Decyzja Harry’ego i Meghan o odłączeniu od rodziny królewskiej wykracza daleko poza ramy obyczajowego skandalu.
Windsorowie to ogromny biznes przynoszący zyski domowi panującemu oraz brytyjskim finansom. I jak w każdym biznesie dywidendy zależą w ogromnej mierze od reputacji korporacji „Windsor”.
“Sekret długowieczności brytyjskiej monarchii krył się dotychczas w zdolności do zmian. Królowa Elżbieta II codzienną służbą dla narodu i przywiązaniem do rodzinnych wartości zasłużyła na sympatię Brytyjczyków” – tak „The Times” skomentował skandal wywołany odłączeniem książąt Sussex od domu Windsorów. Decyzja Harry’ego i Meghan o częściowej separacji okazała się sensacją nie tylko dla brukowej prasy. Wywołała szok królowej i reszty rodziny. Wyrazem potężnego zakłopotania stał się enigmatyczny komunikat dworu: „Rozumiemy życzenie książąt Sussex pójścia inną drogą, ale jest to na tyle skomplikowana kwestia, że jej rozwiązanie potrzebuje dłuższego czasu”.
Wydawałoby się, że w XXI w. rezygnacja z tytułów następców tronu, a nawet apanaży przysługujących tzw. starszym członkom domu Windsorów nie powinna nikogo dziwić. Żyjemy w czasach daleko posuniętej prywatności, do której prawo ma także „zbuntowana” para małżeńska. Tym bardziej, że zarówno Harry, jak i żona są niezależni finansowo. Według medialnych szacunków osobisty, a więc prywatny majątek księcia wynosi 30 mln funtów, z czego nieomal połowa to spadek po matce. Meghan wniosła małżonkowi ok. 4 mln funtów posagu, tyle bowiem wyniosły honoraria aktorki z czasów, gdy przez kilka sezonów grała rolę w popularnym serialu telewizyjnym. Jeśli nie liczyć kosztów renowacji rezydencji Frogmore Cottage (2,4 mln funtów) podarowanej parze książęcej przez troskliwą babcię oraz rocznych wydatków na ochronę, nie można więc mówić o nadmiernych obciążeniach dla brytyjskiego podatnika. Tym bardziej że Harry i Meghan pojawiają się publicznie, w tym wizytują kraje Brytyjskiej Wspólnoty Narodów w oficjalnym charakterze, dlatego w tym przypadku bardziej trafna byłaby nazwa dyplomacji królewskiej, a nie obywatelskiej.
W każdym razie, zainteresowanie światowych mediów wydaje się na pozór przesadzone. Dotyczy przecież arystokratycznej sfery towarzyskiej. Przy tym, jak wskazują raporty budżetowe Zjednoczonego Królestwa, cała rodzina panująca Wielkiej Brytanii kosztuje każdego obywatela jednego funta rocznie. Jednak problem jest głębszy. Już w latach 30. ubiegłego wieku ojciec obecnej monarchini król Jerzy VI nazwał Windsorów „rodzinnym biznesem”. Również dziś, nie bez przyczyny, członkowie panującego rodu mówią o sobie „firma”. „Finansowa wartość domu panującego pobiła historyczny rekord” – głoszą analizy firmy audytorskiej Brand Finance. Przez ostatnie trzy lata marka Windsor wzrosła o 20 mld dol., osiągając poziom 87 mld dol. Z takim wskaźnikami nie może konkurować żaden biznesowy brand świata oprócz Apple z wyceną 128 mld dol. Finansowy skok Windsorów jest związany przede wszystkim ze wzrostem wartości aktywów Elżbiety II, szacowanych na 13 mld dol. Tylko osobista marka królowej „Elżbieta II” jest warta 520 mln dol., a łączna „wartość” męża, dzieci, wnuków i prawnuków wynosi 1,1 mld dol. Co więcej, takie tytuły jak następca tronu książę Karol, jego synowie: książęta William i Harry, są prawnie zastrzeżone przez brytyjskie prawo patentowe.
Aby zrozumieć, skąd wzięła się obecna fortuna, musimy jednak cofnąć się w czasie. Feudalni monarchowie Anglii zgromadzili przez wieki ogromny majątek nazywany dobrami koronnymi. W ich skład wchodziły grunty, pałace, zamki, a z czasem inne nieruchomości. Tak było do XVIII w., dopóki nowa dynastia, znana obecnie jako Windsorowie, nie zawarła z parlamentem umowy powołującej Crown Estate, czyli Posiadłości Korony. Ówczesny król Jerzy III był takim utracjuszem, że narobił długów, których nie były w stanie pokryć dochody z dóbr koronnych. Cóż było robić? Wspólną decyzją parlamentu i rodziny królewskiej osobisty majątek monarchy przekazano skarbowi państwa, który zobowiązał się wypłacać głównemu Windsorowi roczne dywidendy. Takie jak osobiste potrzeby, reprezentacja, słowem życie na godnym poziomie.
Dziś Crown Estate pozostaje korporacją powołaną przez monarchę Zjednoczonego Królestwa i jest zarządzana przez reprezentantów rządu i rodziny królewskiej. Gros pieniędzy wpływa jednak do budżetu państwa. Natomiast do 2012 r. Elżbieta II otrzymywała 15 proc. zysków, aby trzy lata później wynegocjować z parlamentem 25 proc. rocznie. Co wchodzi w skład posiadłości koronnych? Czytelnicy, którzy znają Londyn, odwiedzają zapewne Regent Street, jedną najsłynniejszych „magistrali” handlowych świata, pełną galerii i sklepów. Większość z nich jest współwłasnością Windsorów. Podobnie jest z lwią częścią ekskluzywnej dzielnicy Londynu Saint James, w której większość nieruchomości, restauracji i terenów zielonych należy do Crown Estate. A co powiedzieć o 144 tysiącach hektarów ziemi uprawnej, łąk i lasów oraz prawie połowie linii brzegowej Wielkiej Brytanii? A propos, właśnie dlatego Elżbieta II znajduje się wśród najbardziej poszkodowanych brexitem. Tylko unijne dotacje do nieużytków, należących także do Windsorów wynosiły rocznie 20 mln funtów. Jednak perłami, w nomen omen, koronie monarszego majątku są rezydencje z Pałacem Buckingham na czele. Jest tak wartościowy, że jego wycena jest właściwie niemożliwa. Ostrożne szacunki wahają się od 2,4 mld dol. (Brand Finance), poprzez 4 mld dol. (Reuters), aż do 5 mld (Forbes). Oczywiście królowa nie może go sprzedać, natomiast koszty popożarowego remontu są pokrywane z budżetu państwa i wyniosą w przeliczeniu ok. 2 mld złotych. Jest jeszcze słynny hipodrom w Ascot oraz kolekcja sztuki na czele z pracami Leonardo da Vinci, Michała Anioła, Rafaela i Rembrandta. Jest warta „bagatelka” 10 mld dol. i cena dzieł tylko rośnie.
Prywatny majątek
Oczywiście królowa i jej najbliżsi posiadają także osobisty majątek. Ten Elżbiety jest szacowany na ok. 500 mln dol. W jego skład wchodzą tradycyjnie nieruchomości, parki i zabytkowe rezydencje. Również blue chips, czyli akcje największych brytyjskich korporacji przemysłu, handlu i finansów. Ze względów wizerunkowych królowa zarabia jednak wyłącznie na „niekontrowersyjnych inwestycjach”, preferując stabilność. Na tym nie koniec. Do prywatnego skarbca należy stadnina z setką wyścigowych koni oraz unikalne kolekcje biżuterii (200 mln dol.) i znaczków pocztowych. Ostatnia zawiera wszystko to, co od początku XIX w. wypuściła angielska poczta i jest warta ok. 80 mln dol. Wreszcie Elżbieta II i następca tronu Karol czerpią apanaże z Księstw Lancaster i Kornwalii. Dywidendy z każdego przynoszą 20 mln funtów rocznie, choć każda transakcja powyżej 200 tys. funtów jest zatwierdzana przez skarb państwa.
A teraz najważniejsze. Elżbietę II utrzymują podatnicy. Na reprezentacyjne cele, utrzymanie licznego dworu, służby (1200 osób) oraz ochronę królowej i rodziny budżet państwa przeznacza 82 mln funtów rocznie. Ponadto Elżbieta II dostaje tzw. suwerenny grant służący utrzymaniu obiektów mających status publiczny. Mimo skandali, wiecznej dyskusji o potrzebie kontynuacji monarchii oraz rosnących kosztów utrzymywania Windsorów, Brytyjczycy kochają królową. Według „The Washington Post” rodzina królewska jest dla społeczeństwa rodzajem terapii, która odrywa ich od codzienności. Jest również dumnym wspomnieniem historii, nieodległych czasów, gdy nad brytyjskim imperium nie zachodziło słońce. Mówiąc prościej, monarchia jednoczy naród wokół królowej i jest ostoją wobec trudnych wyzwań współczesności. I nie tylko. Z 88 mld dolarów, na które jest wyceniana marka „Windsor”, aż 55 mld to wartość dodana gospodarki. Tyle zapewniają dziesiątki milionów turystów odwiedzających Brytanię, głównie po to, żeby spojrzeć na królewskie wspaniałości, dowartościować się zwiedzaniem muzealnych rezydencji, a jak się da, podejrzeć nawet samą Elżbietę.
Uroczystości takie jak jej kolejne urodziny lub śluby jej wnuków przyciągają po 20 mln gości z całego świata, nie licząc płatnych praw telewizyjnej transmisji. Jeśli dodać do tego cały przemysł królewskich gadżetów, wpływy do budżetu państwa przypominają rwącą rzekę. Nie mówiąc już księżniczkach, które przesądzają o światowej modzie, czy też „royal baby”, czyli prawnukach królowej. Magazyn „GQ” uznał syna Williama, siedmioletniego Jerzego, „jednym z 50 najlepiej ubranych mężczyzn świata”. Snobizm? Nie, to tylko rodzinny biznes Windsorów. Z drugiej strony wielu komentatorów nazywa monarchię największą agencją PR Wielkiej Brytanii i fundamentem jej soft power. I wszyscy są zadowoleni.