Wprowadzając nowe daniny rząd chce pouczać obywateli, co mają jeść i pić, a czego nie wolno im spożywać.
Podatki przestały już pełnić funkcje fiskalne, a stały się narzędziem wychowawczym. Na szczęście nieskutecznym.
Jeszcze kilkanaście lat temu sprawa była całkiem prosta. Obowiązywały tylko podatki od dochodu i majątku (takie jaki PIT, CIT, PCC oraz od spadków i darowizny, od nieruchomości oraz inne opłaty lokalne). Były podatki obrotowe, czyli VAT oraz akcyza, obciążające finalnego konsumenta. Oczywiście przepisy dotyczące tych danin są zawiłe, zastawiają wiele pułapek na obywateli, są wyjątki od wyjątków i ciągłe nowelizacje. Przynajmniej podatnicy wiedzieli jednak, jakie czynności przez nich podejmowane są opodatkowane. To jednak przeszłość. Kilka lat temu nad Wisłę dotarły podatkowe nowinki „z Zachodu”, które zakładają, że daninę można nałożyć nie tylko na zdarzenie natury ekonomicznej, ale również społecznej, konsumpcyjnej i zdrowotnej. Krótko mówiąc, podatki przestały być narzędziem realizowania tylko polityki budżetowej państwa, a stały się sposobem na kształtowanie społecznych postaw, ludzkich przyzwyczajeń oraz nawyków, a zatem zyskały niejako funkcję wychowawczą.
Autorzy niektórych ustaw podatkowych zaczęli posługiwać się wykresami dotyczącymi spożycia przez obywateli cukru, alkoholu oraz ilości wypalonych papierosów, zamiast prezentować słupki dotyczące wpływów do budżetu. W ten sposób rządzący poprzez politykę podatkową próbują wpłynąć na suwerenne decyzje konsumentów, pouczając ich, co mają jeść i pić oraz jakim samochodem powinni jeździć i dlaczego ma to być samochód elektryczny. W obecnej kadencji ta tendencja jeszcze bardziej przybrała na sile. Zaczęło się od podwyżki akcyzy na alkohol oraz papierosy. W legislacyjnej poczekalni z niecierpliwością czeka: podatek od cukru, a także opłaty od „małpek” oraz napojów energetycznych. Historia jednak uczy, że takie działania są nieskuteczne. Kilka lat temu rząd PO- PSL podniósł akcyzę, a mimo to spożycie alkoholu wzrosło. Jeżeli rząd nie zwolni tempa w kreowaniu nowych podatków, to już niedługo obudzimy się w rzeczywistości, w której wizyta w lokalu nocnym po godzinie 23 będzie opodatkowana. Precedens zresztą już jest, wszak takie przepisy obowiązywały w okresie PRL (w 1958 roku wprowadzono podatek konsumpcyjny od spożycia w nocnych lokalach rozrywkowych po godzinie 23).
Akcyza dla dobra narodu
„Alkohol jest dla wielu ludzi ucieczką od problemów dnia codziennego. Chcemy budować społeczeństwo, w którym tych problemów będzie jak najmniej, a ludzie nie będą pozostawieni sami sobie” – w taki sposób premier Mateusz Morawiecki argumentował 10-procentową podwyżkę akcyzy na alkohol oraz papierosy, która została wprowadzona 1 stycznia. W wyniku tej zmiany przeciętna cena półtoralitrowej butelki wódki o mocy 40 proc. wzrosła o ok. 1,14 zł, paczka papierosów zaś podrożała średnio o ok. 1,02 zł. Resort finansów obliczył, że podwyżka akcyzy oznacza wzrost dochodów budżetu państwa o 1,7 mld zł w skali jednego roku. Przedstawiciele rządu wielokrotnie wskazywali, że efekt fiskalny ma w tym wypadku marginalne znaczenie. Głównym celem – argumentowali – jest walka z nadmierną ilością spożywanego alkoholu i wypalanych papierosów przez Polaków. Szef rządu wskazywał, że ostatnia zmiana akcyzy miała miejsce w 2014 roku, a więc najwyższa pora na podwyżkę.
Problem oczywiście istnieje, o czym świadczą najnowsze dane NFZ. Wynika z nich, że od początku XXI wieku przeciętne spożycie czystego alkoholu na osobę w Polsce wzrosło o prawie 2,5 l rocznie (z 7,12 l w 2000 r. do 9,55 l w 2018 roku). Jednak wbrew powszechnym stereotypom wcale nie jesteśmy najbardziej „rozpitym” narodem na Starym Kontynencie. W tej kategorii przodują Czesi oraz Francuzi, którzy pomimo podwyżek akcyzy nie ograniczyli ilości spożywanego alkoholu. Wręcz przeciwnie: we Francji nastąpił nieznaczny wzrost po tym, jak rząd podwyższył ten podatek. Podobna sytuacja miała miejsce zresztą w Polsce, gdy w 2014 roku rząd PO- PSL podniósł stawkę akcyzy na alkohol oraz papierosy odpowiednio o 15 proc. i 5 proc. Jaki był efekt? W 2014 roku przypadało średnio 9,4 l czystego spirytusu na jednego Polaka, rok później było to już 9,41 l. W 2016 roku nastąpił nieznaczny spadek do 9,37 l, ale w 2017 roku znów skoczyło do 9,45 l. Widać zatem, że podwyżki akcyzy w żaden sposób nie wpływają na zachowania konsumentów.
Podobne wnioski można wyciągnąć analizując odsetek aktywnych palaczy. Ich liczba z roku na rok maleje bynajmniej nie z powodu polityki podatkowej rządu, lecz na skutek promocji zdrowego trybu życia oraz kampanii medialnych, poświęconych negatywnym skutkom palenia tytoniu (w latach 2011–2019 odsetek palących mężczyzn spadł z 39 proc. do 24 proc., a kobiet z 23 proc. do 18 proc.). Wniosek? Wszelkie próby uzasadnienia wzrostu akcyzy dbaniem o zdrowie Polaków należy włożyć między bajki. Ten, kto uważa, że wzrost ceny za butelkę wódki o kilkadziesiąt groszy zmniejszy skalę alkoholizmu, jest po prostu ignorantem. Podwyżka akcyzy na papierosy i alkohol nie jest próbą walki z alkoholizmem i nikotynizmem, ale cynicznym zarabianiem na tych nałogach pod pozorem dbania o zdrowie obywateli.
Podatek od cukru nic nie da
Jeszcze bardziej kuriozalna wydaje się sprawa podatku od cukru, który zgodnie z zapowiedziami resortu finansów ma obowiązywać od początku kwietnia br. Tutaj znów padają argumenty odnoszące się do zdrowia oraz nawyków żywieniowych Polaków. Rzeczą bezsporną jest to, że problem, tak jak w wypadku alkoholu, jest poważny. Z analiz NFZ wynika, iż w latach 2008–2017 przeciętne spożycie cukru na mieszkańca wzrosło o 6 kg. Jednocześnie konsumpcja tego produktu w czystej postaci zmalała (również o ok. 6 kg). Z tego wynika, że co prawda mniej słodzimy, ale jednocześnie więcej kupujemy wyrobów, które zostały posłodzone przy produkcji. W dłuższej perspektywie wygląda to jeszcze gorzej. Niedawno GUS opublikował raport pt. „100 lat polskiej statystyki”, gdzie znajdziemy informację, że w latach 50. XX wieku na jednego mieszkańca przypadało ok. 25 kg cukru rocznie, natomiast w 2018 było to ponad 50 kg.
Co z tym fantem zamierza zrobić rząd? Oczywiście wprowadzić nową daninę, czyli tzw. podatek od cukru. Na razie prace nad nowymi przepisami kształtują się w gabinetach resortów finansów oraz zdrowia i nie wiadomo, jaki ostateczny kształt będzie miał projekt ustawy. Ten aktualny zakłada wprowadzenie 70 gr podatku za litr napoju słodzonego cukrem, 80 gr – słodzonego więcej niż jedną substancją oraz 20 gr od napojów energetycznych zawierających kofeinę lub taurynę. Wprowadzenie nowego podatku ma pomóc w walce z problemem nadwagi. Część dochodów z tego tytułu ponoć trafi na konta NFZ po to, by sfinansować leczenie, diagnozę oraz profilaktykę. Problem tkwi jednak w tym, że wzrost cen w żaden sposób nie wpłynie na nawyki konsumentów. Potwierdzeniem tego są bezskuteczne próby walki z otyłością podjęte przez rządy Wielkiej Brytanii oraz Danii. Z badań Instytutu Jagiellońskiego zawartych w raporcie pt. „Podatek cukrowy a walka o zdrowie Polaków” wynika, że w tym pierwszym państwie w 2016 roku wprowadzono podatek od cukru, a mimo to w latach 2016–2018 jego konsumpcja wzrosła o 2,6 proc. Z kolei duński rząd, wprowadziwszy daninę cukrową, szybko się z niej wycofał po tym, gdy obywatele tego kraju zaczęli kupować słodkości w państwach sąsiednich.
Czy podobnie będzie w Polsce? W swojej analizie Instytut Jagielloński przytacza wyniki badań IPSOS-u, który zapytał ankietowanych, jakie mają zdanie na temat zapowiedzianego podatku cukrowego. Okazuje się, że blisko 80 proc. badanych z grupy osób mało zarabiających przyznało, że nie zrezygnują z napojów słodzonych z powodu podwyżki ceny, lecz zaczną kupować tańsze odpowiedniki. I to jest chyba najlepsza odpowiedź na pytanie, czy nowa danina wpłynie na nawyki żywieniowe Polaków.