Pandemia koronawirusa sprawiła, że polski dług publiczny ma do końca roku błyskawicznie zwiększyć się do poziomu 58,4 proc. PKB.
Mimo to zdaniem wielu ekonomistów państwo powinno zadłużyć się jeszcze bardziej.
Na początku 2020 roku polskie finanse publiczne znajdowały się w zdecydowanie korzystnej sytuacji. Choć można było wysunąć wiele zastrzeżeń odnośnie do tego, czy rząd faktycznie zasługuje na pochwały w sytuacji, gdy nadwyżki budżetowe stały się na świecie praktycznie normą, oficjalne dane pozwalały nastrajać optymizmem. Według danych Eurostatu dług publiczny w Polsce wynosił zaledwie 47,3 proc. PKB, co na tle większości krajów zachodniej Europy przedstawiało się zdecydowanie korzystnie. Średnia dla całej Unii Europejskiej wynosiła ponad 77 proc., a najbardziej zadłużone kraje południa Europy, takie jak Włochy czy Grecja, osiągnęły poziom zadłużenia odpowiednio 137 i 178 proc. Co równie istotne, zadłużenie Polski w relacji do PKB udało się w ostatnich latach zredukować do długo nienotowanych poziomów. Sama wartość zadłużenia nieustannie rośnie, lecz rosnąca gospodarka zapewniała większą zdolność do spłaty wszystkich zobowiązań.
Tygodnie, które wstrząsnęły budżetem
Koronawirus sprawił, że w ciągu zaledwie kilkunastu tygodni praca wielu lat poszła w zasadzie na marne. Mozolnie przywracana dyscyplina budżetowa legła w gruzach w momencie, gdy wobec nagłego tąpnięcia w gospodarce rząd musiał uruchomić rozłożoną na kilka etapów tarczę antykryzysową, a na dodatek drastycznie spadły przychody samego budżetu. Dokładnie to samo zjawisko wystąpiło na całym świecie, dlatego średni poziom długu w relacji do PKB na całym globie podniósł się w ostatnich tygodniach z 83,3 do 96,4 proc. Naturalnym źródłem pożyczek dla większości państw są oczywiście Stany Zjednoczone, które wobec tak ogromnego popytu na swoją walutę zachowały, mimo wszystko, sporą ostrożność. Kurs dolara jest wciąż stosunkowo wysoki, co oznacza, że na świecie amerykańskiej waluty wciąż zwyczajnie brakuje. Bank Rezerwy Federalnej rozpoczął wprawdzie bezprecedensowy w skali program pobudzania gospodarki, lecz świat odczuwa wciąż wyraźny głód najważniejszej waluty rezerwowej.
W tej sytuacji wielu ekonomistów wyraża przekonanie, że Polska powinna zaciągnąć jeszcze większy dług. Zwolennikiem takiego rozwiązania jest m.in. Marcin Piątkowski z Uczelni Łazarskiego, który w ostatnich tygodniach alarmuje w mediach, że zaproponowane przez rząd cztery odsłony antykryzysowej tarczy są absolutnie niewystarczające, a polskie państwo powinno skupić także uwagę na zabezpieczeniu nie tylko firm, ale także popytu konsumenckiego. Biorąc pod uwagę to, że możliwości pożyczkowe rynków finansowych są w tej chwili wręcz nieograniczone, istnieje rzeczywista pokusa, aby skorzystać z nadarzającej się okazji i zasilić gospodarkę potężnym zastrzykiem pieniędzy. Polska ma teoretycznie wszelkie podstawy do tego, aby zadłużać się w skali, która jeszcze do niedawna była zastrzeżona tylko dla najbogatszych państw na świecie. Ostatnie tygodnie pokazały zresztą, że zadłużanie się na ogromną skalę w celu podtrzymania strony popytowej gospodarki jest przywilejem najbardziej rozwiniętych gospodarek, które swoją przewagą w zakresie konkurencyjności i zaawansowania technologicznego dają większą gwarancję przyszłej spłaty zobowiązań (kraje grupy G20 zwiększą w 2020 roku swoje deficyty na o wiele większą skalę niż kraje rozwijające się, nie wspominając o krajach najbiedniejszych).
Przeczytaj też:
Inwestycje infrastrukturalne receptą na kryzys gospodarczy
Trucizna dochodu gwarantowanego
Kraje zachodniej Europy, a w szczególności te, które zostały najostrzej potraktowane przez koronawirusa, zadłużają się obecnie na niebotyczną skalę. Rządzący starają się uratować konsumpcję za wszelką cenę, a władze Hiszpanii posunęły się nawet do skrajności, wprowadzając bezwarunkowy dochód gwarantowany. Z tego typu strategią wiążą się jednak pewne trudności, ponieważ nadal nie wiadomo do końca, czy niepewność związana z koronawirusem w ogóle ustanie, będzie powracać sezonowo, czy też wkrótce skończy się raz na zawsze (np. w wyniku opracowania skutecznego leku bądź szczepionki).
Zły czas na zadłużanie
Zadłużanie się na ogromne sumy ma zupełnie inny sens w kontekście spodziewanego ożywienia gospodarczego, a zupełnie inny w czasach takich jak obecne. Dług reprezentuje realną wartość, którą ciężko będzie spłacić w kontekście nadchodzącej recesji, która raczej nie osiągnie rozmiarów wielkiego kryzysu, lecz będzie z pewnością bardziej dotkliwa niż kryzys z 2008 roku. Wybuch pandemii koronawirusa jedynie przyspieszył krach, który przepowiadano od wielu lat i wszystko wskazuje na to, że wchodzimy właśnie w okres długiej i bolesnej korekty. Nadmierne zadłużenie w tym trudnym dla całego społeczeństwa okresie może się okazać znaczącym balastem, uniemożliwiającym szybszy powrót na ścieżkę wzrostu.
Obecne tygodnie upływają pod znakiem wyniszczającej gospodarkę niepewności, która będzie miała swoją cenę. Koronawirus nie zniszczył żadnego majątku trwałego niczym wielki huragan czy też trzęsienie ziemi, nie przyczynił się także do hekatomby siły roboczej. Największe zniszczenie związane z jego pojawieniem się dotyczy wstrzymania konsumpcji, gdyż nie wiadomo tak naprawdę, kiedy cały świat powróci do swoich dawnych nawyków związanych z wydawaniem pieniędzy. Przekonanie, że zwiększenie zadłużenia pozwoli wszystkim na nowo korzystać ze swoich portfeli według zwyczajów sprzed 2020 roku, jest co najmniej błędne, gdyż świat w pewnym sensie nigdy nie będzie już taki sam.
Potrzebne zachęty do pracy
Wysiłki rządzących powinny w nadchodzącym okresie iść nie tyle w kierunku uruchamiania kolejnych kosztownych tarcz, lecz jak najszybszego otwierania gospodarki i zachęcania do prowadzenia działalności gospodarczej. Odpowiedzią na wielką zapaść w dochodach budżetowych (która będzie się pogłębiać) powinno być obniżenie stawek podatkowych oraz redukcja kosztów pracy. Tego rodzaju bodźce pozwoliłyby po pierwsze uniknąć ryzyka związanego z nadmiernym zadłużaniem się w warunkach ogromnej niepewności, a jednocześnie stworzyłyby zachęty do pobudzenia gospodarki wzmożoną aktywnością gospodarczą. W nadchodzących miesiącach coraz bardziej zauważalny będzie się stawał problem inflacji, ponieważ wzrostowi podaży środków pieniężnych nie będzie odpowiadał wzrost pracy. Idealnym rozwiązaniem byłoby więc stworzenie zachęt do wzmożonej aktywności na rynku, a nie konsumowania publicznych środków.
Już dziś wiadomo, że wprowadzane w wielu krajach świata rozmaite warianty „tarcz antykryzysowych” stały się okazją do wielkiego marnotrawstwa publicznych środków. Wielu przedsiębiorców wykazywało faktycznie niższe od uzyskanych dochody lub nawet zawieszało działalność tylko po to, aby załapać się na finansowe wsparcie. Redystrybucja publicznych środków wiążę się zawsze z ogromnymi nadużyciami, dlatego nadzwyczajne środki stosowane w kryzysowym momencie nigdy nie powinny wchodzić do repertuaru zwyczajnych rozwiązań stosowanych przez władzę.
Polska przeszła już przez najgorszy okres zmagań z koronawirusem, a luzowanie obostrzeń nie przynosi katastrofalnych skutków i dlatego dalsze nadmierne zadłużanie wzorem najbogatszych państw nie powinno mieć miejsca. Włochy planują w 2020 roku zwiększenie swojego długu w relacji do PKB ze 137 do 155 proc., a Wielka Brytania z 85 do 95 proc. Polska zdecydowanie nie musi iść ich śladem i może pozostać krajem średnio zadłużonym. Przestrogą dla Polski powinny być kraje południowej Europy, które po ostatnim kryzysie miały teoretycznie prawie dekadę na to, żeby odbudować swoje gospodarki. Przedłużająca się stagnacja w europejskiej gospodarce sprawiła jednak, że nie udało im się zredukować zobowiązań, a w obecny kryzys wchodzą z zupełnie astronomicznymi poziomami długu. W najgorszej sytuacji wydaje się być rządzona przez komunistyczno-socjalistyczną koalicję Hiszpania, która ciągnie cały kraj wprost na dno. Polska powinna postawić na cierpliwość i oszczędność, choć cechy te są niestety ostatnio w świecie polityki w wyraźnym deficycie.