Warszawiacy mieszkający w pobliżu nielegalnych hałd śmieci na terenach kolejowych muszą uzbroić się w cierpliwość. Ani władze kolei, ani też urzędy nie są w stanie poradzić sobie z nieuczciwymi najemcami.
Hałdy odpadów to smutny, ale wciąż aktualny widok w wielu dzielnicach Warszawy. We wrześniu miasto podjęło decyzję o likwidacji niesławnego składowiska na warszawskim Radiowie. Udało się tylko dlatego, że teren jest zarządzany przez Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania (MPO).
Inaczej sprawa ma się z terenami kolejowymi m.in. przy ul. Staniewickiej czy Mszczonowskiej. Te działki w świetle prawa są tzw. „terenami zamkniętymi” i nie podlegają władzom miejskim, podobnie jak np. tereny wojskowe. W sprawie wysypiska kolejowego przy ul. Golędzinowskiej radni dzielnicy Praga-Północ wezwali PKP do posprzątania terenu, który od trzech lat straszy mieszkańców. I choć w rękach kolei leży usunięcie wysypisk, to kolej nie widzi problemu i odpowiada wymijająco na doniesienia medialne o składowiskach.
– Warunki najmu nieruchomości należących do PKP S.A. są dokładnie określone zapisami umów zawartych między spółką z najemcami. Dokumenty określają również rodzaj działalności, która może być tam prowadzona. Nie może być to np. działalność zagrażająca życiu lub zdrowiu ludności czy niezgodna z decyzjami środowiskowymi. Na bieżąco sprawdzamy tereny, na których funkcjonują składowiska i weryfikujemy działalność pod kątem zgodności z zawartymi umowami – mówi Aleksandra Grzelak z Wydziału Prasowego PKP w rozmowie z Portalem Samorządowym.
Nowe prawo dotyczące odpadów przewiduje kary dzienne za nieuprzątnięte działki. Jeżeli PKP nie zainteresuje się śmieciami na swoich terenach, spółka może spodziewać się strat finansowych. Biorąc pod uwagę skalę nielegalnego procederu, kary mogą być naprawdę wysokie!