„Nowa Unia Europejska”
Wybór Francuzki Christine Lagarde na szefa Europejskiego Banku Centralnego to olbrzymi sukces jej promotora, francuskiego prezydenta Emanuela Macrona. Wiadomo, że planuje on stworzenie „nowej Unii Europejskiej” ograniczonej do państw tworzących strefę euro.
Christine Lagarde (1 stycznia tego roku skończyła 63 lata) została szefem Europejskiego Banku Centralnego (EBC). Swoją funkcję obejmie 1 listopada br. To olbrzymi sukces jej promotora, francuskiego prezydenta Emanuela Macrona. Wiadomo, że planuje on stworzenie „nowej Unii Europejskiej” ograniczonej do państw tworzących strefę euro. Miało by to być nowe europejskie superpaństwo. Jednak aby móc je stworzyć, dobrze byłoby dokończyć tworzenie wspólnej waluty. Teraz, gdy każdy kraj mający euro prowadzi własną politykę monetarną i fiskalną (czyli decyduje, ile pieniędzy zabierze w podatkach, a ile pożyczy na rynku), euro się chwieje. Instytucja wzorowana na niemieckim konserwatywnym Bundesbanku szybko stała się jego parodią.
– Europejski Bank Centralny miał mieć ścianę oddzielającą go od polityków i dbać tylko o wartość euro. Zamiast tego stosuje takie wynalazki jak „luzowanie ilościowe” i „ujemne stopy procentowe” – komentuje Jim Grant, redaktor renomowanego „Interest Rate Observer” („Przeglądu odsetkowego”). Dla Macrona i jego promotorów wzmocnienie pozycji w instytucjach UE to priorytet, bo jest on coraz mniej popularnym politykiem we Francji. Jego szanse na kolejną kadencję są znikome. Aby utrzymać się w elicie władzy, może natomiast trafi ć do którejś z instytucji nowej UE.
Polityczny projekt
Euro jest politycznym projektem od samego początku istnienia – nie było powodów ekonomicznych, aby powoływać wspólną walutę. Na przykład w USA wspólna waluta powstała po ok. 100 latach istnienia wspólnego państwa. A przecież w UE są bariery językowe i kulturowe, które obniżają efektywność wspólnej waluty. Chodzi o to, że gdy w jednym kraju jest kryzys (np. w Hiszpanii), to ludzie nie sprzedadzą domów i nie przeprowadzą się za pracą np. do Niemiec. W USA ten mechanizm doskonale działa i dzięki temu dolar ma rację bytu. Euro miało być czymś w rodzaju dodatkowego spoiwa dla Unii Europejskiej. Trochę to przypomina parę, która widząc, że wypala się płomienne uczucie, decyduje się na dziecko, aby ratować związek. W myśl zasady, że jak już pojawi się na świecie, to nie będziemy mogli się rozstać. Ratowanie europejskich gospodarek przed euro wymaga też szybkiej i głębokiej integracji i o to też chodziło twórcom wspólnej waluty. Teraz Francja chce takich działań, ale nieoczekiwanie przeciwne są Niemcy, a także Holandia. Państwa te bowiem nie są zainteresowane zagwarantowaniem bankowych depozytów Greków czy Hiszpanów, o Włochach nie wspominając.
Banki centralne powinny być niezależne od polityków. Dlaczego? Otóż decydują one o tym, ile kosztuje pieniądz. Dokładnie ile muszą płacić komercyjne banki za wpuszczanie pieniądza na rynek. Im droższy jest pieniądz (wyższe stopy procentowe), tym mniejsza jest skłonność banków do emisji pieniądza, bo mniej ludzi chce pożyczać. Wówczas ludziom opłaca się trzymać pieniądze na kontach w bankach, bo to w miarę bezpieczny sposób zarabiania pieniędzy na odsetkach. Gdy zaś jest stagnacja gospodarcza, to banki centralne starają się obniżać cenę pieniądza, aby ludzie nie trzymali swoich środków w bankach, tylko wydawali lub inwestowali. To oczywiście uproszczona wersja działania rynku finansowego, ale pomaga zrozumieć, dlaczego politycy tak bardzo pragną mieć kontrolę nad bankami centralnymi. Te bowiem w prosty sposób mogą wpływać na politykę, polepszając koniunkturę i konsumpcję przed wyborami. Naiwni pytają, dlaczego banki nie mogą cały czas utrzymywać taniego pieniądza? Odpowiedź jest prosta: inflacja. Gdy pieniądza jest za dużo, ceny rosną i spada jego wartość. Wówczas jedynym sposobem zduszania inflacji jest podwyżka stóp procentowych, czyli właśnie podrożenie jego ceny. W krótkich okresach banki mogą jednak mocno wpływać na politykę bez widocznych konsekwencji. Czy na to liczy francuski prezydent Macron? Raczej jest to element planu finansjery i elit, które wyniosły go do władzy. Dziś spora część europejskiego establishmentu źródeł kryzysu upatruje w braku inflacji. Chodzi o to, że bankom nie opłaca się ryzykować i pożyczać pieniędzy przedsiębiorcom, bo lepiej i pewniej zarabiają na transakcjach między sobą. Dlatego zaczęto stosować wspomniane „luzowanie ilościowe”. To eufemistyczna nazwa sytuacji, gdy Europejski Bank Centralny drukuje zwyczajnie pieniądze i pożycza je rządom, wykupując obligacje. Tym samym banki komercyjne nie mają w co inwestować, a na rynku pojawia się więcej gotówki, czyli właśnie inflacja. Na razie jednak działania EBC nie były tak radykalne, jak tego oczekiwała Francja.
Kobieta z układów
Wybór Christine Lagarde to triumf polityki i układów. Ma ona bowiem na koncie wyrok uznający, że była współodpowiedzialna za defraudację publicznych pieniędzy, gdy była ministrem finansów. Zgodziła się wówczas na wypłatę francuskiemu oligarsze Bernardowi Tapie gigantycznego odszkodowania 400 mln euro (ponad 1,6 mld zł). Tapie znany był z bycia właścicielem klubu piłkarskiego Olympique Marsylia i bycia politycznym celebrytą. Mówiono wówczas, że Lagarde zgodziła się wypłacić te pieniądze, ponieważ Tapie wcześniej poparł współpracującego z nią prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. Postawienie więc skazanej za defraudacje polityk na czele najważniejszej instytucji finansowej Unii Europejskiej pokazuje dobitnie nie tylko kondycję europejskich elit, lecz także ich kompletny brak skrupułów. Nie jest to nic specjalnie nowego. W historii UE aż dwóch szefów Komisji Europejskiej (odpowiednik premiera UE) miało poważne kłopoty z prawem. Jacques Santer musiał odejść ze stanowiska w 1999 r., gdy udowodniono mu korupcję i nepotyzm. Jego następca zaś, Romano Prodi, były włoski premier, na stanowisko szefa KE trafił z bagażem oskarżenia o przyjmowanie łapówek i bycie agentem KGB o pseudonimie „Mortadela”. Szczytem wszystkiego była zaś kariera wiceszefa Jacquesa Barrota, który został wiceszefem KE mając na koncie wyrok 2 lat więzienia (z zawieszeniem) za przelanie 3,8 mln USD państwowej kasy na konto swojej partii. Barrot mógł dalej działać w polityce, bo ułaskawił go partyjny kolega, prezydent Francji Jacques Chirac. To pokazuje, że skorumpowane francuskie elity, naciskane przez masowe protesty, przygotowują się do przesiadki na stanowiska biurokratyczne w UE, gdzie nie będą musieli martwić się popularnością. W 2019 r. Macron zanotował historyczne doły popularności. Jego politykę akceptowało tylko 25 proc. Francuzów. Inflacja jest jednym z najbardziej hańbiących podatków nakładanych na ludzi. Okrada się ich bowiem z wartości pieniędzy, które udało im się odłożyć lub które zarabiają. Inflacja uderza w najbiedniejszych, bo bogaci mają nieruchomości i firmy, których wartość automatycznie rośnie. Widać, że europejskie elity nie mają pomysłu na reformowanie państw i ratunku dla gospodarki upatrują w rozkręcaniu inflacji. Do tego zadania Christine Lagarde nadaje się idealnie. Problem w tym, że za doraźną poprawę koniunktury chwilę po wyborach dostanie się ogromny rachunek. Jednak elity europejskie już dawno przyzwyczaiły nas, że myślą o następnych wyborach, a nie kolejnych pokoleniach.