0.4 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Ukraina gazem stoi

I co z tego? – pytają coraz częściej ukraińskie media. Natomiast międzynarodowi eksperci wskazują warunki niezbędne do zmiany sytuacji. Pewne jest jedno: Ukraina dysponuje surowcem w ilości odpowiedniej do zmiany reguł gry na europejskim rynku gazowym.

Porównywalnie z Norwegią

„Niegdyś Ukraina była spichlerzem zaopatrującym Europę w zboże. Dziś okazuje się, że dosłownie »pływa» na tak wielkich zasobach gazowych, że więcej w Europie ma tylko Norwegia” – zwraca uwagę „Neue Zürcher Zeitung”. Szwajcarska gazeta dodaje: „Ukraiński gaz mógłby zmienić sytuację na europejskim rynku surowców energetycznych”, zadając pytanie: „Dlaczego takiego skarbu nie wykorzystuje nikt, włącznie z samą Ukrainą?” Natomiast opiniotwórczy tygodnik „Dzerkało Tyżnia” zastanawianie się nad fenomenem zaczyna od prezentacji danych. Prawda jest taka, że nie licząc zasobów rosyjskich eksploatowanych w azjatyckiej części kraju, w geograficznie pojmowanej Europie więcej gazu od Ukrainy ma jedynie Norwegia.

Według danych z przełomu lat 2019/2020 gazowe pola naszego wschodniego sąsiada zawierają 1,09 bln m3. A chodzi jedynie o zasoby potwierdzone geologicznie, czyli takie miejsca, w których surowiec na pewno jest, a co więcej nadaje się do eksploatacji. Dla porównania europejski potentat w tej dziedzinie, Norwegia, dysponuje na szelfie Morza Północnego zasobami szacowanymi na 1,53 bln m3. Jednak Oslo jest drugim po Rosji głównym eksporterem surowca na naszym kontynencie. Tymczasem Ukraina gaz importuje z Rosji lub rewersem z Unii Europejskiej.

Średnioroczne zapotrzebowanie ukraińskiej gospodarki wynosiło w ostatniej pięciolatce, ok. 32 mld m3. 22 mld m jest pokrywane z własnych zasobów. Pozostałe 10 mld jest importowane, przysparzając Ukrainie potężnych wydatków z niebogatego przecież ostatnimi laty budżetu. Zresztą koszty finansowe dostaw rosyjskiego surowca maleją. To wynik amerykańskich sankcji nałożonych na budowę drugiej nitki rosyjsko-niemieckiego gazociągu Nord Stream 2. Wstrzymanie inwestycji pod presją Waszyngtonu pokrzyżowało kremlowskie plany wyeliminowania Ukrainy z tranzytu surowca do Unii Europejskiej. A jeśli tak, Kijów mógł renegocjować korzystniejsze ceny dostaw Gazpromu na własne potrzeby. Tyle że to świeża sprawa, ponieważ Donald Trump podpisał sankcyjny dekret w styczniu 2020 r.

Tymczasem od 1991 r., gdy rozpadł się ZSRS, niepodległa Ukraina jest szantażowana przez Moskwę zakręceniem gazowego kurka. Działo się tak i dzieje do tej pory z dwóch powodów. Pierwszym i głównym jest utrzymanie sąsiada w geopolitycznej strefie wpływów Moskwy, co poważnie opóźnia wektor europejskiej integracji Ukrainy, uniemożliwia demokratyzację ustrojową, doprowadzając kraj do stanu agonii ekonomicznej i społecznej.

Drugą kwestią podporządkowaną mocarstwowej strategii jest przejęcie własności ukraińskiego systemu tranzytu gazu. W tym miejscu mała wycieczka w historię. Na przełomie lat 70. i 80. XX w. w ramach nowej polityki wschodniej SPD ówczesne Bonn wyłamało się z euroatlantyckiego bojkotu współpracy gospodarczej z Sowietami. RFN zawarła tzw. kontrakt stulecia na dostawy gazu z nowoodkrytego złoża jamalskiego na Syberii. W ten sposób Niemcy przekazali Moskwie nowoczesne technologie przemysłowe, a przede wszystkim zapewnili potężny zastrzyk dolarów, co wspólnie przedłużyło konanie bolszewickiego systemu o dobrych parę lat.

Za to dzięki kontraktowi stulecia współczesna Ukraina jest właścicielem systemu przesyłowego gazu oraz, co ważne, magazynów surowca. Pojemność ogromnych zbiorników jest szacowana na ok. 50 mld m3, dzięki czemu w latach 2015– 2019, czyli od chwili hybrydowej agresji Kijów zgromadził 37 mld m3 rezerw paliwowych. Pytanie brzmi, z jakiego powodu Ukraina daje się od czterech dekad szantażować Moskwie, a przede wszystkim klepie gospodarczą biedę? Wystarczą odpowiednie inwestycje, aby zmienić sytuację o 180 stopni. Przy tym Kijów może zapewnić sobie nie tylko samowystarczalność energetyczną, ale zostać eksportowym potentatem. Poza ogromnym zasobami gazu nasz wschodni sąsiad węglem, a szczególnie antracytem stoi. Według portalu Geonews.ua, potwierdzone rezerwy czarnego paliwa sięgają 52,6 mld ton, zaś geologiczne szacunki mówią nawet o 117 mld ton węgla.

Ukraina znajduje się także w czołówce państw o największych zasobach uranu. Pokłady sięgają 114 tys. ton radioaktywnego pierwiastka

Opłacalność

Paradoksalnie trudności w eksploatacji gazu najlepiej wytłumaczyć na przykładzie innego surowca. Ropy naftowej Ukraina nie ma w nadmiarze, dlatego importuje w ogromnych ilościach.

„Obecne kierownictwo Ukrnafty (państwowy potentat paliwowy) nie jest zainteresowane w wydobyciu krajowej ropy naftowej” – wyjaśnia dziennik „Siegodnia”. W 2019 r. pozyskano 1,6 mln ton przy rocznym zapotrzebowaniu wynoszącym 8,7 mln ton. Nie może być inaczej, gdy inwestycje w sowiecką jeszcze infrastrukturę wyniosły jedynie 8 proc. osiąganych zysków. W takiej sytuacji koszt baryłki krajowej ropy sięgnął 18,5 dolara, podczas gdy światowe standardy opłacalności utrzymują się na poziomie 10 dolarów. Mimo niewielkiego wydobycia Ukraina nie radzi sobie z przetwarzaniem surowej ropy. Przemysł posiadający u zarania niepodległości 10 zakładów petrochemicznych pozostał obecnie z dwoma.

W tym miejscu warto przypomnieć, że regres jest skokowy. W 1972 r. sowiecka Ukraina wydobyła 14,4 mln ton ropy. W 2001 r. wynik spadł do 3,7 mln ton, aby po dwóch dekadach obniżyć się jeszcze o połowę. Podobnie rzecz ma się z gazem. „Łatwo dostępne złoża zostały wyczerpane w 85– 90 proc., dlatego pułap eksploatacji obniża się rocznie o 1–1,5 mld m3” – tłumaczy państwowy monopolista Naftogaz. Przy tym zasoby „łatwego” surowca spadły do 85 mld metrów. Cena wydobycia wzrosła do 60 dolarów za metr, m.in. z powodu konieczności odprowadzania do budżetu państwa 70-procentowego opodatkowania. – Potrzebna jest zmiana filozofii myślenia. Aby z trudno dostępnych złóż zrobić opłacalny biznes, konieczne jest powszechne zastosowanie nowych technologii, takich jak odwierty horyzontalne lub zastosowanie wydajnych metod hydraulicznych – tłumaczy ekspert Andriej Zakariewski.

Przede wszystkim potrzebne są inwestycje na takim poziomie, który pozwoli sięgnąć po kolejne 350 mld metrów sześciennych z głębokości 6 km. Eksploatacja złóż głębszych o pojemności 600 mld metrów będzie wymagała włożenia już 60 proc. od rocznych obrotów, tak aby cena nie przekroczyła 250-280 dol. za tysiąc metrów sześciennych gazu. Inwestycje i technologie są niezbędne również dlatego, że geolodzy nie powiedzieli ostatniego słowa. Szacują wielkość zasobów umieszczonych w kategorii „perspektywiczne” na 3,5 bln metrów sześciennych. Podchodząc do problemu realniej, Mapa Strategii Energetycznej zakłada, że w 2035 r. Ukraina wydobędzie 30 mld m3 własnego surowca. Centrum badawcze o wiele mówiącej nazwie Instytut Przyszłości Ukrainy twierdzi, że do uzyskania niezależności energetycznej potrzeba relatywnie niskich nakładów. Chodzi o 19,5 mld dolarów z czego 3 mld to środki niezbędne do zagospodarowania posiadanych złóż gazowych. Resztę, a więc 14 mld pochłonie sektor naftowy i jeszcze 2 mld rekonstrukcja zakładów petrochemicznych. Żeby jednak wypełnić tak postawione zadanie, w przypadku branży gazowej rząd musi zaprzestać rabunkowej polityki.

Cena błękitnego paliwa zawiera obecnie minimalne nakłady na unowocześnienie niezbędnej infrastruktury, bo całość zysków pożerają podatki, którymi rząd usiłuje załatać dziurę budżetową. – Bez deregulacji rynku oraz prawnych gwarancji zysku na Ukrainę nie przyjdzie żaden poważny inwestor zagraniczny – podsumowuje Zakariewski. Niestety jest jeszcze kluczowy warunek powodzenia. To wyeliminowanie korupcji. Według „Dzerkała Tyżnia”, chciwość biurokracji i sprzedajność wymiaru sprawiedliwości blokują pojawienie się niezależnych graczy na rynku paliw.

Celowe przewlekanie licencjonowania działalności wydobywczej to powszechna praktyka ukraińskich urzędów. Swoje robi administracyjny lobbing Ukrnafty i Naftogazu, absolutnie niezainteresowanych pojawieniem się podmiotów deklasujących państwowych monopolistów. To prawda, Kijów idzie w dobrym kierunku, ale robi to wyłącznie pod naciskiem MFW oraz UE. Uzależniając kolejne transze pomocy lub linie kredytowe, Zachód domaga się deregulacji całej gospodarki Ukrainy, dostrzegając w tym szansę zmniejszenia systemowej korupcji.

Tylko z powodu presji Kijów zrezygnował z powszechnego dotowania cen gazu wszystkim gospodarstwom domowym na rzecz programu dedykowanego najuboższym. Tymczasem jedynie uwolnienie cen paliw pomoże przekształcić Ukrainę w atrakcyjnego partnera inwestycji. Samorządy już zmniejszają lokalną daninę podatkową sprzyjając małym firmom wydobywczym. Chyba warto, o czym przekonuje raport Wood Mackenzie. Firma monitorująca rynek energetyczny twierdzi, że Ukraina może wywrócić do góry nogami europejskie kalkulacje gazowe. Już dziś trzyma w rękach klucz do rozwiązania unijnego deficytu magazynowania rezerw gazowych. W nieodległej przyszłości może konkurować o rolę jednego z głównych eksporterów tego paliwa. Ukraina ma gaz. Europa po wyczerpaniu złóż norweskich w 2035 r. stanie przed wyzwaniem dywersyfikacji dostaw. Czy pomiędzy ofertami Gazpromu i amerykańskiego LNG znajdzie się miejsce dla ukraińskich dostaw? Odpowiedź należy wyłącznie do Kijowa.

FMC27news