Wielki szlem?
Wizyta bułgarskiego premiera Bojko Borisowa w Białym Domu zaowocowała wzmocnieniem dwustronnej współpracy wojskowej, a przede wszystkim energetycznej na Morzu Czarnym. Kreml ma powody, by obawiać się, że dzięki porozumieniu z Sofią Waszyngton zablokuje rosyjską strategię gazową na Bałkanach, a Bułgaria przekształci się w strategiczny hub UE i NATO, ostatecznie wychodząc z moskiewskiej orbity.
“Jako przyjaciele i sojusznicy bierzemy na siebie zobowiązanie wzmocnienia strategicznego partnerstwa w interesach naszych wielkich narodów” – tak brzmi preambuła amerykańsko-bułgarskiej deklaracji podpisanej pod koniec listopada przez prezydenta Donalda Trumpa i premiera Bojko Borisowa. Przy stole obrad padło wiele pochwał; na przykład Amerykanie zapewnili o swoim uznaniu dla zwiększenia bułgarskiego budżetu obronnego do wysokości 2 proc. PKB w 2024 r.
„Wspólne wysiłki amerykańskich i bułgarskich sił zbrojnych wzmocnią wschodnią flankę NATO”, można przeczytać w kolejnym punkcie deklaracji. Już latem Sofia podjęła decyzję o zastąpieniu jeszcze sowieckich MiG-ów-29 amerykańskimi myśliwcami F-16. Co do współpracy energetycznej: „USA odnoszą się z pełnym zrozumieniem do wysiłków na rzecz przekształcenia Bułgarii w paliwowy hub Bałkanów”. Donald Trump stwierdził nawet, że „energetyczna suwerenność jest najważniejszym problemem bezpieczeństwa narodowego Bułgarii”. Bojko Borisow zaś zapewnił: „W 2020 r. osiągniemy gazową niezależność od Gazpromu”. Obaj politycy przy tym zgodzili się, że „rynek energetyczny powinien być wolny od jakichkolwiek nacisków, dlatego niezbędna jest dywersyfikacja dróg transportu oraz eksportowych źródeł surowców”.
(…)
{loadmoduleid 282}