Czy chiński przywódca Xi Jinping może bać się o własną skórę?
Świat obawia się skutków chińskiej epidemii, Komunistyczna Partia Chin stanęła zaś wobec społecznych i gospodarczych następstw wirusa. Czy chiński przywódca Xi Jinping może bać się o własną skórę?
“W 2019 r. PKB Chińskiej Republiki Ludowej liczony na głowę mieszkańca przekroczył 10 tys. dolarów. To historyczny wskaźnik bogactwa! Chiny uważane dotychczas za kraj średniego dobrobytu wkroczyły na ścieżkę państw o najwyższych dochodach” – informacja portalu people.cn znanego wśród Chińczyków pod tradycyjną nazwą „Żenmin Żibao”tchnęła optymizmem. PKB per capita wyniósł 71 tys. juanów, co stanowi jedną trzecią identycznego wskaźnika Korei Południowej, jedną czwartą japońskiego i jedną szóstą amerykańskiego. Równie systematycznie podnoszą się dochody przeciętnego mieszkańca Państwa Środka, które zwiększyły się w ubiegłym roku o 8,9 proc.
„Oba parametry wzajemnie się dopełniają, świadcząc wspólnie o rozpoczęciu nowego etapu rozwoju kraju, kompleksowym wzroście potęgi i poziomu życia obywateli” – komunikat na stronach prasowego organu Komunistycznej Partii Chin ukazał się 20 stycznia 2020 r. Na pięć dni przed Świętem Wiosny, znanym jako Chiński Nowy Rok. To bodaj najważniejszy dzień w tradycyjnym kalendarzu, który jest obchodzony w gronie rodzinnym. W styczniu miliony Chińczyków wracają do swoich „małych ojczyzn”, aby zasiąść z najbliższymi do tradycyjnego posiłku. Dlatego okres świąteczny jest nazywany „miesiącem wiosennej migracji”. Po obchodach 200 mln mieszkańców wsi powraca do pracy w przemyśle. Z domów rodzinnych wracają studenci, przedstawiciele klasy średniej i administracji państwowej. Zgodnie z transportową statystyką, przez 30 dni kolej przewozi 440 mln osób, a samoloty 80 mln podróżujących. Problem w tym, że miliony przejeżdżają przez jeden z najważniejszych węzłów komunikacyjnych kraju, prowincję Hubei ze stolicą w Wuhanie.
Urzędowy optymizm „Żenmin Żibao” zaburzył alarmowy ton komunikatu, ostrzegający Chińczyków, aby święta spędzili bez zjazdów rodzinnych, a już broń Boże nie pojawiali się na tradycyjnych imprezach masowych. W tym samym czasie centralne władze wydawały rozkaz objęcia kwarantanną Wuhanu, a następnie prowincji Hubei. Tyle że, jak twierdzą naukowcy z Hongkongu cytowani przez magazyn „The Lancet”: „bez względu na drakońskie środki nosiciele groźnej choroby zdążyli się rozjechać po wszystkich metropoliach kontynentalnych Chin”. Światowa Organizacja Zdrowia chwali Pekin za zdecydowaną reakcję i skalę kwarantanny, ale „Le Monde” informuje, że nastąpiła o trzy tygodnie za późno.
31 grudnia 2019 r. Chiny przekazały WHO dane o pierwszym przypadku choroby, zatajając informację przed własnym społeczeństwem liczącym 1,4 mld osób. To i tak znaczący postęp w porównaniu do epidemii ptasiej grypy. Pierwszy przypadek zarazy, która także rozpoczęła się w Chinach, wystąpił w grudniu 2002 r. Natomiast Pekin przyznał się do epidemii dopiero w kwietniu następnego roku. Epidemia w 2003 r. kosztowała Chiny jeden procent PKB. Tyle że wówczas udział chińskiej gospodarki w globalnej produkcji i handlu nie wynosił 15 procent, a juan nie miał statusu rezerwowej waluty świata.
Przeczytaj też:
Pozostawiając na boku „czarne łabędzie” globalnej gospodarki, czyli wpływ sytuacji w Chinach na resztę świata, warto odpowiedzieć na pytanie o skutki epidemii dla Państwa Środka. Chwała Komunistycznej Partii Chin za zdecydowaną walkę z zarazą, jednak kosztorys szokuje. Portal EurasiaNet.org szacuje, że epidemia zatrzymała produkcję i działalność handlową w 14 z 32 jednostek administracyjnych Chin. Łącznie na wskazanym obszarze wytwarza się 68 proc. PKB oraz 78 proc. eksportu. Z terenów objętych przymusowym przestojem pochodzi 90 proc. produkcji miedzi, nie mniej niż 60 proc. wytapianej stali, 65 proc. przetworzonej ropy naftowej i 40 proc. wydobytego węgla. Codzienne straty finansowe wynoszą 140 mld dolarów. „Ponieważ kwarantanna i inne skutki epidemii objęły najbardziej rozwinięte obszary, w pierwszej połowie roku istnieje wysokie ryzyko spadku chińskiego PKB” – podsumowują analitycy z EurasiaNet.org.
Z kolei, jak prognozuje „Moody’s Analytics”: „W zależności od scenariusza rozwoju wydarzeń, czyli czasu i zasięgu epidemii, PKB ChRL w 2020 r. może nie osiągnąć nawet 5 proc. wzrostu”. Pekińscy urzędnicy przyznają, że taka sytuacja jest realna, choć odnoszą ją wyłącznie do pierwszego kwartału. Agencja Xinhua uspakaja, twierdząc, że Chiny odrobią straty, po prostu „świat nie docenia naszej odporności na wstrząsy”. Czy to prawda? Runął przecież rynek finansowy. Na wieść o rosnącej liczbie zarażonych i zgonów giełdy w Pekinie i Szanghaju zareagowały spadkami sięgającymi 8,9 proc. Władze wpompowały 174 mld dol., żeby zapobiec dalszemu tąpnięciu. Z drugiej strony, straty ekonomiczne i finansowe mogą być najmniejszym problemem władz.
Demiurg?
Informacja „Żenmin Żibao” o wzroście zamożności Chińczyków miała stać się dobitnym potwierdzeniem, że kierunek, w którym zmierza Państwo Środka, jest słuszny. A jest taki dlatego, że drogę wyznaczył przywódca KPCh Xi Jinping. Jak zaznacza partyjna tuba propagandowa, stabilne zwiększanie dochodów obywateli jest koniecznym warunkiem dalszego wzrostu ekonomicznego. „W porównaniu z początkiem dekady rola konsumpcji w PKB wzrosła o 17 proc.” – podaje „Żenmin Żibao”. Oznacza to, że nie zważając na wojnę handlową z USA, zahamowanie procesów globalizacyjnych i szereg zewnętrznych czynników niestabilności, gospodarka ChRL ciągle rośnie. Mówiąc wprost, rosnąca konsumpcja napędza wzrost gospodarczy. Jeśli Chińczycy przestaną się bogacić i wydawać pieniądze na podwyższenie poziomu życia, Państwo Środka nie pokona trzech barier rozwojowych decydujących dla przetrwania obecnego systemu politycznego. Nie wygra też wyścigu o miejsce globalnego hegemona.
Eksperci Rady Państwa ChRL (najwyższy organ wykonawczy) mówią krótko: „Aby Pekin dołączył do grona stolic najbardziej rozwiniętych państw świata, potrzebujemy zmiany metod zarządzania państwem, optymizacji struktury gospodarczej i zwiększenia wewnętrznej konsumpcji”. Wszystkie szczegóły można odnaleźć w programowych wystąpieniach sekretarza generalnego. „Idee Xi nową epoką w budowie socjalizmu z chińską specyfiką”. Tak brzmiała uchwała podjęta w 2017 r. przez zjazd KPCh, która została wpisana do statutu partii. Tym samym program Xi Jinpinga został uznany za generalną, a więc jedyną słuszną linię partii, czyli społeczeństwa, państwa i gospodarki. Swoista „kanonizacja” społecznej i gospodarczej ideologii przewodniczącego ChRL umieściła Xi w jednym szeregu z ojcem współczesnych Chin Mao Zedongiem i twórcą sukcesu ekonomicznego Deng Xiaopingiem. Jego projekt z pewnością przerasta zaś rozmachem dokonania poprzedników: Hu Jintao czy Jiang Zemina.
Obecny sekretarz generalny KPCh wyszedł z założenia, że po „wypaczeniach” polegających na zauroczeniu sowieckim wariantem komunizmu i zachodnim kapitalizmem pora na oryginalną myśl chińską w dziedzinie gospodarki i polityki zagranicznej. Wymyślił więc „nowy autorytaryzm”, który dzięki „wzmocnieniu władzy politycznej ma zagwarantować sukces reform”. Podczas zjazdu 2017 r. Xi zapewnił sobie nieomal dyktatorską pozycję w partii i państwie, m.in. poprzez rezygnację z tzw. kolektywnego kierownictwa i rotacyjności na zajmowanym stanowisku. Może rządzić Chinami dożywotnio. Najważniejsze, że wyznaczył 2020 r. jako termin progowy budowy „społeczeństwa małego dobrobytu”. Oznacza to, że w tym roku spośród 1,3 mld Chińczyków znikną najbiedniejsi, którzy żyli za 1,17 dolara USA dziennie.
W latach 2020–2035 Chiny mają dokonać „bazowej modernizacji socjalistycznej”, czyli „wyhodować” liczną klasę średnią, której dochody, (a więc konsumpcja) zmienią kraj. Dzięki setkom milionów zamożnych Chińczyków gospodarka odejdzie od modelu „światowej montowni” opartej na taniej sile roboczej. Zbuduje wysokotechnologiczne gałęzie epoki postindustrialnej w takich działach jak cyfryzacja, sztuczna inteligencja, biomedycyna. W latach 2035–2048, a więc na stulecie ustanowienia komunistycznej władzy, Państwo Środka stanie się „zmodernizowanym mocarstwem”. Innymi słowy, przejmie pałeczkę globalnej hegemonii politycznej, militarnej i gospodarczej od USA jako jedyne supermocarstwo. Aby tak się stało, oprócz filaru zamożności społeczeństwa Pekin buduje filary rynków: eksportowego zbytu oraz zaplecza surowcowego. Temu dedykowany jest program Jednej Drogi–Jednego Pasa (Jedwabny Szlak XXI w.), czyli ekspansji handlowej i geopolitycznej. Od 2013 r. Pekin konsekwentnie „połyka” finansowo państwa posowieckiej Azji (kredyty, inwestycje) i sprowadza Rosję do roli surowcowego dodatku do własnej gospodarki. Podobne metody stosuje wobec Azji Południowo- -Wschodniej, na Bliskim Wschodzie i w Afryce, wszędzie rugując wpływy USA.
– Nadchodzi nowa epoka, w której nasz kraj zbliża się do centrum światowej sceny, wnosząc coraz większy wkład w sprawy całej ludzkości – podsumował swoje obecne i przyszłe dokonania sam Xi Jinping.
Miało być pięknie
Epidemia koronawirusa ujawniła wszystkie niedostatki „nowego autorytaryzmu”. „Nieznany wirus wskazał setki słabych miejsc w politycznym systemie Chin, czego przykładem jest system ochrony zdrowia” – twierdzi „Le Monde”. Walka ze skutkami ptasiej grypy spowodowała centralizację opieki zdrowotnej i zainicjowała niedokończony do dziś proces rozszerzenia ubezpieczeń o setki milionów mieszkańców wsi, co w założeniu miało poprawić dostępność usług medycznych. „Niemniej jednak rezultaty pracy trudno nazwać jednoznacznie pozytywnymi” – ocenia francuski tytuł. Chińczycy nadal nie wierzą w pomoc lekarską, a co najważniejsze, w informacyjną otwartość władz. A to podczas epidemii zła wiadomość.
Państwowe szpitale odgrywają kluczową rolę w systemie opieki, ale jakość ich usług jest problematyczna, szczególnie na prowincji. Miejsce w renomowanej lub choćby lepszej klinice jest ciągle niedostępne dla zwykłego chorego. Wszystkiemu jest winien obyczaj guanxi. To pojęcie można przetłumaczyć na język polski jako kumoterstwo. Skutek jest taki, że chińscy lekarze mają ciągły konflikt interesów. Kogo powinni leczyć lub przyjąć do szpitala, a kogo tam posyłają. „Niskie zarobki służby zdrowia sprawiają, że jest uzależniona od wyników finansowych szpitali lub placówek podstawowej opieki medycznej” – pisze francuski dziennik.
Z drugiej strony brak ciepłej wody, ogrzewania, wykwalifikowanego personelu czy lekarstw to nie wynik epidemii, tylko codzienność chińskiego lecznictwa. Jak więc reagują pozbawieni pomocy chorzy i ich rodziny? To proste: rosnącą agresją. W 2015 r. 600 tys. lekarzy zwróciło się do Pekinu z petycją, w której skarżyli się na pobicia oraz wywieranie presji innego rodzaju. Statystyka z 2018 r. mówi, że 66 proc. personelu medycznego znalazło się w centrum ostrej sytuacji konfliktowej z pacjentami. Drastycznym przykładem jest incydent, który 20 stycznia miał miejsce w jednym ze stołecznych szpitali. Nieprzyjęty do szpitala chory rzucił się z nożem na personel. Zabił jedną osobę, a cztery ciężko ranił. Służba zdrowia jest tylko symptomem głębszego kryzysu.
– Żadna z wielkich gospodarek zarządzanych niedemokratycznie nie wydobyła się z pułapki średniego wzrostu. W tym sensie Chiny mają słabe szanse dołączenia do najbogatszych państw świata – twierdzi dyrektor londyńskiego Centrum Badań Wschodu i Afryki (SOAS). Zdaniem Stevena Tsanga, Pekin coraz dalej odchodzi od reform Deng Xiaopinga. „–Jednym z głównych celów przewodniczącego Xi w sensie gospodarczym jest zakończenie etapu wolnorynkowych reform poprzedników – mówi Arthur Kroeber, dyrektor wykonawczy firmy konsultingowej Gavekal Dragonomics. – Jeśli Deng i jego następcy starali się wzmocnić rolę prywatnego biznesu w gospodarce ograniczając państwo, Xi najwyraźniej dąży do ponownej zmiany proporcji – dodaje Kroeber.
Potwierdzeniem tendencji jest właściciel innowacyjnej firmy produkującej systemy łączności satelitarnej. Fred Hu twierdzi, że czas złotodajnych startupów w Chinach mija. Przyczyną są obostrzenia kredytowe wprowadzone przez władze centralne zgodnie z decyzja Xi o zmniejszeniu zadłużenia gospodarki.
– Pekin wspiera nas werbalnie, gdy naprawdę okłada skomplikowanym systemem przepisów i zakazów, które wiążą prywatnemu biznesowi ręce – skarży się Fred. Na dodatek Xi popełnił szereg innych błędów. Wielki Deng zalecał Chinom strategię „przyczajenia się i wykorzystywania okazji”, czyli niezaangażowania w otwarte konflikty z innymi mocarstwami. Obecny przywódca wdał się w handlową bijatykę z Trumpem i pozostałymi liderami światowych potęg, co odbija się szczególnie negatywnie w nadzwyczajnych warunkach epidemii.
Jeśli zawarty niedawno układ handlowy z USA można nazwać kompromisowym, to z pewnością ubiegłotygodniowa rozmowa telefoniczna z Donaldem Trumpem była dla Xi klęską. Chodzi o odroczenie wykonalności punktu 7.6 umowy, który zobowiązał Chiny do zakupów na amerykańskim rynku. Bagatelka, chodzi o transakcje wysokości 200 mld dolarów dokonane w latach 2020–2021. Tylko za co i po co, skoro chińska gospodarka zwolniła, a według czarnych scenariuszy może znaleźć się w stagnacji? To nie wszystko, Centrum Carnegie bowiem prognozuje wzrost nastrojów protestacyjnych najliczniejszego społeczeństwa świata. Przedsmak tego, co może nastąpić, daje zbuntowany Hongkong, w którym od kilku miesięcy na ulice wychodzą setki tysięcy, jeśli nie miliony mieszkańców.
Nie wiadomo, czy powtórzy się rewolucja Tiananmen, ale sygnały są niepokojące. W 2018 r. w Chinach miał miejsce tzw. skandal szczepionkowy. Państwowy gigant farmaceutyczny Changsheng Bio-Technology wyprodukował 200 tys. wadliwych szczepionek, po czym ukrył przestępstwo, fałszując dokumentację i licencję dopuszczenia na rynek. Przez Chiny przetoczyła się fala obywatelskich protestów, do eskalacji doszło w najbardziej poszkodowanym powiecie. Rodzice chorych dzieci zaatakowali lokalny komitet KPCh i próbowali zlinczować partyjnych urzędników. Gdyby nie interwencja uzbrojonej Milicji Ludowej (odpowiednik ZOMO), doszłoby do masakry. Jeszcze wcześniej zaufanie do władz poderwało trzęsienie ziemi. W 2008 r. kataklizm zniszczył ogromne połacie prowincji Syczuan. Pod gruzami miejskich osiedli zginęły dziesiątki tysięcy ofiar. Śledztwo przeprowadzone przez Pekin poderwało zaufanie do KPCh. Wykryło przestępczy schemat lokalnych administracji i komunistycznych komitetów. Partyjni bonzowie handlowali zgodami architektonicznymi, opanowali rynek usług i materiałów budowlanych. Wszystko razem doprowadziło do powstania budynków, które w czasie kataklizmu runęły jak domki z kart.
Czy epidemia koronawirusa po raz kolejny poderwie autorytet KPCh i zaważy na osobistej karierze Xi Jinpinga? W każdym razie chiński przywódca zdaje sobie sprawę z ryzyka. Po pierwsze, powołał do walki z epidemią nadzwyczajny zespół rządowy, ale nie pod swoim kierownictwem. Ewentualnym kozłem ofiarnym niepowodzenia uczynił premiera, sam odsuwając się w cień. Po drugie, zagroził konsekwencjami partyjnym kacykom. „Biuro Polityczne wzywa odpowiedzialnych pracowników KPCh do zaprzestania pozorowanej walki i uchylania się od likwidowania skutków epidemii” – możemy przeczytać w specjalnym komunikacie agencji Xinhua z 4 lutego. I nie było to pierwsze posiedzenie tego gremium, wykonującego polecenia Xi, co świadczy o powadze sytuacji. Rzecz w tym, że w 2018 r. partyjna opozycja podniosła bunt przeciwko strategii rozwoju Chin i osobie generalnego sekretarza. Na nadzwyczajnej konferencji programowej KPCh Xi został skrytykowany i ostrzeżony, co go czeka w razie niepowodzenia. Wpływowy syn Deng Xiaopinga wzywał obecnego przywódcę do „zachowania trzeźwości”, co oznaczało postulat powrotu do zasad i metod sprawowania władzy wymyślonych przez największego reformatora.
Xi wygrał pojedynek, zastraszając opozycję, jak zwykle, działaniami antykorupcyjnymi. Obecnie jednak przyleciał „czarny łabędź”, który postawił pod znakiem zapytania cały dorobek pierwszej osoby w państwie, a co najważniejsze: przyszłość Chin w obecnym kształcie. Jak potoczy się rozwój wypadków? W największej mierze sytuacja zależy od tego, czy chińska gospodarka odrobi straty wywołane epidemią. Pekin przygotowuje się na każdy scenariusz, o czym świadczy wzmożenie nadzoru policyjnego. Wiele spekuluje się o nadzwyczajnych uprawnieniach, jakie otrzymała armia.
Tylko jak Wielki Brat będzie kontrolował miliony obywateli? Nie jest tajemnicą, że nad ich lojalnością czuwa 200 mln kamer umieszczonych na ulicach i w miejscach użyteczności publicznej. Do końca roku zaplanowano zwiększenie ilości kamer do 600 mln. Nie licząc mobilnych aplikacji i domowych urządzeń śledzących każdy ruch Chińczyka. Teraz system okazał się bezradny. Nie zidentyfikuje nikogo, bo wszyscy noszą antywirusowe maski. Co prawda koncern Huawei pracuje nad algorytmami rozpoznawania zamaskowanych osób, ale to przyszłość. Na razie Xi nie może wydać polecenia, aby Chińczycy odsłonili twarze, bo podetnie ostatnią gałąź, na której siedzi.