„Ossi” i „Wessi”
Okrągła rocznica upadku berlińskiego muru ujawniła szokującą prawdę. Pomimo upływu 30 lat i miliardów euro wpompowanych we Wschodnie Niemcy, podział na „Ossi” i „Wessi” nie tylko trwa, ale wręcz narasta. Wspólnym mianownikiem powrotu do przeszłości jest hasło: oddajcie nam NRD!
Takim terminem niemieckie media definiują fenomen nostalgii Wschodnich Niemców za komunizmem. Tak, to nie pomyłka. Byli obywatele sowieckiej alternatywy kapitalistycznych Niemiec tęsknią za czasami towarzysza Ericha Honeckera i policji politycznej Stasi. Gwiazda popu Kai Niemann nie bez przyczyny śpiewa: „Wszyscy wiedzą, że w NRD słońce wschodzi, a w RFN zachodzi. Wschodni wiatr orzeźwia bardziej niż zachodni. Wszyscy wiedzą, że nawet Martin Luter był »Ossi«”. Szlagier nadawany w radiowym eterze wschodniej części kraju cieszy się ogromną popularnością, w przeciwieństwie do zakłopotania, jakie wywołuje na przeciwnym brzegu rzeki Łaby. Pewne jest natomiast, że strofy przetłumaczone na język psychologii oznaczają wielkie rozczarowanie efektami zjednoczenia 1989 r.
Badania socjologiczne przeprowadzone z okazji 30. rocznicy zburzenia berlińskiego muru zszokowały niemiecki establishment. Jak informuje zleceniodawca sondy, „Die Zeit”, aż 41 proc. mieszkańców pięciu landów składających się na dawne NRD „jest niezadowolonych z poziomu życia, statusu społecznego oraz możliwości swobodnego wyrażania poglądów”. 58 proc. badanych potwierdza, że obecnie czują się bardziej bezbronni w obliczu samowoli aparatu państwa niż w latach komunizmu! Wreszcie 52 proc. „Ossi” wyraża rozczarowanie poziomem funkcjonowania niemieckiej demokracji. Słowem konsternacja, ponieważ tylko w latach 2005–2019 wschodnie Niemcy otrzymały z federalnego budżetu 306 mld euro dotacji przeznaczonych na wyrównanie egzystencjalnych różnic w obu częściach zjednoczonego ponoć kraju.
Tymczasem, jak zauważa „Le Figaro”: „30 lat po upadku komunizmu ludność byłej NRD znajduje się na najniższym poziomie socjalnym od 1905 r., gdy rozpoczęto badania tego wskaźnika rozwoju społeczno-ekonomicznego”. Jak tłumaczy francuski tytuł, podczas gdy zachodnie Niemcy przeżywają erę burzliwego rozwoju, na wschodzie kraju króluje zastój. NRD została wydrenowana ze specjalistów, klasy kreatywnej lub mówiąc najprościej ze wszystkich, którym chciało się coś w życiu osiągnąć. A jak tłumaczy ten paradoks niemiecka klasa polityczna? Zdania są podzielone. Reprezentanci Meklemburgii, Brandenburgii lub Turyngii twierdzą, że władze federalne niedostatecznie wsłuchują się w głos wschodnich Niemców. Na przykład premier rządu Saksonii Michael Kretschmer mówi: „Ci, którzy wytykają palcem obywateli nowych ziem, powinni przyjąć do wiadomości, że mamy prawo do własnych poglądów”.
Zachodnie elity bagatelizują problem, bojąc się przyznać do własnej porażki. „Proces unifikacji i wyrównywania różnic w życiu zachodnich i wschodnich ziem płynnie posuwa się do przodu”. Tak brzmi treść tegorocznego raportu rządu federalnego w Berlinie, który ukazuje się systematycznie pod tytułem „O stanie niemieckiego zjednoczenia”.
„Wessi” i „Ossi”
Familiarne wręcz zdrobnienia, jakimi identyfikują się mieszkańcy obu części kraju, są bodaj najlepszym dowodem ogromnych różnic psychologicznych i obyczajowych, które budują nowy mur dzielący już nie Berlin, ale całe Niemcy. Jak się okazuje, podział na nowoczesne i bogate terytorium „A” oraz konserwatywną i ubogą część „B” nie jest unikalnym doświadczeniem Polski. Identyczne zjawisko ma miejsce w najbogatszej i największej gospodarce UE, nazywanej lokomotywą napędową Zjednoczonej Europy. Trzeba pamiętać, że Niemcy należą do najzasobniejszych państw świata, a więc politycznych mocarstw. Wyrazem takich ambicji jest aspirowanie do stałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, obok jądrowych potęg USA i Chin. Wszystko dzięki niebywałemu boomowi ekonomicznemu, trwającemu nieprzerwanie od końca przegranej z hukiem II wojny światowej. Tymczasem dziś europejski lider nie może przezwyciężyć wewnętrznych podziałów, które uniemożliwiają faktyczne zjednoczenie społeczeństwa.
Jaka jest długa lista wzajemnych pretensji? Jak twierdzi Deutsche Welle: „Polityczny i emocjonalny podział na »Ossi« i »Wessi« tylko się pogłębia”. Psycholog społeczny Hans-Joachim Maaz mówi wręcz: „Mieszkańcy wschodnich landów mający za sobą życie w NRD odnoszą się sceptycznie do instytucji państwa i kapitalizmu. Są krytyczni wobec mediów i władzy”. Jego koleżanka Beate Kupper dodaje: „Największym problemem nie są różnice obyczajowe, tylko poczucie zbiorowego niedowartościowania »Ossi«”. Gdybyż chodziło tylko o mentalność! Jednak podział Niemiec na Wschód i Zachód przynosi wymierne problemy polityczne. Jeśli populistyczna partia Alternatywa dla Niemiec zbiera w zachodniej części kraju 10 proc. głosów, to w b. NRD aż 25 proc., co wykazały ostatnie wybory w Turyngii, Saksonii i Brandenburgii. Nie oznacza to, że nostalgia zamienia się w separatyzm, a mieszkańcy Wschodu zachłysnęli się ideologią szowinizmu. AfD udało się przejąć w b. NRD rolę partii protestu przeciwko dyskryminacji nowej części kraju. Maaz ostrzega: „Nie próbujcie wytykać »Ossi« palcami ani ich stygmatyzować, bo taka postawa uczyni »AfD« jeszcze silniejszą”.
Tymczasem politycy z Zachodu lekceważą przestrogi. Przewodniczący partii Związek-90/Zieloni oświadczył: „Uczynimy jeszcze z Turyngii wolny i liberalny land”, czym wywołał lawinę twitterowych komentarzy:
„A nam jest dobrze w enerdowskim więzieniu”. Co jeszcze? Niemców dzieli głęboki rów wzajemnych stereotypów. Według socjologa Olafa Georga Kleina, autora pracy „Nie rozumiecie nas: dlaczego Wschodni i Zachodni Niemcy nie mogą się dogadać?”, Wessi uważają, że mieszkańcy b. NRD są: leniwi, zbytnio emocjonalni, nie umieją rozwiązywać problemów i przywykli do odgórnego sterowania. Pretensje vice versa zawierają się w: ukrywaniu uczuć i intencji, zadzieraniu nosa i lekceważeniu innych, skłonności do przesady, wreszcie w wyłącznym zainteresowaniu pieniędzmi. Aby pokonać wzajemny dystans, tak rząd federalny jak i Bundestag mają jeden pomysł. „Trzeba więcej inwestować we wschodnią infrastrukturę, a wtedy ludzie z depresyjnych regionów zaufają władzom” – mówi przewodnicząca parlamentarnego klubu Zielonych Katrin Goering-Eckardt.
„To błąd” – oponuje Beate Kupper, która nie wierzy, że poczucia niedowartościowania, a nawet dyskryminacji da się zasypać pieniędzmi. „Słuchajcie, jakie problemy podnoszą »Ossi«, aby zrozumieć, czym żyją” – podaje swoją receptę psycholog społeczna.
Diagnozę potwierdza Christian Hirte, pełnomocnik rządu ds. wschodnich landów, który twierdzi, że sytuacja ekonomiczna i finansowa b. NRD jest lepsza niż w opinii mieszkańców. „»Ossi« są jedynie zmęczeni trzema dziesięcioleciami gwałtownych zmian” – wyjaśnia Hirte. Natomiast jeden z liderów socjaldemokracji Carsten Schneider chce, aby obie strony uznały wzajemne różnice. „Niemcy są federacją różnych ziem i każda z nich wnosi własny dorobek, który wzbogaca naszą kulturę”. Tak optymistycznym akcentem można by zakończyć temat, gdyby nie międzynarodowe tło. Pierwszą z integralnych części „ostalgizmu” są silne resentymenty sowieckie, które przeniosły się na sympatię do Kremla. To prawda, że gospodarka wschodnich Niemiec najbardziej ucierpiała w skutek unijno-rosyjskich retorsji ekonomicznych. Niepokoi jednak wysoki procent zwolenników Putina i pojednania z Moskwą, której nie uważa się za zagrożenie europejskiego bezpieczeństwa. Jeszcze bardziej niepokoi wzrost ksenofobii wobec wszystkich, a więc także polskich emigrantów. Rasowych zamieszek w Chemnitz i podwyższenie poparcia dla neonazistów nie da się wytłumaczyć jedynie słabszym statusem materialnym „Ossi”.
Jak się wydaje, problem jest głębszy. Leży zarówno w braku skutecznej dekomunizacji, jak i w obecnych uwarunkowaniach globalnych. Nieprzypadkowo historyk Peter Sloterdijk nazwał byłą NRD „globalnym dziedzictwem kulturowego rozczarowania”. Oczywiście demokracją, która jego zdaniem „zamieniła się dyktat mniejszości nad większością”, co najlepiej pokazują szokujące wyniki badań socjologicznych mieszkańców wschodnich landów Niemiec.