Austriacki przeciek do Rosji?
„Służby specjalne Wielkiej Brytanii i Holandii zaprzestały wymiany informacji z kolegami z austriackiego kontrwywiadu, Federalnego Biura Ochrony Konstytucji i Walki z Terroryzmem” (BVT) poinformowało Radio Swoboda. Przyczyną są obawy, że za pośrednictwem austriackiej służby tajne dane mogą przeciekać do Rosji.
Czy zastanawiali się państwo, dlaczego Unia Europejska jest najsłabszym ogniwem globalnej wojny z terroryzmem? Daje się też ogrywać Rosji na wszystkich frontach wojny hybrydowej. Za wszystkim stoi niemoc europejskich służb specjalnych, wywołana partykularyzmami. Jednak skala podziałów zależy wyłączanie od polityków.
Jak austriacki szpieg
„Służby specjalne Wielkiej Brytanii i Holandii zaprzestały wymiany informacji z kolegami z austriackiego kontrwywiadu, Federalnego Biura Ochrony Konstytucji i Walki z Terroryzmem” (BVT), poinformowało Radio Swoboda. Przyczyną są obawy, że za pośrednictwem austriackiej służby tajne dane mogą przeciekać do Rosji. Informację potwierdził pośrednio dyrektor BVT, który przyznał, że jego resort nie uczestniczy w spotkaniach Klubu Berneńskiego. To najważniejsza organizacja europejskich wywiadów i kontrwywiadów. Do Klubu należą służby specjalne 28 państw UE oraz odpowiednicy z Norwegii i Szwajcarii, gdzie znajduje się kwatera główna organizacji. Od chwili powołania w 1971 r. posiedzenia Klubu mają charakter nieformalny, a to umożliwia również wymianę tajnych danych, doświadczeń i poglądów na wiele problemów nurtujących państwa członkowskie i Europę jako całość. Rzecz jasna forum nie ma kompetencji wykonawczych ani koordynacyjnych, czyli wyniki obrad nie są w żadnym razie wytycznymi dla narodowych służb specjalnych ani wspólnych organów bezpieczeństwa UE. Politycy zazdrośnie strzegą kompetencji własnych i państw narodowych. Jak mówi teoria polityki, państwo pozbawione możliwości stosowania represji i odpowiedniego aparatu nie miałoby sensu. Tym niemniej, wstrzymanie udziału BVT w Klubie jest oznaką najwyższego braku zaufania ze strony wspólnoty wywiadów i kontrwywiadów Europy. Austriackie media nazwały stan zawieszenia „kompletną izolacją”. Potwierdzeniem wykluczenia z obiegu informacyjnego ma być niewiedza BVT na temat australijskiego ekstremisty, który niedawno zabił w Nowej Zelandii 50 wyznawców islamu. Biuro Ochrony Konstytucji ogłosiło, że nie ma żadnych dowodów pobytu terrorysty w Austrii, podczas gdy następnego dnia miejscowe media opublikowały materiał, zgodnie z którym Australijczyk bawił jednak nad Dunajem. Co więcej, wiedział o tym niemiecki kontrwywiad, ale nie raczył się podzielić wiedzą z austriackimi kolegami.
Za aferą stoją następujące wydarzenia. Na decyzję pełnej blokady informacyjnej, podjętą przez Wielką Brytanię i Holandię, wpłynęły zmiany na austriackiej scenie politycznej. W 2016 r. do parlamentu i rządu weszła prawicowa Partia Wolnościowa, co wprawdzie nie jest już żadną ekstrawagancją w Europie, tyle że wiedeńscy politycy podpisali w Moskwie układ o partnerstwie z prokremlowską partią władzy „Jedna Rosja”. O stopniu wzajemnej sympatii i zaufania świadczyła obecność Władimira Putina na uroczystościach ślubnych austriackiej minister spraw zagranicznych Karin Kneissl, wywodzącej się z Partii Wolnościowej. Gdy na Ukrainie i w Syrii codziennie ginęli cywile, rosyjski prezydent i pani minister tańczyli walca. To jednak nie wszystko, bowiem Partia Wolnościowa obsadziła także fotel ministra spraw wewnętrznych. W ubiegłym roku policja podległa Herbertowi Kicklowi dokonała nalotu na siedzibę BVT. Pod zarzutem przestępstw finansowych skonfiskowała komputery i inne ściśle tajne materiały kontrwywiadowcze. Informacje dotyczyły inwigilowania skrajnie prawicowych ugrupowań Austrii, z których część weszła do obecnie rządzącej koalicji, włącznie z gorącymi sympatykami Rosji. Drugim wydarzeniem stało się aresztowanie nad Dunajem rosyjskiego szpiega. Chodzi o dziś emerytowanego już ofi cera austriackiej armii, szpiegującego dla Moskwy „od co najmniej dwudziestu lat”, jak poinformował „Wiener Zeitung”. Oskarżony, który na przesłuchaniu przyznał się do winy, został zwerbowany przez rosyjski wywiad wojskowy GRU. Nie jest tajemnicą, że pomimo konstytucyjnie zapisanego neutralnego statusu, Austria współpracuje z NATO. Szpieg przekazał Rosjanom m.in. wspólne z Sojuszem kody rozpoznawcze lotnictwa, parametry myśliwców Eurofighter oraz nowej amunicji artyleryjskiej. Przede wszystkim to, co żargon służb wywiadowczych nazywa „naprowadzeniami osobowymi”, czyli charakterystyki i wrażliwe informacje dotyczące austriackiej i natowskiej generalicji. Oczywiście w celu wykorzystania przez Rosjan do kolejnych prób werbunków lub tzw. aktywnych operacji w rodzaju kompromitacji. Oba wątki dostatecznie podważają zaufanie europejskiej wspólnoty wywiadowczej. Gwoździem do przysłowiowej trumny okazał się fakt, że to nie BVT wykryło sprawę. Od kogo Austriacy dostali dokładne informacje? Oczywiście od kontrwywiadu sąsiednich Niemiec.
Nie tylko Wiedeń
Można wzruszyć ramionami. Małe, neutralne państwo, na dodatek od czasu zimnej wojny zwane szpiegowską stolicą Europy. Współcześnie także, o czym w 2010 r. zaświadczyła amerykańsko-rosyjska wymiana schwytanych agentów, m.in. słynnego dziś Siergieja Skripala. Tyle że Wiedeń nie wtrącał się w operacje obcych służb na własnym terenie pod jednym warunkiem. O ile nie będą wymierzone w austriackie interesy bezpieczeństwa. Tymczasem Rosjanie agresywnie złamali reguły gry. Drugim problemem jest skala austriackiego zjawiska. Rosyjska infiltracja aż do bólu wykorzystuje polityczną walkę w państwach UE. Moskwa wzmacnia i manipuluje takimi procesami po to, aby pogłębiać wewnętrzne podziały w Unii. Słaba Europa natychmiast staje się rosyjskim żerem, przekształcając w strefę wpływu Kremla. Oba aspekty płynnie się łączą, zaś arsenał niestandardowych metod uniemożliwia identyfikację przeciwnika, czyli udowodnienie łamania norm prawa międzynarodowego na czele z pojęciem agresji, o czym Putin dobrze wie, balansując na cienkiej granicy. Wreszcie po trzecie: takich „słabych punktów” na mapie europejskich służb jest dużo więcej. „Diario de Noticias” uważa, że kolejnym jest Portugalia. „Rosyjskie wpływy mają u nas długą tradycję, szczególnie wśród lewicowych partii, a także dzięki ożywionej wymianie kulturalnej i edukacyjnej”, ale jak zauważa tytuł: „Od 2014 r. pewną sympatię do oficjalnej retoryki politycznej Kremla wyrażają inne partie, których politycy reprezentują partykularne interesy ekonomiczne, zakłócone sankcjami gospodarczymi UE wobec Rosji”. W ten sposób do rosyjskiego arsenału dochodzi gra na pazerności i głupota europejskich elit władzy, zrośniętych w oligarchię z biznesem. Konkluzja nie jest pocieszająca. Z powodu dostatecznie miękkiej polityki w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa, Rosja, a ostatnio Chiny uważają Portugalię za „słabeogniowo UE i NATO”, co prowokuje agresję wywiadowczą. Dowodem w sprawie jest wykrycie zdrady oficera portugalskiego wywiadu, zwerbowanego przez Moskwę.
„Przypadek, który wstrząsnął NATO”, podobnie jak działo się w Austrii, nie został zdemaskowany przez miejscowy kontrwywiad. Namiary na szpiega przekazał jeden z wywiadów USA. Nie lepiej jest na północy Europy. Duński dziennikarz Jens Hovsgaard jest autorem reportażu śledczego pt. „Pieniądze i gaz. Jak Niemcy ryzykują przyszłością Europy w imię North Stream-2”. Odpowiedź jest zawarta w cytacie: „Zapewnienia o stabilnych dostawach gazu do Europy to nic innego, niż polityczna broń Rosji i maszynka drukująca pieniądze dla otoczenia Putina”. Lecz w realizacji tego celu: „Kreml dopuszcza się przekupstwa europejskich polityków i urzędników, zastrasza przeciwników i stosuje takie metody służb specjalnych, jak sex-szpiegostwo”. Tymczasem personel duńskiego kontrwywiadu jest mniejszy niż liczba duńskich dżihadystów. Skąd brać ludzi i środki, potrzebne do zwalczania rosyjskiego szpiegostwa i to we wszystkich strukturach europejskiego bezpieczeństwa? Tym bardziej, że badania socjologiczne mówią o niedoinformowaniu zwykłych obywateli o rozmiarach rosyjskiej agresji. „Tak naprawdę nikt nie zdaje sobie sprawy, że atak może nastąpić w każdej chwili obejmując zaskakująco wiele dziedzin życia” podsumowuje społeczną świadomość „Deutsche Welle”.
Francuskie zadęcie
A co powiedzieć o Francji, prowadzącej aktywną politykę w UE, NATO i wobec Rosji? Paryż ma ambicje przewodzenia integracji europejskiej oraz reprezentuje pogląd o konieczności separacji Europy od USA, szczególnie pod względem militarnym i bezpieczeństwa. Wyrazem jest idea budowy europejskiej armii, która nie może funkcjonować bez sprawnych, a co ważniejsze zintegrowanych służb wywiadu i kontrwywiadu. Tymczasem francuski portal Atlantico uważa takie idee za mrzonki. Były doradca Pałacu Elizejskiego Alain Rodier mówi wprost: „Organizacja wspólnego wywiadu UE pozostaje iluzją, do czasu powstania scentralizowanej Europy, a to jest obecnie bajka”. Tym niemniej, w Pałacu Elizejskim schodzą się nici europejskiej polityki. Z tym że, jak informuje portal Mediapart: „Sieci Putina przenikają w partie polityczne, biznes i związki zawodowe. Metody werbunku odziedziczone po ZSRR pozwalają Rosjanom instalować »krety« w najwyższych kręgach francuskiej władzy”. Gołosłowne? Ależ nie, Paryż również ma swój skandal szpiegowski z mocnym podtekstem korupcyjnym. Chodzi o zaufanego człowieka Emanuela Macrona. Mimo, że Alexandre Benalla nie miał oficjalnych stanowisk w Pałacu Elizejskim, cieszył się takim zaufaniem, że otrzymał od Macrona swoistą carte blanche. Jeszcze w lutym tego roku posiadał dostęp do tajnej łączności rządowej, posługując się chronionymi urządzeniami zastrzeżonymi dla kontaktów prezydenta z najwyższymi oficerami republiki. Nieco wcześniej Benalla wszedł w układ z pewnym Rosjaninem. Iskander Mahmudow to gangster pochodzący z izmaiłowskiej grupy mafijnej, która dorobiła się fortuny na przemycie ropy naftowej. Uprawianie tego samego rodzaju działalności w latach 90-tych XX w. demokratyczna opozycja zarzuciła Putinowi. Dlatego dziś Mahmudow jest oligarchą i jednym z zaufanych przybocznych Kremla. Nawet rosyjskie dzieci wiedzą o ścisłych kontaktach mafii i FSB, które na rozkaz Kremla wykonują w Europie wspólne operacje. Mahmudow kupił Benalla za 300 tys. euro w zamian za bliżej nieokreślone, czyli fikcyjne usługi ochronne. Suma była tylko pierwszą transzą, dlatego Mediapart pyta, co było prawdziwym celem werbunku przez rosyjskie służby, bo co do takiego przebiegu transakcji nie ma wątpliwości. Na zdrowy rozum wychodzi, że chodzi o bezpośredni dostęp wywiadowczy do Macrona. Jeszcze bardziej nurtującym jest pytanie o brak wyprzedzającej reakcji francuskich służb specjalnych, odpowiedzialnych za kontrwywiadowczą ochronę prezydenta i Pałacu Elizejskiego. Dlaczego to ważne? Nie tylko z powodu roli Francji w Europie. Równie interesujący jest stosunek francuskich służb specjalnych do swoich europejskich odpowiedników, a szczególnie tych z naszego regionu. Inaczej niż zadęciem trudno to nazwać, mimo że Francuzi sami dają rady z rosyjskimi służbami. „Z państwami Europy Wschodniej, nie zważając, że są członkami UE, nikt nie chce dzielić się szczegółami ważnych operacji. Nikt im nie ujawni wrażliwych detali, ani tym bardziej z trudem zwerbowanych źródeł informacji”. To opinia wysokiego oficera francuskich służb specjalnych opublikowana w „The Financial Times”. Powód? Obawy analogiczne do austriackich, czyli potencjalne przecieki do Moskwy. Niestety wydarzenia, przynajmniej w niektórych państwach naszego regionu, wydają się potwierdzać taki scenariusz. Major Denis Metsawas uchodził w estońskiej armii za przykład sukcesu programu integracji rosyjskojęzycznych obywateli. Dopóty, dopóki kontrwywiad przy amerykańskiej pomocy nie udowodnił, że Matsawas od 15 lat szpieguje dla GRU. Węgry mają aferę „KGBeli”. Pod takim przydomkiem mediów kryje Bela Kowacs, były deputowany parlamentu i polityk nacjonalistycznego Jobbiku. Zasłynął jako agent wpływu Moskwy następującym twierdzeniem: „Jeśli nie zawrócimy na Wschód, nie odnajdziemy drogi. Tak więc Matuszko-Rosjo, to ty po raz kolejny będziesz ratować Europę”. Sofia przeżyła aferę hotelu „Marinella”, w którym podczas bułgarskiej prezydencji w UE podsłuchiwano europejskich polityków. Miejscowe służby specjalne „zapomniały”, że hotel jest dawną siedzibą KGB, a jego właściciel jest powiązany z rosyjskimi służbami. Czechy są uważane za nieoficjalną stolicę rosyjskiego wywiadu w centralnej części Europy. Macedonia, Grecja i Serbia zostały tak zinfiltrowane przez Moskwę, że kremlowski wywiad jest w stanie wpłynąć na wyniki politycznych referendów. A w przypadku byłej Jugosławii stać go na organizację zamachu stanu lub doprowadzenie do wznowienia wojny bałkańskiej.
Wywiadowcza równia pochyła
Pruski strateg Carl von Clausewitz powiedział, że wojna jest innym przedłużeniem polityki. Analogicznie taką kontynuacją są działania wywiadu i kontrwywiadu. Ale to politycy decydują o ich zadaniach oraz o formach międzynarodowej współpracy. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby przedstawić sobie los Włoch, enfant terrible strefy euro w Klubie Berneńskim. Szczególnie od chwili, gdy obecny rząd nad Tybrem tak obraził Francję, że Paryż odwołał swojego ambasadora. Wniosek jest taki, że o wywiadowczej współpracy w UE decydują narastające linie politycznych i ideologicznych podziałów. Pretensje zwolenników ścisłej integracji i jej przeciwników. Konfrontacja sympatyków federalizacji i Europy narodów, wreszcie oponentów europejskiej armii i wzmocnienia NATO. Z drugiej strony, przeciwko poprawie stanu europejskiego bezpieczeństwa przemawiają partykularyzmy narodowych służb specjalnych. Szydło z worka wyszło w latach 2015-2017, gdy UE zetknęła się z falami migracji i terroru, do których nie była przygotowana. Zawiodło wszystko, od wywiadowczej wymiany informacji i analiz sytuacji, po wspólne wykorzystanie baz danych i koordynację. W tym samym czasie niemiecki wywiad rozpracowuje głęboko Austrię i Czechy. Paryż tak chroni swoje afrykańskie wpływy, że w chwili porwania niemieckich turystów w Maghrebie, Berlinowi przyszło tworzyć awaryjną infrastrukturę szpiegowską. Brytyjczycy śledzą wszystkich, podobnie jak Amerykanie, a na dodatek przekierowują swoją uwagę na Chiny. Tworzą nowe struktury współpracy, takie jak tzw. alians pięciu oczu, czyli wywiadowczy i polityczny związek USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii.
Obecnie taki europejski kryzys można dostrzec w dziedzinie przeciwdziałania Rosji. Niech nas nie zwiodą szumne zapowiedzi Brukseli. Unijna biurokracja jest zbyt skomplikowana, aby wypracować skuteczne formy wywiadowczej współpracy. Może powstanie jeszcze jedna agencja europejska, jak zwykle bez odpowiednich prerogatyw, personelu oraz dostatecznych środków finansowych. Stare prawidło służb specjalnych mówi jednak, że wywiad i kontrwywiad nie mają przyjaciół. Miewają tylko partnerów, z którymi realizują zbieżne interesy. Co nie znaczy, że sojusznicy nie staną się wrogami w innych kwestiach. Inaczej mówiąc, trzeba trzymać na dystans zarówno Rosjan, Chińczyków i terrorystów, nie zapominając o sojusznikach z UE. I nikomu nie wierzyć, bo jak zauważył trafnie Atlantico: „Żyjemy w świecie drapieżców, a nie pluszowych misiów”. Taka i tylko taka prawda powinna przyświecać naszym politykom, decydującym o pracy wywiadu i kontrwywiadu. Bez względu na ideologiczną barwę interesy bezpieczeństwa wskazują, że jedynym wyjściem z wywiadowczej zapaści Europy jest wzmacnianie potencjału narodowych służb specjalnych. Zapaść będzie się tylko powiększała w miarę narastania wewnętrznych podziałów UE. Nie można liczyć na powrót starych czasów, gdy najlepszym pośrednikiem we wzajemnych kontaktach unijnych służb był wywiad USA. Dziś i w przewidywalnej przyszłości Bruksela będzie bezradna. Może tylko ostrzegać o hordach rosyjskich i chińskich szpiegów, krążących wokół unijnych instytucji, o ile już nie w ich korytarzach. Tylko odpowiednie nakłady finansowe, umożliwiające nabór profesjonalnych kadr, nowoczesny system szkolenia i bardzo staranny wybór priorytetów, są w stanie zagwarantować nasze bezpieczeństwo. Wobec postawy europejskich sojuszników musimy liczyć tylko na siebie. Dlatego pierwszorzędną, choć nieafiszowaną kwestią, jest efektywność naszych służb, a nie ich wiarygodność w oczach taktycznych partnerów.