Niektóre z ujawnionych propozycji wielkich zmian w kodeksie pracy brzmią jak ponury żart.
Już od półtora roku trwają prace nad nowym kształtem przepisów regulujących zasady zatrudnienia. We wrześniu 2016 roku Minister Rodziny i Polityki Socjalnej Elżbieta Rafalska ogłosiła nowy skład komisji kodyfikacyjnej prawa pracy, w skład której weszli wyłącznie naukowcy. Taka praktyka nie stanowi niczego nadzwyczajnego, gdyż przygotowywaniem przepisów prawnych powinni zajmować się właśnie eksperci, lecz opieranie się wyłącznie na opinii osób, które nie znają praktyki rynku pracy oraz prowadzenia firmy przyczynia się do tego, że powstaje kiepskiej jakości prawo, niedostosowane do życiowych realiów. Z tego rodzaju sytuacją mamy właśnie do czynienia śledząc finisz prac nad zmianami, które mogą się okazać niezwykle istotne.
Jak ujawnił dziennik „Rzeczpospolita”, proponowane modyfikacje mogą doprowadzić do małej rewolucji na rynku pracy – niestety, niekoniecznie pozytywnej. „Dobra zmiana” konsekwentnie realizuje swoje socjalistyczne postulaty, nie dostrzegając, że pragnąc usilnie poprawić warunki pracy Polaków przy pomocy nowych przepisów, tak naprawdę może im mocno zaszkodzić.
Walka ze śmieciówkami
Motywem przewodnim zmian proponowanych przez zespół Ministerstwa Rodziny i Polityki Socjalnej jest próba uczynienia z zatrudnienia na umowę o pracę powszechnie stosowanego standardu. Ujmując rządy „dobrej zmiany” globalnie, stanowi to kolejny wyraz nostalgii do czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, podobnie jak np. przywrócenie ośmioklasowych szkół podstawowych, czy też finansowanie budowy mieszkań ze środków publicznych. Przeciwstawiając się rzekomemu liberalizmowi gospodarczemu III RP, partia Jarosława Kaczyńskiego walczy o „socjalizm z ludzką twarzą”, a kolejnego przykładu tego rodzaju działań dostarcza niestety nowy kodeks pracy. Obecna praktyka wypychania pracowników na umowy cywilnoprawne, które nie zapewniają takiej samej ochrony socjalnej jak umowy o pracę, nie wynika jednak w Polsce z nadmiernej wolności gospodarczej, lecz z horrendalnie wysokich kosztów pracy. Uwzględniając wszystkie składki i podatki, całkowite opodatkowanie pracy wynosi w Polsce ok. 69 proc., co w wielu wypadkach wręcz wymusza na pracodawcach rezygnację z zatrudniania na etacie.
Mimo to obecna władza skłonna jest niezmiennie patrzeć na pracodawców jako na największego wroga. Skutkiem takiego myślenia są ujawnione właśnie propozycje zmian w kodeksie pracy, które przewidują nawet likwidację umów o dzieło i umów zleceń oraz zastąpienie ich nowymi rodzajami umów o pracę. Pracodawcy mają mieć zdecydowanie utrudnione korzystanie z kontraktów, gdyż obowiązywać będzie przepis głoszący, iż każda osoba wykonująca pracę na terenie zakładu pracy będzie traktowana jako pracownik. O ile w nowym prawie nie znajdzie się żadna luka pozwalająca obejść to zarządzenie, to co najmniej kilkaset tysięcy osób czeka przymusowa zmiana umowy. A przynajmniej tak wydaje się prawnikom przygotowującym nowe regulacje, którzy jednak nie biorą pod uwagę tego, że nie wszystkich pracodawców będzie zwyczajnie stać na poniesienie wyższych kosztów zatrudnienia.
Proponowane zmiany powstały bez wątpienia na zamówienie z samego ośrodka władzy, któremu marzy się podtrzymanie egzystencji ZUS przy pomocy „dokręcenia śruby pracodawcom”. Jarosław Kaczyński wielokrotnie dawał do zrozumienia, że traktuje przedsiębiorców jako zło konieczne, lecz tak naprawdę wiele proponowanych zmian dotknie przede wszystkim zwykłych Polaków.
Przerwy na papierosy
Jedna z modyfi kacji przewiduje, że wypowiedzenie umowy o pracę z przyczyn niedotyczących pracownika będzie nakładało na pracodawcę obowiązek znalezienia dla niego nowego zatrudnienia. Kolejny zapis, w który nawet trudno uwierzyć, przewiduje, że osoby palące w pracy musiałyby później odpracowywać czas spędzony na papierosie.
Cały artykuł w Gazecie Finansowej 10/2018
{source}
{/source}