państw w politykę krajową jest znany od dawna także w Polsce. Trzy lata temu byli politycy Platformy Obywatelskiej ujawnili, że Kongres Liberalno-Demokratyczny, którego jednym z liderów był późniejszy premier Donald Tusk, otrzymywał wsparcie finansowe od niemieckiej partii CDU. Według byłego europosła Pawła Piskorskiego pomoc CDU polegała na pożyczce w wysokości miliona marek. – Pieniądze mogły być, bo wtedy pieniędzy zagranicznych było w Polsce dużo. Zachód wspierał polską demokrację. W końcu ludzie dostawali paczki z Niemiec. Nie tylko partie, ale i zwykli ludzie dostawali paczki. (…) Jest tam wiele fragmentów, które mnie dotyczą, bądź opisują sytuacje, przy których byłem. Nie znalazłem tam niczego nieprawdziwego – komentował rewelacje Piskorskiego, zawarte w książce o KLD, Andrzej Olechowski, były polityk PO.
W USA czy Wielkiej Brytanii prawo zabrania finansowania partii przez datki od zagranicznych podmiotów. Do niedawna takie finansowe wsparcie było legalne np. w Australii. Nowe przepisy według Canberry mają być częściowo oparte na amerykańskiej ustawie o rejestracji przedstawicieli obcych rządów (Foreign Agents Registration Act– FARA). Co więcej – zagraniczne ingerencje będą kwalifikowane jako przestępstwo. Mają też wymagać rejestracji lobbystów pracujących dla innych państw.
W praktyce prawo uniemożliwi udzielanie zagranicznych dotacji partiom i ugrupowaniom politycznym, które w ciągu poprzednich czterech lat wydały na kampanie wyborcze ponad 100 tys. dolarów australijskich. Według agencji Reuters prawo ma dotknąć również inne grupy – jak organizacje działające na rzecz środowiska.
Tym ostatnim szczególnie przyglądają się australijskie służby i politycy w związku z ubiegłoroczną aferą gruntową. Wówczas chińsko-australijskie konsorcjum chciało kupić za 283 mln dolarów australijską firmę S. Kidman & Co, jednego z największych producentów wołowiny na świecie, której pastwiska zajmują 1 proc. terytorium kraju (77,3 tys. kilometrów kwadratowych).
Australijskie prawo przewiduje, że sprzedaż nieruchomości cudzoziemcom musi być zatwierdzona przez Skarb Państwa oraz Radę ds. Inwestycji Zagranicznych. Transakcja, ku rozczarowaniu Chińczyków, została zablokowana przez władze, które obawiały się rosnącego zagranicznego kapitału w kraju, kontrolującego ziemię (co ważne – pastwiska S. Kidman & Co znajdują się przy australijskim próbnym poligonie rakietowym Woomera).
Grudniowa decyzja Canberry o wprowadzeniu ustawy antyszpiegowskiej argumentowana była obawą przed powtórzeniem sytuacji z USA, gdzie obecnie badane są próby wpływania przez Rosję na wybory prezydenckie, jak również pokłosiem tegorocznej afery z udziałem czołowego polityka opozycji – senatora Sama Dastyari, który w tym tygodniu ogłosił, że zrezygnuje z zasiadania w senacie.
Dastyari (ma obywatelstwo irańskie i australijskie) był jednym z liderów lewicowej opozycji do czasu afery z 2016 roku, której finał miał miejsce w listopadzie br. Jak ujawniły media, Dastyari w 2015 roku miał przekonywać wiceszefa partii, by nie spotykał się z opozycją demokratyczną w Hongkongu. W 2016 roku „The Sydney Morning Herald” ujawnił, że Dastyari zwrócił się do chińskiego biznesmena, powiązanego z rządzącą partią komunistyczną, o zapłacenie za niego kosztów podróży (ponad 1,6 tys. dolarów). Później okazało się, że polityk już w przeszłości otrzymał wsparcie finansowe od chińskiej firmy (ponad 40 tys. dolarów). W listopadzie 2017 roku ujawniono nagranie, na którym senator – wbrew własnej formacji – popiera chińską ekspansję na obszarze Morza Południowochińskiego oraz ostrzega swoich donatorów, że jego telefon może być na podsłuchu.
Uderz w stół…
Informacja o ustawie antyszpiegowskiej wywołała liczne komentarze chińskich mediów i przedstawicieli władz. Rzecznik chińskiego MSZ Geng Shuang oświadczył, że Chiny nie zamierzają ingerować w wewnętrzne sprawy Australii czy wykorzystywać finansowania politycznego, by wpływać na australijską politykę. W mediach pojawiły się zarzuty o rasizm.
Premier Turnbull odpierał zarzuty, przekonując, że ustawa nie będzie dotyczyć „tylko jednego kraju”. – Zagraniczne ingerencje to problem globalny – stwierdził szef rządu, przywołując kwestie wyborów w USA.
W poniedziałek premier ogłosił, że zamierza powołać do życia nowe antykorupcyjne biuro śledcze. Z kolei australijski wywiad ASIS (Australian Secret Intelligence Service) poinformował o nowej kampanii rekrutacyjnej i zwiększeniu naboru.
Jeżeli australijska ustawa antyszpiegowska skopiuje w całości amerykańską ustawę o rejestracji przedstawicieli obcych rządów, to otworzy to możliwość zmuszania przedstawicieli np. mediów do rejestracji jako agentów.
W listopadzie rosyjskie władze i media żyły informacją, o tym, że ministerstwo sprawiedliwości USA zażądało od amerykańskich oddziałów Russia Today oraz radia Suptnik zadeklarowania się i rejestracji jako tzw. zagraniczni agenci (na mocy ww. ustawy FARA).
Ostatecznie jako „agent” w ministerstwie sprawiedliwości USA zarejestrowała się firma T&R Production, kierowana przez Michaiła Sadownikowa (kieruje on kieruje też służbą informacyjną Russia TodayAmerica). T&R pracuje na rzecz ANO-Nowosti (założycielki Russia Today).
W odwecie izba niższa parlamentu Rosji uchwaliła w listopadzie zmiany w prawie, zgodnie z którymi media zagraniczne w kraju będzie można uznać za „zagranicznych agentów”.